Henryk Latocha grał w Górniku w latach 1965-73, cztery razy zdobył z nim mistrzostwo Polski, grał w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Rozmawiamy o Górniku, który niedawno ostatecznie nie zdecydował się na wylot na na obóz na Cypr do Larnaki, gdzie w planach był m.in. sparing z Crveną Zvezdą Belgrad. Uznano, że ryzyko wylotu tam jest zbyt duże w kontekście lockdownu na Cyprze, gdzie wprowadzono stan wyjątkowy z powodu pandemii. Paweł Czado, Interia: Górnik Zabrze ze względu na koronawirusa nie jedzie na zgrupowanie przed startem rundy wiosennej . To wielki problem? Henryk Latocha (były piłkarz Górnika Zabrze): - Okres przygotowawczy można przepracować wszędzie. I tak trzeba kondycję wyrobić, tyle, że w innych warunkach. Na tych obozach chodzi o kontakt z piłką w dobrych warunkach na dobrych boiskach. Takie obycie z piłką jest niezastąpione. Nie ma jednak co narzekać. Ale Górnik mimo, że nie wyjeżdża będzie w stanie dobrze się przygotować? - Myślę, że tak, choć nie wiadomo jak to będzie z grą. Zawsze lepiej mieć warunki, w których można dobrze potrenować. Mam nadzieję, że sobie poradzą. Może z grą w piłką nie od razu będzie tak dobrze, ale fizycznie Górnik wyglądał dobrze (jesienią zabrzańscy piłkarze biegali najwięcej w ekstraklasie - przyp. aut.). Poza tym nikt nie zapomni, jak się gra. Do tego Marcin Brosz jako trener ma dużo szczęścia. My do końca nie wiemy, jak będzie wyglądała ta drużyna personalnie, ilu nowych zawodników może przyjść. Kiedy ja byłem w Górniku co roku przychodziło jeden-dwóch zawodników. I tyle. Za pana czasów Górnik zimą przygotowywał się na całym świecie. - Pamiętam, że jeździliśmy z Górnikiem do Armenii (na przełomie lutego i marca 1966 roku Górnik wygrał tam turniej zimowy, pokonując Ararat Erywań i Czermomorec Odessę a w finale Szachtara Donieck - przyp. aut.) albo do Gruzji (sparingi w 1967 roku z Torpedem Kutaisi Lokomotiwi Tbilisi a w 1968 roku z Dynamem Tbilisi, Torpiedo Moskwa i Torpedem Kutaisi, Górnik nie przegrał żadnego z tych meczów - przyp. aut.). U nas była zima a tam już wiosna. Rano było trochę chłodno, ale potem całkiem przyjemnie. My do sezonu rzeczywiście przygotowywaliśmy się różnie. Byłem w Górniku osiem lat i w tym czasie kilka razy byliśmy w Ameryce (w 1969 i 1970 właśnie zimą, gdzie Górnik rozgrywał mnóstwo meczów z latynoskimi zespołami - przyp. aut.). Raz byliśmy też w Jugosławii za Ferenca Suszy (w 1971 roku - przyp. aut.). Stamtąd zaraz lecieliśmy do Hiszpanii i dobrze nam tam szło (warto przypomnieć wyniki: 3-0 z Levante, 4-0 z Sevillą, 0-0 z kombinowaną drużyną z zawodników Realu, Barcelony, Espanyolu i Elche oraz 4-0 z Oviedo - przyp. aut.). Gra grą, ale trzeba było wyrobić kondycję. Z trenerem Antonim Brzeżanczykiem biegaliśmy w Beskidach. Drużyna była wtedy trochę "zajechana". Wbiegnięcie na górę jeszcze jakoś szło, ale w dół było już gorzej. Mięśnie bardzo bolały, nogi inaczej pracowały. Brzeżańczyk był twardy i biegał z nami, a wszyscy za nim. A któryś spróbowałby nie nadążyć (uśmiech). Wtedy pierwszy raz przeżyłem taki trening kondycyjny. Z kolei wcześniej, za trenera Władysława Giergiela było jeszcze inaczej. Goniliśmy się w lesie. Graliśmy w berka. Ernest Pohl mówił trenerowi: "trenerze teraz mamy bardzo trudny mecz, nie powinniśmy ciężko gonić". Gergiel słuchał i szliśmy lasu. Wybiegaliśmy ze stadionu i biegliśmy w stronę Sośnicy, tam taki lasek był. "Latocha i Olek będą szukać a reszta się pokryje między drzewami" - zarządzał trener. Taki trening trwał 50 minut, potem truchtem na stadion i na stadionie jeszcze trochę zajęć z piłką. A jak my z powrotem biegli na stadion, to Ernest ze Stefanem Florenskim ubrani do domu szli. Oni do lasku już nie biegli, tylko szli się wykąpać. Wtedy trener miał znacznie trudniej, żeby wszystko ogarnąć. Był sam, żadnego sztabu jeszcze nie było. A przecież za Giergiela też robiliśmy mistrzostwo Polski. Pamiętam też jak Giergiel zarządzał na boisku do koszykówki rywalizację trzech na trzech, a reszta siedziała i się przyglądała. Później już za Kalocsaya już tak nie było. Czasem chodziło o to żeby trenera zagadać - tacy szkoleniowcy jak Giergiel czy Brzeżańczyk sami lubili dużo opowiadać. Ferenc Szusza też, choć za dużo nie rozumiał, z nim o kobietach się gadało. Trening wtedy szybko przeleciał (uśmiech). Mało kto pamięta, że do Górnika wcale nie przechodził pan jak obrońca - Kiedy Waldemar Słomiany pozostał w Niemczech trener Geza Kalocsay wezwał mnie do siebie i zaproponował mi granie na obronie. Było tak: na bocznej obronie grał Edward Olszówka. Ja byłem wtedy napastnikiem, występowałem na pomocy i w ogóle nie wiedziałem jak się gra na obronie. Pewnego dnia Marian Olejnik (kierownik drużyny a wcześniej długoletni gracz Górnika - przyp. aut.) powiedział, że trener mnie wzywa trzeba spróbować i że mam robić co on mi każe. Kalocsay powiedział, że jeśli się zdecyduje, to wszystko mi powie co mam robić i jak się zachowywać. Zaczęliśmy od abecadła. Zawodnikowi, który w II lidze grał na pomocy, zaczął pokazywać, jak zachowuje się zawodnik, który gra na obronie. On mi pokazywał nawet, jak mam ustawić lewą, a jak prawą nogę! Wtedy był inny system gry trzeba było krótko kryć. "Ważne żeby mieć przeciwnika przed sobą i nie dać mu uciec" - powtarzał. Byłem zawodnikiem prawonożnym a zacząłem w Górniku grać na lewej obronie, gdyż na prawej występował Rainer Kuchta. Trener pokazał mi jak ustawiać się do zawodnika i jak go kryć. Trzeba to było ćwiczyć, to trwało. Ale z miesiąca na miesiąc wyglądało to coraz lepiej i tak się dostałem do tej drużyny a w krótkim czasie i do reprezentacji. Mam dziś 77 lat i wiem jedno: gdybym miał tę wiedzę, którą mam teraz, kiedy miałem 18 lat, to z moją karierą zawodniczą byłoby znacznie lepiej. Pewnie nie grałbym wtedy w Polsce (uśmiech). Rozmawiał: Paweł Czado Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!