Był to już 11. ligowy mecz wyjazdowy białostocczan w tym roku. Ostatnio podopieczni Tomasza Hajty nie przegrywali na boiskach rywali, ale też i nie wygrywali. Trafienia Michała Pazdana i Alexisa Norambueny pozwoliły im przerwać tę niechlubną serię, trwającą o 11 grudnia ubiegłego roku, czyli wygranej 1-0 w Gdańsku z Lechią. - W tym sezonie pokazaliśmy już, że potrafimy grać na wyjazdach. Musieliśmy ciężko ostatnio pracować, dziś zagraliśmy mądrze, wąsko, blisko siebie. Była świetna asekuracja, a pewne korekty, które wprowadziliśmy po meczu z Wisłą, pokazały, że zrobiliśmy je słusznie - mówił Tomasz Hajto. - Dziś udało nam się to, na co czekamy od dziewięciu miesięcy, czyli od momentu gdy pracuję w Jagiellonii. Do tej pory nie udało nam się wygrać na wyjeździe. To cieszy, ale do euforii daleko. Teraz koncentrujemy się na Widzewie, bo punktów wciąż nam jednak brakuje - dodał. Trener gości, a w przeszłości wybitny reprezentant Polski, zdradził, że obejrzał trzy ostatnie ligowe mecze Lecha, a dodatkowo jego asystent Dariusz Dźwigała oglądał jeszcze mecz "Kolejorza" z Polonią Warszawa. - Zwróciliśmy uwagę, że Lech przy stałych fragmentach stara się grać bardzo krótko. Tym nas nie zaskoczyli. Zneutralizowaliśmy ich mocne punkty, a takim są Tonew czy ofensywna lewa strona. W sporcie potrzebny jest łut szczęścia, taki mieliśmy w Krakowie, gdy Wisła miała sporo okazji. Lech dziś miał chyba tylko jedną stuprocentową okazję, gdy głową uderzał bodaj Arboleda, a Kuba Słowik obronił - dzielił się wrażeniami trener Jagiellonii. Hajto zdradził też, że dopiero w sobotę decydowało się, jak będzie wyglądał jego zespół. - Dopiero w południe zapadła decyzja Tomek Bandrowski będzie jednak grał. Nie wiedzieliśmy, czy wytrwa, bo tylko w czwartek z nami trenował. W pierwszej połowie miał jeszcze problemy z wejściem w odpowiedni rytm, ale po tak długiej przerwie to nie jest dziwne. W drugiej już odpalił i takiego Tomka chciałbym mieć do dyspozycji - powiedział Hajto. Andrzej Grupa