Leszek Ojrzyński: Wiosna bywa brutalna Michał Białoński, Interia: Gratuluję udanego początku sezonu w Ekstraklasie. Pod względem budżetu, około 20 mln zł, jesteście na dole stawki, ale w tabeli, po czterech kolejkach, zajmujecie piąte miejsce. Niektórzy twierdzą, że różnica między PKO Ekstraklasą a Fortuna 1. Ligą to niemal przepaść. Po waszych występach można sądzić wręcz przeciwnie. Leszek Ojrzyński, trener Korony Kielce: Na razie jest za wcześnie, by mówić, że jesteśmy najlepszym z beniaminków. A co do faktu, że mamy najlepszy start, to nie ma co ukrywać - mamy siedem punktów, ale nikt z tyloma się nie utrzymał. Najważniejsze jest to, co na koniec sezonu, a nie na jego początku. Natomiast tego początku też nie bagatelizujemy, on może dodać nam wiary i spokoju w pracy. Pamiętamy jednak, że rozliczani będziemy dopiero po zakończeniu rozgrywek. Pamiętam takie momenty, w których drużyny, po pierwszej rundzie, zajmowały szóste miejsce, a później spadały z ligi. Wiosna często bywa brutalna. Każdy może wygrać z każdym, łatwo wpaść w dołek. Warunki do treningu różnią się wówczas w poszczególnych klubach. Jedni mają gdzie trenować, a inni taplają się w błocie pośniegowym. Jest wiele aspektów, które mają wpływ na wiosenną formę. Pokonaliście Lechię i Śląsk Wrocław, zremisowaliście z Legią. W Gdańsku zaimponowaliście wygrywaniem pojedynków, szybkim odzyskiwaniem piłki na połowie rywala i twardością w obronie. - Dokładnie tak było. Fajnie nam wyszedł mecz w Gdańsku. Nie brakowało skoków pressingowych, które się kończyły przejęciem przez nas piłki. Mogliśmy lepiej popracować nad finalizacją akcji, ale najważniejszy jest efekt końcowy i zwycięstwo. Trzeba z pokorą patrzeć w przyszłość. Przed nami następne ważne wyzwania, mecz z Wartą Poznań. Wiemy, że tylko parcie do przodu może przynieść coś dobrego. Najłatwiej jest się zachłysnąć powodzeniem i natychmiast na tym stracić. Później odbudować formę czy morale nie jest wcale tak łatwo. Dlatego trzeba mądrze do tych rzeczy podchodzić. My się tej ligi dopiero uczymy. Występem w Gdańsku straciliśmy kilku zawodników. Z powodu chorób dwóch na mecz nie wyszło, a dwóch kolejnych opuściło spotkanie w trakcie, przez kontuzje. Sam jestem ciekaw, jak nasza sytuacja kadrowa będzie wyglądała przed meczem z Wartą. Gramy w poniedziałek, to najpóźniejszy z możliwych termin. Mam nadzieję, że zdrowie będzie nam dopisywać i będziemy walczyć równie skutecznie, jak to było w Gdańsku. Leszek Ojrzyński o Adamie Frączczaku, Bartoszu Śpiączce i Jacku Kiełbie Nieszablonowo dosyć opiera pan kadrę na ludziach, których wielu określiłoby mianem zgrane karty: Adamie Frączczaku, Bartoszu Śpiączce, Jacku Kiełbie. O spadkowiczów z Ekstraklasy, jak Śpiączka, na ogół nikt się nie bije. Tymczasem każdy z nich imponuje odpowiedzialnością nie tylko za wynik, ale też za zespół. - Na pewno to słuszna uwaga i z tego się trzeba cieszyć. Bartek na początku sezonu nie grał, wszedł dopiero w trzecim meczu, wywalczył sobie pierwszy skład. Adam też był zmiennikiem. Teraz wyszedł po raz pierwszy. U nas rywalizacja o skład jest bardzo ważna. Przyglądamy się piłkarzom, ale też taktyka obrana pod danego przeciwnika decyduje o ustawieniu i personaliach. W ten sposób kroczymy od meczu do meczu i zawodnicy chyba też to widzą, że w Koronie praca popłaca i cały czas trzeba się pokazywać na zajęciach treningowych, a przede wszystkim w meczach ligowych. W nich trzeba udowadniać, że postawienie na danego zawodnika było dobrym wyborem. Na razie spokojnie: jesteśmy po czterech kolejkach i zobaczymy, jak dalej życie będzie nam się układało. Leszek Ojrzyński o Jakubie Łukowskim Odpalił też panu Jakub Łukowski, którego Korona sprowadziła z Miedzi Legnica w lutym ubiegłego roku. Strzelił dwie bramki. - Miałem okazję pracować z nim już w Wiśle Płock. Kończył się mu kontrakt i mu podziękowaliśmy. Uważaliśmy, że wtedy Ekstraklasa to za wysokie progi dla niego. Był w Miedzi, do Korony trafił również w 1. Lidze. Na tym poziomie się odnalazł, był jednym z najlepszych strzelców. Teraz bardzo dobrze wszedł do Ekstraklasy. Zdobył bramkę już w pierwszym meczu, później dołożył drugą, fantastyczną. W Gdańsku rozegrał również dobre zawody. Zszedł przed końcem, bo dużo sił kosztował go ten mecz. Na pewno z jego gry trzeba być zadowolonym. Jeśli będzie pracował tak dalej, to bramki będą się do niego przyklejały. Wiemy, że Kuba nie jest napastnikiem. Większość minut spędza w pomocy. Pomocnik z takimi zdobyczami bramkowymi może sobie jeszcze bardziej poprawić przyszłość piłkarską i codzienne życie. Ale też - tak jak już wspomniałem - przeżywałem piłkarzy, którzy po trzech meczach ligowych mieli trzy bramki, a potem gdzieś zaginęli. W debiucie ligowym ktoś strzelał dwie bramki, a potem również zaginął. Dlatego ja jestem ostrożny w osądach. Trzeba pracować spokojnie i z pokorą. Leszek Ojrzyński o zmianie w przepisie o młodzieżowcu Jak pan zareagował na zmianę w przepisie o młodzieżowcu, która została wprowadzona na cztery dni przed startem sezonu i wywróciła wszystko do góry nogami? Na dobrą sprawę klub, który zapłaci trzy miliony zł, nie musi wstawiać żadnego młodzieżowca nawet na minutę. Te kluby, które nie mają luźnej takiej kwoty, muszą sobie radzić z młodzieżowcami. Czy taki podział klubów pod względem zasobności ich portfela nie burzy zasady fair play, równych szans? - Po pierwsze, ja byłem przeciwny wprowadzaniu przepisu o młodzieżowcu. To jest forowanie młodych zawodników często wbrew ich umiejętnościom piłkarskim. Wiadomo, że fajnie jest dawać im szansę, a jeśli je będą wykorzystywać, to będą się rozwijać. Pamiętajmy jednak, że to ich też rozleniwia. Ci, którzy z tych szans korzystają, to pół biedy, ale jest też trzech-czterech w odwodzie, którzy mogliby się rozwijać w 1. Lidze, czy w 2. Lidze, a oni są w rezerwach ekstraklasowej drużyny i nie grają, nie łapią minut, albo łapią ich bardzo mało. Kij ma zawsze dwa końce. A kto wie, może ci z odwodów, gdyby grali, umiejętnościami mogliby wyprzedzić tych, którzy w danym momencie są wystawiani. Różne są historie, przykładów można dużo przytaczać. Po drugie, zmiana tego przepisu spowodowała faktycznie, że nie wszyscy mają równe szanse. Ciekawe rzeczy zaczną się dopiero w drugiej rundzie. W wyścigu o zrobienie limitów przyjdzie wystawiać po trzech młodzieżowców i to w momencie, gdy drużyna będzie miała w zasięgu konkretny cel, dobre miejsce w tabeli. Z kolei ci, którzy te limity minut młodzieżowców wyrobią wcześniej, będą wystawiać samych dojrzałych zawodników. I to nie jest sprawiedliwe. Kontrowersje wynikające z modyfikacji tego przepisu dopiero "przyjdą" do nas. Zamach na młodzieżowców! Boniek ostro reaguje! Czyli największe zamieszanie przed nami? - Dokładnie. Na razie ktoś nie wystawia młodzieżowców i to jest jego wewnętrzna sprawa, ale widzieliśmy już przykłady, że gdy drużyna przegrywała 0-3, czy 0-4, to od razu wprowadziła trzech czy czterech młodzieżowców, by łapać liczone im minuty gry. Jeśli ktoś spojrzy z drugiej strony, to powie: "Nie widzieli szansy na uratowanie wyniku, to dali młodym szansę na ogranie się", ale umówmy się: gdyby nie było tego przepisu, to tak by to nie funkcjonowało. Dziwne rzeczy wkradają się poprzez ten przepis i furtkę, jaką w nim stworzono, że można w końcowej fazie zapłacić karę za niewypełniony limit minut gry młodzieżowców. Wprowadzono korekty w tym przepisie, musimy sobie z tym radzić. Szkoda, że nie konsultowano się ze światem trenerskim przy tym pomyśle. Trenerzy by inaczej na to patrzyli. Bogate kluby są w uprzywilejowanej pozycji, bo stać je na zapłacenie kary czy pozyskanie utalentowanego młodzieżowca. Myślę, że jest to ostatni sezon funkcjonowania przepisu o młodzieżowcu, ale też mogę się mylić. Na dodatek