Ostatnio Kuś był graczem Istanbul Buyukşehir Belediyespor, klubu tureckiej Superligi, którego nazwa powoduje u Polaków zgrzytanie zębów... Zawodnik świetnie wymawia tę arcytrudną nazwę, jednak znacznie mniejszy entuzjazm powodują u niego wspomnienia z ostatniego sezonu. Nowy szkoleniowiec odstawił go od składu, ponadto Turcy przestali mu płacić. Jak doszło do tego, że wylądowałeś w Stambule? Turcja to niełatwy kawałek chleba dla polskiego piłkarza. - Mój menedżer, Jarek Kołakowski wiedział, że turecki klub poszukuje prawego obrońcy. Wpadłem w oko trenerowi i pojechałem tam grać. Początkowo byłem ważnym ogniwem zespołu, grałem w podstawowym składzie. Turcy byli ze mnie zadowoleni, zarówno z postawy boiskowej, jak i poza nim. Trudno było opanować język turecki? - Na początku była tłumaczka, potem operowałem angielskim. Następnie razem z żoną uczyliśmy się na kursie tureckiego. Jakoś sobie radziłem. Trafiłeś do klubu znacznie mniej znanego, niż stołeczne potęgi, takie jak Galatasaray, Besiktas czy Fenerbahce. Mniej rozpoznawalna marka, mniejsze z pewnością pieniądze... - To młody klub, który powstał w 1990 roku. Oni odłączyli się od Istanbulsporu. Dwa lata temu doszło do poważnych zmian w klubie, pojawił się nowy prezes i można powiedzieć, że były to zmiany na gorsze. Wcześniej byliśmy jedną, wielką rodziną. W klubie zatrudniono też nowego trenera i wyniki były coraz gorsze. Doszło także do zmian w drużynie. Nowy trener pozbył się wszystkich obcokrajowców, którzy grali w bramce i obronie. W ich miejsce zatrudnił tureckich graczy. Te zmiany dotknęły także i mnie Straciłem miejsce w zespole, przestałem grać w pierwszym składzie. Jak wspominasz Turcję, kraj przyjazny dla turystów, ale niekoniecznie już dla zagranicznych piłkarzy? Chyba, że jest się światową gwiazdą jak chociażby Didier Drogba. - Na początku było lekkie przerażenie, ale potem - po badaniach medycznych, testach - zacząłem się oswajać z Turcją. Poznaliśmy Polonię turecką, mieliśmy spor znajomych. W Stambule jest dużo mieszanych małżeństw, Polki często wychodziły za Turków. Stambuł, Ankara, Izmir to fajne, europejskie miasta. Gorzej na prowincji. Jakie doświadczenia miałeś z kontaktów z tureckimi kibicami? Większych fanatyków trudno uświadczyć... - W moim wypadku można mówić o spokoju. Ale jak graliśmy mecze z potęgami ze Stambułu, czyli Besiktasem, Galatą czy Besiktasem to emocji nie brakowało. Jak pojawiałem się w sklepie, w mojej dzielnicy to obcy ludzie mnie rozpoznawali, zaczepiali z ciekawością, pytali o mecz. Zainteresowanie derbami było ogromne. W Polsce panuje opinia, że liga turecka jest trochę niedoceniana... - A nie jest łatwo się tam dostać. Menedżer musi wykonać dużą pracę, żeby zainteresować tamtejsze kluby zawodnikiem z Polski. Turcy wiele razy oglądali mnie na żywo, filmowali moje występy i dopiero po jakimś czasie podjęli decyzję. A potem musiałem ostro walczyć na treningach, żeby się przebić do składu. Wychodząc z szatni na trening trzeba było pamiętać o ochraniaczach, bo jeden drugiego nie oszczędzał. Nikt niczego mi nie dał za ładne oczy. I mogę się pochwalić, że przez dłuższy czas udawało mi się grać. Dopiero po zmianie trenera wypadłem z obiegu. Czy miałeś wówczas kontakt z pierwszym zespołem, czy też trenowałeś indywidualnie? - Piłkarze, którzy zostali skreśleni z kadry, mieli swojego trenera. Przychodził do nas, doglądał, wszystko odbywało się w cywilizowanych warunkach. Jednak to nie były normalne zajęcia. Raz było nas czterech, innym razem ćwiczyłem sam. Brakowało mi kontaktu z pierwszym zespołem. Czy po powrocie z Turcji jest coś za czym cały czas tęsknisz? - Na pewno nie będzie mi brakowało nawoływania imama do modlitwy w meczecie. Mieliśmy jednak z żoną swoje ulubione miejsca i restauracje. Bardzo odpowiadał nam turecki klimat. W ogóle byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Wyjeżdżaliśmy pełni obaw, a teraz będziemy tam z radością wracali, żeby odwiedzić znajomych. Ale powrót do gry w lidze tureckiej już nie wchodzi w rachubę. Córka jest w wieku szkolnym i to jest przeszkodą. Mała tęskni za Turcją, ale edukację trzeba potraktować poważnie. Kibiców zabrzańskiego klubu, którzy chcieliby przeczytać cały wywiad z Marcinem Kusiem odsyłamy do najbliższego Magazynu "Górnik" który już wkrótce pojawi się w kioskach aglomeracji śląskiej, a także w Sklepie Kibica na stadionie.