To właśnie popularny "Franz" zapoczątkował renesans piłki w Lubinie. Pod jego batutą Zagłębie z bezradnej zbieraniny przeistoczyło się w zespół grający szybko, twardo i z pomysłem. Rok temu Smuda doprowadził lubinian do finału Pucharu Polski i trzeciego miejsca w ekstraklasie, po czym wybrał intratniejszą ofertę Lecha Poznań. Smuda wierzy w to, że Zagłębie nie wypadnie za burtę europejskich pucharów. - Chłopaki muszą się tylko przełamać psychicznie, powiedzieć sobie: "Zaczynamy wszystko od nowa" - podkreśla doświadczony szkoleniowiec. Franciszek Smuda jako ostatni awansował z polskim zespołem do Ligi Mistrzów. W sezonie 1996/1997 jego Widzew w eliminacjach przeszedł Broendby Kopenhaga. W ramach rozgrywek grupy B Smuda i widzewiacy w pobitym polu zostawili ... Steauę Bukareszt, z którą przegrali na wyjeździe 0:1, by wygrać w Łodzi 2:0. Co zrobiłby "Franz", by i teraz przechytrzyć Rumunów? - Przede wszystkim środkową strefę ustawiłbym jak dawniej - Jackiewicz, Szczypkowski, Iwański. To jest całe żądło tej drużyny - nie ma wątpliwości. - Do tego dołożyłby skrzydła - Łobodzińskiego na prawym, a na lewym Plizgę lub ktoś, kogo sprowadzono na miejsce Piszczka. I tak to za moich czasów hulało - wspomina z przyjemnością. - To było mocne: grali kombinacyjnie, bo każdy z nich jest dobry piłkarsko, a do tego znakomicie się uzupełniali. Smuda jest daleki od krytykowania obecnego trenera "miedziowych" Czesława Michniewicza, ale nie jest entuzjastą stylu gry, jaki prezentuje dzisiaj zespół. - Teraz walą same długie piły - mówi piłkarską gwarą Franciszek Smuda i dodaje: - Widać, postawili na angielski futbol. To chyba ślad po tym, że Czesiu Michniewicz był w Tottenhamie na stażu. Smuda nie zgadza się z przewijającą się w komentarzach tezą, że Zagłębie to za miękka drużyna, której brakuje "boiskowego bandyty". - Mają przecież Manuela Arboledę. On świetnie wywiązuje się z tej roli - zaznacza. Michał Białoński, INTERIA.PL