Sebastian Staszewski, Interia: - Jak poradziłeś sobie z emocjami po meczu z Karabachem? Artur Rudko: - Narobiłem bałaganu i zamierzam go posprzątać. Ale to moja praca, a błędy są jej częścią. Czasami jest się na szczycie, a czasami na samym dnie. W każdym z tych przypadków należy jednak zachować umiar. Mam świadomość, że na innych pozycjach jest nieco łatwiej, bo na bramkarza patrzą wszyscy; jeden mały błąd może sprawić, że nagle traci się szansę na grę w Lidze Mistrzów. Tak było w moim przypadku. Wpadka w Azerbejdżanie zabolała? Przegraliście aż 1-5. - Oczywiście, że bolało... Ale nie jestem już dzieckiem. Kiedyś byłem bardzo wrażliwy, przeżywałem wszystkie mecze. Dziś mam 30 lat i doświadczenie, które pozwala mi radzić sobie ze stresem. Nawet gdy jesteś Manuelem Neuerem, to zdarzają ci się błędy... Kibice Lecha nie zostawili na tobie suchej nitki. Komentarze, które pojawiły się na twoim instagramowym koncie, były bardzo brutalne. - Ja tam się im nie dziwię. To nic nadzwyczajnego. Rozumiem, że zagrałem słabo, a to kosztowało drużynę awans do kolejnej rundy eliminacji. Czego więc mogłem się spodziewać? Pochwały? Była krytyka na którą zasłużyłem. Tak właśnie wygląda świat. Spotkałeś już kibiców Lecha? Rozmawialiście? - Jasne. Z każdym pogadam, nie mam z tym problemu. Ale nikt nie powie mi w oczy tego, co pisze się w Internecie. Na Ukrainie mówimy, że mamy miliony trenerów i polityków... U nas są jeszcze miliony lekarzy. - Rozumiem złość po złym wyniku, ale ja nie pouczam doktora jak ma leczyć. Oglądałeś rewanżowy mecz z Karabachem? - Tak. Zawsze robię analizę swoich występów. I jak ocenisz swoje reakcje? - Jeden błąd to był błąd techniczny, źle ułożyłem rękę. Drugi to był pech. Jak zareagowała na to drużyna? Straciliście wielką szansę i miliony złotych. - Tak jak powinna zareagować drużyna. Wspierali mnie, poklepywali po plecach. Natomiast chcę to powtórzyć: nie jestem dzieckiem. Poradzę sobie z tą trudną sytuacją. Dlaczego w ogóle trafiłeś do Poznania? Zimą podpisałeś kontrakt z Metalistem Charków. - Przez trzy lata grałem w Pafos. Potrzebowałem już nowych wyzwań, impulsu. Zimą zgłosił się Metalist, dogadaliśmy się. Chciałem wrócić na Ukrainę, żeby być bliżej rodziny. Kilka miesięcy później usłyszałem od agenta pracującego na Cyprze, że interesuje się mną Lech. Ale było za późno, więc niezbyt się tym przejąłem. Okazało się jednak, że przez wojnę nie będę w stanie występować na Ukrainie. Porozmawiałem szczerze z trenerem Metalista, który zasugerował, że powinienem iść na wypożyczenie. To prawda, że zależało ci na tym, aby Kolejorz zapłacił Metalistowi jakieś pieniądze? - Tak, bo chciałem pomóc Metalistowi. To nie jest duża suma, ale wiem, że te pieniądze pozwolą klubowi na zapłacenie pensji piłkarzy. Chciałbym za to podziękować Lechowi. Z tego co słyszałem to jesteś mocno zaangażowany w pomoc zaatakowanej przez Rosję Ukrainie. - Regularnie wysyłam pieniądze na ukraińską armię. Moi rodzice wciąż są w Kijowie, żona czasem tam jeździ, chociaż podróżowanie na Ukrainę nie jest łatwe. Lechowi już dziękowałem, ale chciałbym też podziękować wszystkim Polakom. Widzę ich wspaniałe zachowanie. Pomagają naszym kobietom, dzieciom. Zbierają pieniądze. Na ulicach polskich miast powiewają ukraińskie flagi. To wszystko jest dla mnie niezwykle ważne. Potrafisz się w tej sytuacji skupić tylko na piłce? - Nie będę ukrywał: na początku wojny nie potrafiłem tego zrobić. Niby rozgrywałem mecze w lidze cypryjskiej, ale cały czas patrzyłem na telefon. W każdej minucie mogła przyjść jakaś zła wiadomość. Nawet chwilę przed wyjściem na murawę łapałem za komórkę i pisałem do rodziców wiadomości. Na szczęście teraz jest zdecydowanie lepiej. Wracając do Cypru - tamtejsza liga w Polsce wciąż ma rangę ligi wakacyjnej, egzotycznej. Spędziłeś tam trzy sezony. - Rywalizacja była tam na wysokim poziomie. Jeśli ktoś oglądałby ligowe mecze, nie miałby co do tego wątpliwości. To nie jest "chill championship" z plażą i słońcem. Kiedy tam przyjechałem, też mi się tak wydawało, ale szybko przekonałem się, że to tylko mit. Przez trzy sezony grałeś jednak tylko mecze ligowe oraz w Pucharze Cypru. Co prawda zdobyłeś wyróżnienie bramkarskie, ale to wciąż była rywalizacja tylko na krajowym podwórku. Może tego pucharowego doświadczenia zabrakło w rewanżu z Karabachem? - Kto wie... Na Ukrainie przyzwyczaiłem się do walki o trofea, w Dynamo Kijów zawsze graliśmy o coś. Taką mentalność starałem się przenieść na Cypr, spróbuję ją pokazać także w Poznaniu. Mój start tutaj nie jest łatwy, ale jeszcze udowodnię ile jestem wart. W Poznaniu znów chcesz walczyć o mistrzostwo? - To mój cel. Nie ukrywam, że tego przez ostatnie lata brakowało mi najbardziej. W Kijowie cały czas czułem ciśnienie, na Cyprze było trochę inaczej. Właściciele Pafos zainwestowali w klub bardzo poważne pieniądze, chcieli walczyć o mistrzostwo, traktowali ten projekt ambitnie. To nie była ich zabawka. Ale Lech to wyższa półka. W Poznaniu od razu przekonałem się, że remis to porażka. Tęskniłem za byciem w dużym klubie i wiem, że do takiego trafiłem. To kwestia organizacji, poziomu, historii, kibiców. Przygodę z Lechem zaczynasz jednak od sporego kryzysu. W lidze zajmujecie przedostatnie miejsce, wasza dalsza gra w Lidze Konferencji Europy wisi na włosku... - To prawda, nie gramy najlepiej, punktujemy bardzo słabo. To mały kryzys, ale przezwyciężymy go. Nie mam wątpliwości, że już niedługo to wszystko naprawimy. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia