Mimo wysokiej porażki, Probierz zachował klasę. Na konferencji prasowej spokojnie mówił o meczu, odpowiadał na wszystkie pytania dziennikarzy. Nie był chamski, opryskliwy czy złośliwy, jak mają w zwyczaju niektórzy trenerzy po wyjątkowo nieudanych spotkaniach swojej drużyny. - Piłka nożna jest piękną grą, w której czasami można być szybko sprowadzonym na ziemię. Nas to właśnie spotkało - nie ukrywa Probierz. - W pierwszej połowie graliśmy ciekawą piłkę, staraliśmy się utrzymać przy futbolówce. Obawialiśmy się tego, że możemy stracić gola po stałym fragmencie. Tak się właśnie stało, ale chcieliśmy szybko odrobić straty. Za szybko, bo Widzew wypunktował nas, grając z kontry. Piłkarze lidera Ekstraklasy chyba zbyt szybko dopisali sobie trzy punkty. Na boisko wyszli niezwykle pewni siebie, biegali z głowami w chmurach. I, podobnie jak w Gdyni, zostali za to srogo ukarani. - Jest to dla nas dobra lekcja, z której trzeba wyciągnąć wnioski. Strzeliliśmy swojaka, teraz pora się odbić. Musimy przyjąć tę porażkę na klatę - dodaje trener białostocczan. Sam Probierz w trakcie meczu robił wszystko, co w jego mocy. Gdy jego zespół przegrywał, przywoływał do linii bocznej zawodników i tłumaczył, jak mają grać. Co chwila zmieniał zawodnikom pozycje, kombinował, dokonywał roszad. Już w 35. minucie posłał na plac gry asa, którego miał w rękawie, czyli Kamila Grosickiego (zastąpił Przemysława Trytkę). - Chcieliśmy zagrać inaczej taktycznie. Zmieniliśmy ustawienie przy stanie 0-2, bo liczyliśmy, że uda się jeszcze odrobić straty - tłumaczył szkoleniowiec. - Myślę, że przegraliśmy przez pierwszą bramkę, bo nie byliśmy w stanie złapać kontaktu. Nawet przy wyniku 0-3 liczyłem, że może po przerwie szybko zdobędziemy gola i uda się osiągnąć korzystny rezultat. To, że warto grać do samego końca, pokazał Tottenham w meczu z Interem. Dlatego też przy stanie 1-4 wierzyłem, że Widzew można dogonić. Niestety, nie daliśmy rady - zauważył.