Jagiellonia Białystok została liderem Ekstraklasy, a stało się to po meczu ze Śląskiem Wrocław, w którym padł remis 1-1. Jednym z najlepszych zawodników w ekipie wicemistrza Polski był Taras Romanczuk. - Cud, że w ogóle zagrałem - powiedział ukraiński pomocnik.
Na przedmeczowej rozgrzewce Romanczuk nabawił się urazu, ale dzięki zabiegom sztabu medycznego "Jagi" wybiegł w podstawowym składzie. To właśnie 25-letni zawodnik na początku drugiej połowy trafił do siatki Śląska po zagraniu Łukasza Burligi. "Weszliśmy bardzo dobrze w drugą połowę. Mieliśmy to spotkanie pod kontrolą, tworzyliśmy sytuacje, dwa razy piłka po naszych strzałach odbijała się od słupków. Zabrakło po prostu szczęścia" - skomentował Romanczuk na oficjalnej stronie internetowej klubu.
Zmarnowane sytuacje zemściły się w 63. minucie, kiedy to Mariana Kelemena zmusił do kapitulacji Michał Mak. Żadnej z drużyn nie udało się przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść i spotkanie zakończyło się podziałem punktów. "Remis boli tym bardziej, że straciliśmy takiego gola. Po objęciu prowadzenia mieliśmy prowadzić grę z kontry, a tymczasem sami nadzialiśmy się na jedną z nich. Nie możemy tracić tak głupich goli" - zaznaczył.
"Fajnie, że udało mi się coś strzelić. To dopiero mój drugi gol w Ekstraklasie strzelony prawą nogą. Niemniej niedosyt pozostaje" - podkreślił Romanczuk, który w 66. minucie musiał opuścić boisko z powodu kontuzji. "Musiałem zejść. Byłem wściekły, ponieważ pogoda była idealna do gry. Teraz czekam na badania" - zakończył Ukrainiec.
RK