dojdzie sztabom jeszcze matematyka. Do tej pory musieliście liczyć kartki i kto po nich musi pauzować, a teraz przyjdzie kalkulować jeszcze minuty młodzieżowców. - Dokładnie, przyjdzie matematyk albo księgowy i będzie informował trenera. Oczywiście Pro Junior System to bardzo dobre rozwiązanie. Premiuje wystawianie młodzieżowców, ale on powinien być oparty na dobrowolności, a nie przymusie. Kto chce promować młodzież i dostawać za to pieniądze, niech to robi. Jestem jak najbardziej za tym. Jeżeli jest to w strategii klubu, to klub bierze za to odpowiedzialność i tak się bawi. Natomiast po modyfikacji przepisu promowanie młodzieży jest narzucone, ale nie do końca. W efekcie te biedniejsze klubu nie mogą sobie pozwolić na to, aby limitu nie wypełnić. Pół miliona złotych to dla nich duży kawałek tortu i budżetu. Dlatego trzeba się umiejętnie poruszać nie tylko w zmianach, ale też w minutach gry młodzieżowców. Klub Ekstraklasy podbija serca kibiców! Co za film! Oczywiście promowanie młodych jest dla dobra polskiej piłki i często się tego podejmują nawet kluby walczące o mistrzostwo Polski. Nie brakowało młodych chłopaków, którzy walczyli dzielnie o pierwsze składy, a nie że przepis im otwierał do nich furtki. Ta walka bardziej ich zahartowała, uczyniła twardszymi. Sam takich wystawiałem, którzy na grę zasłużyli nie z uwagi na wiek, tylko na umiejętności. Zawsze fajnie, gdy trener takiego chłopaka wyłowi i pokaże światu. Każdy przecież dąży do tego. Leszek Ojrzyński o polskich klubach w rywalizacji o Europę. Mocno o Lechu Jak pan, po przerwie w pracy w niej, postrzega Ekstraklasę? Mnie na przykład dziwi, że nie możemy się przebić do Ligi Konferencji, która miała być wersją pucharów dla słabszych lig. Oby w tym roku udała się ta misja Rakowowi i Lechowi. Historia pokazywała, że transfery robiliśmy trzy tygodnie przed najważniejszymi meczami, zamiast dokonać je w zimowym okienku, by nowi zawodnicy mogli przyswajać styl gry, adoptować się do walki na niwie międzynarodowej. Tu jest pies pogrzebany. Pewne rzeczy powinny być robione z wyprzedzeniem, a przede wszystkim nie osłabiajmy się! Zamiast tego, patrzymy na pieniądze. Dlaczego Raków radzi sobie dobrze w eliminacjach? Nie widzę, aby ten klub się osłabił. Sprzedał jedynie Iwo Kaczmarskiego, ale już wcześniej zabezpieczył się, ściągając pod koniec marca Władysław Koczergina, a ostatnio Bartosza Nowaka. - Zatem można uznać, że się nawet wzmocnił. I tak to powinno wyglądać, a nie w drugą stronę. Oddajemy najlepszych piłkarzy, a później liczymy, że jakoś to się uda. W Karabachu Agdam Kurban Kurbanow pracuje od niemal piętnastu lat, klub ma do niego zaufanie i w ten sposób często udaje mu się awansować do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Przede wszystkim musi być stabilność. Lechia czy Pogoń odpadły, choć osłabienia ich składów nie było. - Te zespoły trafiły na mocnych przeciwników - Rapid Wiedeń i Broendby Kopenhaga, ale też same nie zaprezentowały się najlepiej podczas tej rywalizacji. Bramki traciły po prostych, niewymuszonych błędach. Sama gra nie była aż tak zła. Jakie wnioski po tych dwumeczach? - Musimy solidnie pracować z młodzieżą, skauting również musimy mieć na odpowiednim poziomie. Wtedy będziemy jeszcze mocniejsi. Te kluby, które mierzą wysoko muszą zatrzymywać najlepszych zawodników, chyba że napływa oferta mega, z gatunku tych nie do odrzucenia. Jak ta, którą Lech otrzymał za Jakuba Kamińskiego, za którego otrzymał 10 milionów euro? - Dokładnie, ale wówczas wszystko, bądź niemal wszystko należy zainwestować w sprowadzenie godnych następców, ale doradzanie Lechowi to już nie do mnie należy. Patrzę na te rzeczy z boku. Rozmawiał: Michał Białoński, Interia II część wywiadu z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim zaprezentujemy już jutro (środa) Czytaj też: Leszek Ojrzyński oddał medal na licytację