Jeden z uznanych śląskich dziennikarzy trudnym tematem stosunków na linii Górnik - Brosz zaraził mnie podczas niedzielnego 65. ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego. Oto trener, który pracując w skromnych warunkach wywalczył z Górnikiem awans do Lotto Ekstraklasy, następnie - w roli beniaminka - zajął miejsce premiowane grą o Ligę Europy, a ostatnio, mimo wyraźnego osłabienia kadry (odeszli: Damian Kądzior, Rafał Kurzawa i Mateusz Wieteska), w sumie spokojnie zapewnił utrzymanie, może odejść. Klub na pracy Brosza zarobił krocie. Nie tylko dlatego, że rosła frekwencja na stadionie, ale też promowali się piłkarze. Sztandarowym przykładem jest Szymon Żurkowski, za którego Fiorentina zapłaciła 3,7 mln euro, a z wszystkimi bonusami kwota może dojść nawet do 5 milionów. Za innego reprezentanta Polski - Damiana Kądziora Dinamo Zagrzeb wydało 500 tys. euro. Tylko wygaśnięcie kontraktu spowodowało, że za przejście Rafała Kurzawy do S.C. Amiens do kasy klubu nie wpadła nawet złotówka. Zatem z wypromowanych przez Brosza w trzy lata piłkarzy Górnik otrzymał co najmniej, bagatela, 17,5 mln złotych. Mało tego, Brosz osiągał niezłe, jak na możliwości klubu wyniki, które czasem były ponad stan, a jednocześnie promował polską młodzież. Dzięki temu, w systemie Pro Junior System zabrzanie zarobili w trzy lata dodatkowe 3,1 mln zł. Istnieje jednak realne zagrożenie, że ta przygoda trenera z Górnikiem może dobiec końca. - Uzgodniliśmy z Marcinem Broszem warunki przedłużenia kontraktu o dwa lata. Umowa ma zostać podpisana po powrocie trenera z urlopu - zapewniał 5 czerwca prezes Górnika Bartosz Sarnowski. Tymczasem Brosz z urlopu wrócił, zdążył wyjechać z drużyną na obóz do wodzisławskiego Gosław Sport Center, a kontrakt wcale nie jest podpisany. I na razie nie zanosi się na to, aby tak się stało. Odeszło już dziesięciu piłkarzy Wtajemniczeni twierdzą, że trener oczekuje spełnienia obietnic. Chodzi głównie o poprawę warunków treningowych. Na razie Górnik ma do dyspozycji dwa boiska, a to za mało jak na potrzeby pierwszej drużyny, rezerw i 600 młodych piłkarzy, którzy ćwiczą w jego akademii. W Zabrzu mogą tylko pomarzyć o takich warunkach, jakie mają w Wodzisławiu Śląskim, a przecież dojeżdżanie tam na treningi (ponad 53 km) codziennie nie wchodzi w rachubę. Trenerowi może się nie podobać też budowa drużyny na zasadzie chwilówki. Weźmy świeży przykład. Ledwie zimą sprowadzono Waleriana Gwilię, by mógł stabilizować drugą linię, a już wzięła go Legia. Na dodatek odchodzi inny kluczowy pomocnik - Żurkowski. Wygasają też wypożyczenia: Pawła Bochniewicza i Giannisa Mystakidisa. To wszystko ważni, potrzebni zawodnicy, tak samo jak stoper Dani Suarez, który odmówił podpisania w Zabrzu nowej umowy. Odejście tych i innych graczy (w sumie już dziesięciu) oznacza jeden wielki plac budowy, jeśli chodzi o szykowanie składu na rozgrywki 2019/2020. Nie brakuje takich, którzy twierdzą, że Górnik zabezpieczył się przed ewentualnym fiaskiem przedłużenia współpracy z Broszem. 13 czerwca zatrudnił dobrze znanego przy Roosevelta Marcina Prasoła. Oficjalnie na razie klub powierzył mu drużynę rezerw, ale czy dla szkoleniowca, który był w sztabie reprezentacji Polski Adama Nawałki przed MŚ, a ostatnio prowadzona przez niego Pogoń Siedlce była jedną z najlepiej punktujących w drugiej lidze krokiem w kierunku rozwoju byłoby przejście do trzecioligowych rezerw Górnika? Płacą za grzechy przeszłości Sprawa nie jest przesądzona. Górnik ciągle może zatrzymać Marcina Brosza, który w Zabrzu jest człowiekiem sukcesu. Argumentów na "tak" dla trenera może dostarczyć Rada Nadzorcza Górnik Zabrze SA, jaka ma obradować w najbliższych dniach. Żeby było jasne: Górnik dziś płaci za grzechy przeszłości, za mariaż z pewną firmą ubezpieczeniową, która mieniła się sponsorem, a udzielała pożyczek, trwoniła pieniądze na prawo i lewo. Na piłkarzy i trenerów. Zawodnicy z lukratywnymi kontraktami, o jakich dziś, mimo podniesionych stawek na rynku, nikt w Górniku nie może nawet śnić, grali w rezerwach. Od kilku lat w Zabrzu twardo stąpają po ziemi w polityce finansowej. Nikt nie wydaje ponad stan. I całe szczęście. Warto, by decydenci pamiętali, że jednym z filarów uzdrawiania finansów klubu jest właśnie Marcin Brosz. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w oparciu o niego zbudowali polskiego Aleksa Fergusona. Na razie, jako liga, w traktowaniu trenerów wypadamy wręcz żenująco. W całej Ekstraklasie najdłuższą serię ma Brosz, który pracuje z jednym klubem od dwóch lat, 11 miesięcy i 21 dni, z czego pierwszy sezon z Górnikiem spędził jeszcze w pierwszej lidze. Dla porównania, weźmy Bundesligę, w której budżety i oczekiwania są nieporównywalnie wyższe niż u nas. - Christian Streich prowadzi S.C. Freiburg od siedmiu lat, pięciu miesięcy i 23 dni, - Węgier Pal Dardai dowodzi w Herthcie BSC Berlin od czterech lat, czterech miesięcy i 16 dni, - Julian Nagelsmann zarządza składem TSG Hoffenheim od trzech lat, czterech miesięcy i 10 dni, - Friedhelm Funkel prowadzi Fortunę Duesseldorf od trzech lat, trzech miesięcy i siedmiu dni. My zbawiamy piłkę ciągłymi zmianami trenerów i nie możemy się doczekać trzyletniego okresu pracy szkoleniowca w Ekstraklasie.Michał Białoński