Te słowa w ustach szefa klubu, który jest mistrzem Polski, mogą brzmieć co najmniej dziwnie. Polska od 19 lat czeka, by jakikolwiek klub zdołał awansować do elity, w której teraz występują 32 drużyny. Po raz czwarty tej sztuki będzie próbował Lech Poznań - w poprzednich przypadkach drogę do fazy grupowej zamykały mu: IFK Goteborg, Spartak Moskwa i Sparta Praga. Teraz w Poznaniu pamiętają jednak, że w trzech poprzednich sezonach Lech odpadał w eliminacjach Ligi Europejskiej z rywalami, którzy nie byli rozstawieni: AIK Solna, Żalgirisem Wilno oraz Stjarnan Gardabaer. Lech jest rozstawiony w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, ale w kolejnych już nie będzie - musi pokonać więc dwóch teoretycznie lepszych rywali. Jeśli wyeliminuje teraz FK Sarajewo, a później odpadnie, to w czwartej rundzie kwalifikacji Ligi Europejskiej też powinien być rozstawiony. Awans do LE to konieczność, jeśli "Kolejorz" chce zachować w miarę przyzwoity dorobek punktowy w rankingu UEFA. Po tym sezonie przestanie się bowiem liczyć ten z sezonu 2010/11, gdy po wyeliminowaniu m.in. Juventusu Turyn poznaniacy zakwalifikowali się do wiosennych potyczek w 1/16 finału i tam odpadli z późniejszym finalistą rozgrywek Sportingiem Braga. - Mówię otwarcie: grupa Ligi Europejskiej to nasz cel. Jeśli tam nie wejdziemy, to go nie osiągniemy - zapowiada Karol Klimczak. Prezes Lecha Poznań Karol Klimczak był gościem wtorkowej, wieczornej audycji "Rozmowy po zachodzie" w publicznym Radiu Merkury. Odpowiadał na pytania kibiców-słuchaczy oraz dziennikarzy: Krzysztofa Ratajczaka i Grzegorza Hałasika. Tradycyjnie nie zabrakło wątków kadrowych oraz finansowych w funkcjonowaniu klubu. Awans do fazy grupowej któregoś z pucharów może sprawić, że Lech nie będzie musiał sprzedawać jednego ze swoich podstawowych graczy. - Rok temu długo czekaliśmy z transferem Łukasza Teodorczyka, zrealizowaliśmy go dopiero po odpadnięciu z pucharów. Z tego mamy później pieniądze na funkcjonowanie i płatności. Według moich informacji, jesteśmy chyba jedynym klubem w Ekstraklasie, który płaci na czas wynagrodzenia - twierdzi Klimczak. Lech ma opracowaną strategię działania do 2020 roku, a założenia finansowe zostały rozpisane do 2018 roku. Z końcem czerwca zakończy się w klubie rok obrotowy. - Bilans będzie na delikatnym minusie, ale stosunkowo niewielkim. To dwa miliony złotych, a przecież startowaliśmy z minus czternastu. Za rok będzie delikatny plus - zapowiedział prezes Lecha na antenie "Merkurego". "Kolejorz" pozyskał już w tym okienku czterech graczy, którzy mają wzmocnić jego skład: Dariusza Dudkę, Marcina Robaka, Denisa Thomallę i Abdula Azziza Tetteha. Czy to koniec wzmocnień? - Nie mamy określonej liczby zawodników, których musimy ściągnąć. Sytuacja jest rozwojowa, ale nie stało się tak, że skoro zostaliśmy mistrzem Polski, to nagle zmieniły się nasze poglądy. Thomallę obserwowaliśmy od 15 czy 18 miesięcy i gdybyśmy zajęli trzecie miejsce, też by przyszedł. Nie został nagle wymyślony. Gdy widzimy, że za półtora roku czy dwa lata kończy się komuś kontrakt, to patrzymy czy tę lukę możemy wypełnić kimś z naszej akademii, a także szukamy na rynku transferowym. Na każdą opcję mamy dwóch, trzech, czterech zawodników. Problem w tym, że nie zawsze ten numer jeden z listy chce do nas przyjść, jest za drogi lub nie chce go puścić klub - mówi Klimczak i jednocześnie zarzeka się, że przyjście nowych piłkarzy wcale nie oznacza, że mistrza Polski opuści któryś z podstawowych jego graczy. - Transfer Thomalli czy Tetteha nie jest tożsamy z odejściem Kownackiego czy Linettego. Wiemy jednak, że Linetty kiedyś od nas odejdzie, ale nie wiadomo kiedy: może niedługo, może za rok. Wtedy mamy już przygotowanego zawodnika, który zna szatnię i taktykę. A my wiemy, czy on się sprawdził, albo czy na szybko trzeba szukać kogoś innego - opowiada prezes Lecha. - Nie mam żadnej propozycji na biurku dotyczącej Karola Linettego. Inne kluby, tak jak my, obserwują jednak piłkarzy przez kilkanaście miesięcy i mogę nie wiedzieć tego, czy np. jego agent z kimś teraz nie rozmawia - dodaje. Spośród podstawowych piłkarzy Lecha niepewna jest dalsza gra Zaura Sadajewa. Czeczeniec jest bardzo lubiany przez kibiców, ale sam nie mógł się zdecydować co do swojej przyszłości. Lech go chce - w środę Sadajew ma się pojawić w Poznaniu i zadeklarować, co zamierza robić. - Mamy stały kontakt z Zaurem, Terekiem Grozny i jego dyrektorem sportowym. Dzwonimy, mailujemy, piszemy sms-y - mówi Klimczak, który właśnie dlatego zainstalował w swoim telefonie... cyrylicę. - Zaur nam jasno powiedział, że z uwagi na odległość, mamę i sprawy osobiste chciałby grać jak najbliżej domu. Nie ma tu innych czynników, dlatego szukał klubu w Rosji. Mówiłem mu, że nie chcemy także, by został na lodzie, bo jak rozpoczniemy już przygotowania i dołączy za późno, to może mieć trudniej. Bardzo nam zależy, bo to gracz bardzo lubiany w szatni, która szybko wyczuwa intencje zawodnika i jego charakter. Terek nam już dwa dni po mistrzostwie zadeklarował, że zrobią tak jak będzie chciał Zaur, a on im powiedział, że chciałby grać w Rosji lub w Tereku. Teraz przylatuje na rozmowy z nami i od nich wszystko zależy - przyznaje Klimczak. Andrzej Grupa