Co gorsza, powielają się błędy z poprzednich spotkań. Straty w środkowej strefie boiska, brak asekuracji wbiegających na dobitkę piłkarzy przeciwnika , czy niekontrolowanie ustawienia napastników rywali przy wrzutkach, gdy trzeba być przy nich blisko, "koszula w koszulę", a nie patrzeć tylko na to, gdzie może polecieć piłka. O golach traconych w ostatnich sekundach nie ma już nawet co wspominać. To już nie przypadek. To plaga. Spotkania ze Standardem oczywiście szkoda, bo mimo, że był to najsłabszy dotychczas europejski "wykon" Lecha, można było wygrać, a na pewno co najmniej zremisować. Miło byłoby wybrać się do Lizbony z jakimiś nadziejami i może mieć je jeszcze przed wizytą przy Bułgarskiej Rangersów, bo to zawsze przyjemna sprawa. Szansę awansu są już - jak to często w polskim przypadku - matematyczne, ale bądźmy absolutnie szczerzy: z takiej grupy nawet bez wpadek i błędów sztuką byłoby awansować. Taki w tej chwili jest poziom naszej klubowej piłki i na Lecha nie ma co się obrażać, tylko dziękować mu, że w ogóle w tej fazie się znalazł. Przemawia przeze mnie minimalizm? A skąd... Po prostu takie są realia i wiemy doskonale, że hymn Ligi Europy będziemy mogli za rok usłyszeć tylko w przypadku, gdy znajdzie się w niej mistrz Polski, któremu nie za wcześnie "powinie" się noga w eliminacjach do Champions League. Bo wtedy droga może być kręta i zawiła. Reszcie zespołów zostanie Conference League (hymn tych rozgrywek jeszcze chyba nie powstał?), tyle, że tam też nikt nie da nam miejsca z urzędu. Trzeba będzie przebijać się przez eliminacje. Niekoniecznie łatwe.Cały felieton Bożydara Iwanowa można przeczytać tutajBożydar Iwanow, Polsat Sport