Zapraszamy na relację na żywo z meczu Jagiellonia - Lechia Relacja na żywo dla urządzeń mobilnych - W tym meczu moje serce bije dla Lechii i mam nadzieję, że biało-zieloni także przejdą do historii, ale szanse obu zespołów oceniam 50 na 50. To jest jedno spotkanie, w którym często o wyniku decyduje przypadek. Wszystko się może zdarzyć, co też pokazała chociażby w 2017 roku Arka, która była niżej notowana od Lecha Poznań, a wywalczyła trofeum. Ponadto gdynianie dwa razy okazali się lepsi od Legii Warszawa w konfrontacji o Superpuchar Polski - stwierdził Grembocki. Lechia ma jeszcze realną szansę na wywalczenie mistrzostwa kraju (w niedzielę zagra na wyjeździe z Cracovią), ale wychowanek biało-zielonych przekonuje, że wszystkie siły trzeba rzucić na najbliższą konfrontacją. - Nie ma co kalkulować i kombinować, bo w takiej sytuacji można tylko przekombinować i nic nie osiągnąć. W czwartek trzeba wyjść i zagrać jak najlepiej, bo to jest najważniejszy mecz, a dopiero później trzeba się martwić co będzie dalej. Tym bardziej, że niesamowita jest oprawa tego spotkania. Finał odbywa się na Stadionie Narodowym przy komplecie widzów - zaznaczył. Grembocki przypomniał, że w rozegranym 22 czerwca 1983 roku w Piotrkowie Trybunalskim finale, w którym po bramkach Krzysztofa Górskiego i Marka Kowalczyka gdańszczanie pokonali 2-1 Piasta Gliwice, jego zespół także mógł liczyć na wsparcie kibiców. - Nasi fani stanęli na wysokości zadania. Na finał dotarło ich kilka tysięcy, a wówczas nie było takiej możliwości podróżowania po kraju jak obecnie. Mam nadzieję, że po 36 latach ponownie będziemy wspólnie cieszyć się ze zdobycia tego trofeum - dodał. W 1983 roku Lechia wywalczyła Puchar Polski jako trzecioligowiec. I w drodze do finału zespół prowadzony przez trenerów Jerzego Jastrzębowskiego i Józefa Gładysza musiał pokonać sześciu rywali, w tym czterech z Ekstraklasy. Cztery razy przyszło im stanąć do dogrywki, a dwa razy swoją wyższość musieli udokumentować w rzutach karnych. Lechiści okazali się lepsi od aktualnego wówczas mistrza (Widzew Łódź) i wicemistrza Polski (Śląsk Wrocław). W 1/64 finału gdańszczanie pokonali na wyjeździe po dogrywce występujący wówczas w lidze okręgowej Start Radziejów 3-2, a w następnym spotkaniu wygrali u siebie 2-1 z drugoligową Olimpią Elbląg. W kolejnych czterech meczach biało-zieloni okazali się lepsi od drużyn występujących w Ekstraklasie. Najpierw po rzutach karnych 5-4 (po dogrywce był remis 1-1) wyeliminowali Widzew, następnie zwyciężyli po dogrywce 3-0 Śląsk. W ćwierćfinale lechiści w roli gospodarza musieli wystąpić w Starogardzie Gdańskim (za uderzenie w twarz sędziego podczas meczu trzeciej ligi z Polonią Bydgoszcz PZPN nałożył na klub karę czterech spotkań poza Gdańskiem i to było jedno z nich), co nie przeszkodziło im wygrać 1-0 z Zagłębiem Sosnowiec. W półfinale Lechia, grająca już przy ul. Traugutta, pokonała po rzutach karnych 3-1 Ruch Chorzów (po 120 minutach był remis 0-0), który zakończył rozgrywki Ekstraklasy na trzeciej pozycji. Niespełna 54-letni szkoleniowiec podkreślił, że po ten sukces sięgnęła bardzo młoda drużyna, której gros zawodników stanowili wychowankowie. Obecnie w Pucharze Polski drużyny z Ekstraklasy mają często problem z obsadzeniem pozycji młodzieżowca, a w Lechii mieli wówczas nadmiar bogactwa. - Grając w finale nie miałem jeszcze 18 lat, a młodszy ode mnie był Darek Wójtowicz. Z naszego rocznika 1965 w składzie znajdowali się także bliźniacy Andrzej i Janusz Wydrowscy, którzy nie zagrali w finale, 19 lat liczył Andrzej Marchel, a 20 bramkarz Marek Woźniak. 21 lat miał ponadto Darek Raczyński. Większość chłopaków to byli wychowankowie Lechii, część wywodziła się z gdańskich klubów bądź z okolic, a spoza regionu byli tylko Krzysiek Górski, Jarek Klinger i Tadziu Fajfer - przypomniał. Z młodym wiekiem związany był także szacunek dla starszych piłkarzy. - Do Leszka Kulwickiego bardzo długo mówiłem "per pan". I to nie tylko w szatni, ale także na boisku. Tej formy przestałem używać bodajże w 1985 roku, już w Ekstraklasie, ale nie mówiłem "Leszek" bądź "Lechu" tylko bezosobowo. Z kolei przed meczem ze Śląskiem trener Jastrzębowski kazał mi zaopiekować się szybkim napastnikiem rywali, reprezentantem Polski Januszem Sybisem. Przed spotkaniem podszedłem do niego i powiedziałem "Panie Janusz, proszę uważać, bo będę pana mocno krył" - przyznał. Grembocki nie ukrywa, że dzięki rozgrywkom Pucharu Polski trzecioligowa Lechia trafiła do zupełnie innego świata. - Piłkarzy z tych zespołów znaliśmy tylko z telewizji oraz gazet i podziwialiśmy ich w reprezentacji. Czuliśmy dla nich ogromny szacunek i naszym marzeniem było grać tak jak oni. Jednym z największych zaszczytów, jaki spotkał mnie w futbolu, miał miejsce w 1983 roku, kiedy po przegranym 0-7 w Turynie pierwszym meczu Pucharu Zdobywców Pucharów z Juventusem Zbigniew Boniek, który dobrze znał się z trenerem Jastrzębowskim, przyszedł do naszej szatni i wykąpał się z nami pod jednym prysznicem - zdradził. Autor: Marcin Domański