Maciej Słomiński, INTERIA: Proszę uchylić rąbka tajemnicy - jak się to robi, by z 14. miejsca na mecie sezonu 2022/23 stać się wiceliderem na półmetku kolejnych rozgrywek i, nie bójmy się tych słów, rewelacją sezonu. Letnie okno transferowe było dla Jagiellonii Białystok niezwykłe. Wypaliły wam w zasadzie wszystkie transfery. Wojciech Pertkiewicz, prezes zarządu Jagiellonii Białystok: - Jestem już kilka lat w piłce nożnej, ale takiego okna sobie nie przypominam. Zazwyczaj, gdy przeprowadza się w składzie rewolucję, a to było naszym udziałem minionego lata, potrzeba czasu, aby gracze dotarli się ze sobą, zrozumieli system gry itd. W "Jadze" wszystko zaskoczyło od razu, zawodnicy dali drużynie jakość bez potrzeby aklimatyzowania się w nowym środowisku. Nawet tak doświadczony ligowy wyjadacz jak pan musi być zaskoczony tak wysoką pozycja "Jagi". - Nie ma chyba jednej osoby, która przewidziałaby taki rozwój wypadków. Nie będę ukrywał zaskoczenia, ale też nie powiem, że znaleźliśmy się w tym miejscu przez przypadek. O Łukaszu Masłowskim mówi się, że to obecnie dyrektor sportowy numer 1 w Polsce. - W klubach różnie jest definiowana rola dyrektora sportowego i stawiany różny obszar odpowiedzialności. Oczywiście oknem wystawowym są transfery do i z pierwszej drużyny. Łukasz wnosi wielką wartość dodaną dla Jagiellonii i nie chodzi tylko o transfery. Piłka nożna jest sportem zespołowym, transfery to wspólna praca pionu sportowego, skautów, trenera, dyrektora. Ktoś te wszystkie obszary musi spinać i Łukasz Masłowski robi to wybornie. Cieszę się, że nasze diagnozy sprzed ponad 18 miesięcy się sprawdzają. Było widać jak na dłoni, że jeżeli mamy ruszyć do przodu, drużyna potrzebuje zmian i to znacznych. Praca jest procesem i nie wszystko nam się udało, ale robiąc stopklatkę tu i teraz, to jestem bardzo zadowolony z drogi jaką przeszła drużyna w ostatnich miesiącach. Świetnie funkcjonuje zwłaszcza wasza ofensywa, strzeliliście najwięcej goli w lidze, bo aż 45 - 10 więcej od drugiego w tej klasyfikacji Rakowa. - Taktyka wdrażana i egzekwowana przez trenera Adriana Siemieńca jest skuteczna, widowiskowa i daje liczby. Niestety, ta strategia niesie ryzyko wielu bramek straconych, czego przykład mieliśmy w ostatnim meczu z Puszczą Niepołomice. Jednym z celów na tę rundę, oprócz czysto wynikowych było budowanie pewności siebie i to się niewątpliwie udało. Mecz z Lechem w Poznaniu nie układał nam się, szybko straciliśmy bramkę, potem kolejne, ale nie podcięło nam to skrzydeł, z ławki szedł sygnał, że cały czas gramy swoje i to przyniosło efekt. Poza doborem wykonawców, to wiara w sposób gry i własne umiejętności to zdecydowanie sukces trenera Siemieńca, który potrafił zaszczepić to w zawodnikach. Nie każdy klub w Ekstraklasie ma dyrektora sportowego. Wszystkie z górnej części tabeli akurat mają. Przypadek? - Każdy wybiera swój model funkcjonowania. Czasem dyrektorem sportowym jest prezes, czasem jest nim trener pierwszej drużyny, czasem dyrektor zajmuje się tylko pierwsza drużyną itd. Ja akurat nie uważam, że to dobry model, gdy dyrektor zajmuje się tylko drużyną seniorów. Jagiellonia ma 11 zespołów i są to naczynia połączone, gdzie planowane są ścieżki rozwoju dla młodych zawodników. To dyrektor sportowy stoi na czele pionu szkolenia i wraz z dyrektorem akademii i trenerami czuwa nad tym procesem, a pierwsza drużyna jest ostatnim etapem taśmy produkującej piłkarzy. Jagiellonia jest klubem, który chce stawiać na młodzież. Nie po to klub wybudował, w dużej mierze za swoje pieniądze, ośrodek treningowy, żeby nie iść tą drogą. Poza tym transfery wychodzące są częścią klubowego budżetu. Chcemy szkolić młodzież, by w pierwszej kolejności wzmacniać pierwszą drużynę, ale też myślimy o tej części biznesowej. Dziś można dorabiać fantastyczne teorie o Adrianie Siemieńcu, ale awansując go na trenera pierwszej drużyny na osiem kolejek przed końcem poprzednich rozgrywek sporo ryzykowaliście. Kluby w takiej sytuacji idą raczej w sprawdzone rozwiązania zatrudniając strażaków pokroju Macieja Bartoszka albo Leszka Ojrzyńskiego. Mogło to pójść w dwie strony. Wcale nie było powiedziane, że plan z Siemieńcem wypali. - Nie będę opowiadał bajek - trener Siemieniec był na naszej shortliście, ale nie był naszym pierwszym wyborem. Nie było tak, że ktoś powiedział: "panowie, spokojnie Adi to weźmie, uratuje Ekstraklasę, a potem będzie spokojnie budował". Proces wyboru trwał kilka tygodni, rozmawialiśmy z innymi kandydatami, analizowaliśmy, licząc się z tym, że to nie będzie współpraca tylko na kilka kolejek, patrzyliśmy w dalszy horyzont czasowy. Współpraca by trwała, gdybyście nie daj Boże, spadli z ligi? - Nie wiem, raczej nie. Gdyby drużyna spadła z Ekstraklasy byłaby to rewolucja sportowa, ale przede wszystkim organizacyjna. Przy takich kosztach jakie ma Jagiellonia, spadek byłby dramatem, potrzebne byłoby zupełne przeformatowanie celów i odbudowa mogłaby zająć sporo czasu. To dlaczego wybraliście Siemieńca? - Adrian był częścią regularnie spotykającego się pionu sportowego Jagielloni. Prowadził drużynę rezerw. Wiedzieliśmy, jak pracuje, jaki ma pomysł na grę, jak buduje relacje, jakim jest człowiekiem itd. Wiedzieliśmy jakie ma mocne i słabe strony. Ma dopiero 32 lata, to najmłodszy trener w lidze więc doświadczenie, które zbiera w Ekstraklasie jest dla niego bezcenne. Mieliśmy pewne obawy, Łukasz Masłowski był tego wyboru pewniejszy ode mnie. Liczyliśmy, że trener kupi zawodników swoim pomysłem na grę, to zagrało na boisku, co widać po naszym sposobie gry i słychać z relacji zawodników, którym ten futbol "na tak" odpowiada. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Zobaczymy jak drużyna i z nią trener zareagują na kryzys, który niechybnie przyjdzie w najbardziej wyrównanej lidze Europy jaką jest Ekstraklasa. - Ktoś powiedział o trenerze Adrianie Siemieńcu - "Ted PodLasso" i coś w tym jest. Trener jest szczery w tym co robi, tym zaraża sztab i zawodników. Nie ma podwójnej gry. Kryzys na pewno przyjdzie, ale to nie znaczy że trener zmieni się jako człowiek. Zbudowano trwałe fundamenty emocjonalne, dlatego w kryzysie nikt trenera nie zostawi samego. Tak uważam, a gdy przyjdzie gorszy moment zobaczymy, czy mam rację. Trener jest szefem, ale słucha tego jak zawodnicy chcą trenować i grać w meczu i w jakiejś mierze to uwzględnia, co sprawia, że każdy uważa ten projekt za wspólny, identyfikuje się z nim i daje maksa, by go realizować. Jesteście z Jagiellonią Białystok w dobrym miejscu, osiągnęliście jakiś sukces, ale dobrze pan wie, że w sporcie zarządzanie sukcesem jest najtrudniejsze. Sam Bartłomiej Wdowik został już przez media sprzedany do czterech klubów. - Nie robi to na mnie wrażenia, jest okres ogórkowy, media muszą jakoś wypełnić szpalty. Przedwczoraj Wdowik był w Stambule, wczoraj już w Zagrzebiu. Może przyjść oferta nie do odrzucenia. - Wtedy jej nie odrzucimy. Musimy znaleźć balans między dwiema rzeczami. Po pierwsze, jeśli chcemy utrzymać się w czołówce, kadra nie może się sypnąć. Z drugiej strony musimy też opłacić rachunki. Na dziś nie dostaliśmy ani oferty nie do odrzucenia, ani do odrzucenia. A co z ruchami do klubu? Planujecie takowe? - Tak. Za Miłosza Matysika, który odszedł na Cypr przyszedł już Jetmir Haliti ze szwedzkiego AIK Sztokholm. Planujemy też pozyskać kogoś do formacji ofensywnej, najlepiej klasyczną "9". Najskuteczniejsza drużyna ligi nie ma pilniejszych potrzeb niż łowca bramek? - Mogę skontrować, że najwięcej bramek ma lewy obrońca. Ofensywa dobrze funkcjonuje, ale ławkę mamy krótką. Kto stoi w miejscu, ten się cofa, a my chcemy się wciąż rozwijać, zwłaszcza że runda wiosenna jest zawsze trudniejsza - wciąż gramy w Pucharze Polski, w lidze kumulować się będą kartki, kontuzje itd. Nie jest tak, że napastnika wymyśliliśmy sobie teraz. To pomysł jeszcze z lata, wtedy nie udało się go pozyskać. Nie chcemy brać kogoś na tzw. "sztukę", to już lepiej, żeby więcej minut dostał Alan Rybak. Zimą wracamy do letniego tematu i spróbujemy tego napastnika pozyskać. Miło się podsumowuje rundę jesienną, po której jesteście wiceliderem Ekstraklasy. Sportowo "Jaga" wygląda dobrze, a jak jest organizacyjnie? Sam pan mówił w mediach o "trupach wypadających z szafy". - Na pewno jest dziś lepiej niż dwa lata temu, gdy przychodziłem do klubu, choć przed nami bardzo trudne miesiące. Myślę, że kluczem było przedstawienie akcjonariuszom na WZA i radzie nadzorczej sytuacji finansowej klubu i rozpisanie sobie długofalowego planu na "odbicie". Realizacja planu niesie ze sobą pewne ryzyka, ale na razie wspólnie udaje się te mielizny raczej omijać. To sytuacja była tuż po przejściu Cezarego Kuleszy do PZPN? - Pół roku później, natomiast nie chodzi tu o szukanie winnych, bo paradoksalnie, to co zastałem było efektem dobrych intencji, ambicji sportowych związanych z obchodami 100-lecia klubu oraz, ponownie paradoksalnie, pokłosiem wybudowania ośrodka treningowego z własnych środków. Zbudowane zostały bardzo wysokie koszty stałe, zakontraktowano wielu zawodników i nie dojechał wynik sportowy, a co za tym idzie odpowiednia premia z Ekstraklasy. Nie udało się też wytransferować zawodnika za wysoką kwotę i nastąpiła kumulacja. Jak wygląda sytuacja na dziś? - Sprawy sądowe, bo takie też były, są pozamykane. Kończymy spłacać zawodników ze starego rozdania. Rolujemy zobowiązania, więc mamy swoje wyzwania, a runda wiosenna jest też znacznie trudniejsza finansowo i do tego się szykujemy. Natomiast pozytywna, nie tylko sportowo, jest pozycja w tabeli. W budżecie założyłem progres w stosunku do minionego sezonu i przyjąłem miejsce nie niższe niż 10., choć należy pamiętać, że ani medali, ani premii finansowej nikt nie wypłaca na półmetku rozgrywek. Jakie miejsce na ligowej mecie wziąłby pan w ciemno dziś? - Oczywiście startując do rundy wiosennej z takiego miejsca chciałoby się nawiązać do medalowych tradycji Jagiellonii. Na pewno apetyt rośnie w miarę jedzenia i będziemy chcieli minimum obronić miejsce, na którym jesteśmy, ale trzeba pamiętać, że rywale nie śpią i myślą o tym co my. Przed sezonem mówiliśmy o stabilizacji w górnej części tabeli i na ten moment w górnej ósemce jesteśmy. Myślę, że ósme miejsce byłoby jednak sporym rozczarowaniem. - Lekkie obsunięcie się w tabeli nie może być powodem do paniki i krytyki, a bardziej do nauki. Nasz projekt ma się rozwijać, ale tak, z dzisiejszej perspektywy byłoby to rozczarowanie i dlatego robimy, co możemy, by w zgodzie z możliwościami maksymalizować szanse na sukces. Społeczeństwo w Białymstoku, jak wiadomo, jest ofiarne. Jagiellonia jest oczkiem w głowie całego regionu, ale przez to ma aż kilkunastu współwłaścicieli. Obecny selekcjoner reprezentacji kiedyś mówił, że w czasie pracy w "Jadze" po drugiej stronie słuchawki słyszał: "Dlaczego pan nie wystawiasz tego piłkarza, przecież ja go sprowadziłem". - Nie wiem, ile w tym prawdy, ale dziś nie ma takich rzeczy. To jedna z kwestii, którą ustaliliśmy sobie na samym początku mojej pracy na Podlasiu. Jeśli zostałem zatrudniony do zarządzania, to ja zarządzam. Oczywiście w kwestiach strategicznych spotykamy się, i to regularnie, i rozmawiamy z radą nadzorczą. Współpraca z radą i akcjonariuszami, to coś co mnie pozytywnie zaskoczyło w Białymstoku. Słyszałem różne historie, a uważam, że mamy bardzo dobre relacje, a ja mogę liczyć na wsparcie w trudniejszych momentach. Żaden polski klub nie jest w stanie funkcjonować bez dobrej relacji z samorządem, który prawie zawsze jest właścicielem stadionu. Chciałem pana zapytać o relację Jagiellonii z miastem i władzami obiektu, na którym gracie. - Stadion jest bardzo dobry, funkcjonalny, a jego rozmiar jest dla "Jagi" idealny. Jak większość klubów, wynajmujemy obiekt na dni meczowe, ale przykre jest to, że chyba tylko w Białymstoku klubowi powtarzane jest co chwilę, że jest tylko gościem na obiekcie i tego doświadczamy codziennie. Umowa, która nas wiąże jest bardzo niekorzystna dla klubu, jest pełna absurdalnych zapisów. Przed sezonem mówiło się i pisało o możliwości gry w Płocku. Straszak? - Nawet nie to, chcieliśmy tylko pokazać jak absurdalna jest ta umowa. Prezydent Białegostoku w pierwszym odruchu naturalnie stanął po stronie stadionu, który jest spółką miejską, ale potem gdy przyjrzał się zapisom przyznał w kilku punktach nam rację i był inicjatorem rozwiązania, które pomogło przejściowo przygasić jeden z problemów. Trochę mnie to dziwi, byłem wielokrotnie w Białymstoku i wydawało mi się, że "Duma Podlasia" nie jest pustym sloganem. - Nie jest, bo oczywistym jest, że Jagiellonia jest najlepszym ambasadorem Białegostoku i Podlasia w Polsce. Miasto i region żyją Jagiellonią. Zaangażowanych w funkcjonowanie są setki osób, firm i instytucji. Od początku zaskoczeniem było dla mnie, że w takim pro-jagiellońskim środowisku największe "ciężary" są w relacjach ze stadionem. Nie chcę mówić o wszystkich sprawach, bo niektóre są naprawdę żenujące. Będę jednak nalegał. - Na przykład to, że stadion sprzedawał "sky boksy" na nasze mecze bez rozliczania się z organizatorem, czyli Jagiellonią. Stosowano wytrych, że loże były sprzedawane jako "całoroczne biura", a nas umową zobowiązywano do darmowego wpuszczania ludzi do "biur". Oczywistym jest, że gdyby nie mecze "Jagi", to nikt by tych "biur" nie wynajmował. Perfekcyjna pani domu w Ekstraklasie. Tego nie było od 13 lat Nieźle. - Mając pełną świadomość tego jak powstawał stadion i zaangażowaniu środków europejskich w jego budowę, to jednak nikt nie zaprzeczy, że powstał on ze względu na fakt, że istnieje w Białymstoku takie dobro społeczne jak Jagiellonia. Jesteśmy firmą, która jest najbardziej lojalna wobec stadionu. Gwarantujemy minimum 17 imprez, za które słono płacimy. I z tym kosztem nie dyskutuję. Do tego wykupujemy dodatkowe "sky-boxy" na potrzeby klubu, czyli te słynne "biura", bo nie mamy ich w cenie wynajmu stadionu. Organizacja jednego meczu to koszt ponad jednego miliona złotych uwzględniając wynagrodzenia zawodników. Jako organizator wydarzenia chcemy mieć prawo do czerpania w pełni przychodów z jego organizacji, bo my ponosimy całkowity koszt, łącznie z promocją i z kwotą za wynajem. Mamy w umowie najwięcej obostrzeń, a firma która wynajmie część stadionu na jednorazowy event ma lepszą umowę od naszej. Pachnie absurdem. - Stadion zmusza nas na przykład do zamawiania usług u wskazanej przez nich firmy cateringowej, co już nie brzmi dobrze, a do tego ani asortyment, ani ceny nas nie satysfakcjonują. Nie mówię tu o punktach sprzedaży, bo to jeszcze rozumiem, że ktoś wygrał przetarg i ma wyłączność na sprzedaż. Mówię o strefach, gdzie jest poczęstunek (sky boxy, strafa vip, sektor rodzinny), akcjach realizowanych we współpracy z naszymi partnerami cateringowymi czy wojskiem. Menu i takie akcje są elementem budowania wydarzenia jakim jest mecz piłki nożnej. Stadion zmusza nas, pod groźbą kary, do wydawania pieniędzy tam, gdzie powinniśmy zarabiać. To setki tysięcy złotych w trakcie sezonu. Nie muszę dodawać, że przy organizacji innych eventów przez inne firmy są furtki, by takiego monopolu nie było... Co będzie następne? Umowne zobowiązanie klubu do wystawiania w meczu takiego czy innego zawodnika? To mówię już z irytacją, ale ta umowa ma więcej takich "kwiatków", a przykrych sytuacji wynikających z faktu, że jesteśmy tam "tylko" gościem jest za dużo. Szkoda, że cierpi na tym relacja z miastem. - Niektórzy to łączą, a ja zdecydowanie oddzielam i chcę podkreślić, że relacja z miastem jest według mnie jak najbardziej przyzwoita. Rozumiem, że stadion jest spółką miejską i miasto instynktownie staje po stronie swojego dziecka, ale naprawdę na kooperację z samorządem nie mamy prawa narzekać, w wielu kwestiach możemy liczyć na pomoc, a także zrozumienie w trudniejszych sprawach, co pokazał prezydent Tadeusz Truskolaski latem. W końcu Jagiellonia to perła Białegostoku. Czy stawia pan sobie jakiś horyzont czasowy odnośnie pobytu w Białymstoku? Pochodzi pan z zupełnie innej części kraju i nie jest na Podlasiu u siebie. - Bardzo dobrze czuję się na Podlasiu, poznałem fantastycznych ludzi, a Jagiellonia to duże wyzwanie i wielka odpowiedzialność. Chyba najbliżej powrotu byłbym, gdyby wszystko było idealnie poukładane, a ja mógłbym zapalić cygaro i napawać się widokiem. To się jednak nie wydarzy, bo poprzeczkę zawsze można przesunąć wyżej, celować w sukcesy sportowe, zarobić większe pieniądze dla klubu itd. Projekt, który od początku był trudny, cały czas taki jest, wciąż jest sporo roboty do wykonania. Odpowiedzialność, którą na siebie wziąłem nie pozwala mi myśleć o zakończeniu podlaskiej misji. To pytanie prowadziło do przedostatniego w naszej rozmowie - wie pan co się mówi w Trójmieście? - Wiem. Że gdy pana poprzedni klub, Arka Gdynia wreszcie zmieni właściciela wróci pan do niej jako prezes. To czy pan wraca już pan powiedział, ale zapewne śledzi pan to co dzieje w Gdyni. - Drużyna z pewnością miała i ma niezły potencjał, a nieco żartobliwie można powiedzieć, że sytuacja sportowa bardzo poprawiła się od 1 października, gdy weszły nowe przepisy dotyczące relacji agentów piłkarskich z klubami. Może to zbieg okoliczności? Cieszy mnie to, że Arka jest liderem I ligi. Z drugiej strony nie jest tajemnicą, pisano tym w mediach, że sytuacja finansowa spółki jest trudna. Z tego co czytałem, miasto na styczeń rozpisało konkurs dotyczący promocji i będzie ponownie partnerem klubu. To dobra informacja. Słyszę, że piłkarze, sztab i pracownicy klubu czekają na zmiany właścicielskie, że sytuacja jest bardzo niekomfortowa. Trzymam kciuki, żeby walka o powrót do Ekstraklasy zakończyła się sukcesem w tym sezonie i już w nowym układzie akcjonariuszy. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA