Górnicy kilka dni wcześniej zapewnili sobie drugi z rzędu tytuł mistrzowski stąd byli zdecydowanym faworytem finału Pucharu Polski z GKS Katowice. I to mimo, że lider Górnika, Andrzej Iwan, miał oglądać mecz z nogą w gipsie. Obie drużyny nawet wizualnie prezentowały się zgoła inaczej. - Zabrzanie na finał przyjechali w garniturach i pod krawatem. A my w jednakowych sweterkach seryjnej produkcji - wspomina Jan Furtok. W katowickiej drużynie występy w reprezentacji Polski mieli na koncie tylko Furtok (4A) i Marek Biegun (1A), podczas gdy wśród zabrzan aż ośmiu piłkarzy grało z orłem na piersi. W meczu ligowym trzy miesiące wcześniej Górnik zmiótł katowiczan aż 4-1 u siebie. Ci drudzy ostatecznie zajęli w lidze piąte miejsce. Nieźle, ale katowicki "Sport" w zapowiedzi spotkania przyznawał "Gieksie" jedynie 10 procent szans na triumf. Na Stadion Śląski przyszło, według różnych źródeł, od 50 do 60 tysięcy widzów. Większą widownię miał tylko finałowy mecz z 1963 roku, gdy na spotkanie Zagłębia Sosnowiec z Ruchem Chorzów przybyło aż 70 tysięcy kibiców. Pierwsze 20 minut potwierdzało przedmeczowe przypuszczenia. Górnik ostro zaatakował rywala, co rusz gotowało się pod bramką Roberta Sęka, ale w poczynaniach mistrza mnie było werwy i precyzji niż zazwyczaj. Nastoletni bramkarz w drodze na Stadion Śląski (którego był wychowankiem) najwięcej roboty miał w ćwierćfinale, gdy Gieksa niespodziewanie wyeliminowała będącą wówczas na fali Legię Warszawa (3-1 i 2-3). Duża w tym zasługa będącego u schyłku kariery Franciszka Sputa. Doświadczony zmiennik Sęka, młodego następcę uspokajał i udzielał cennych rad. - Franek cieszył się chyba bardziej ode mnie - żartował Sęk. Zabrzanom szyki pokrzyżowały kontuzje, komplet zmian wykorzystali już w pierwszej połowie. Zanim Marek Piotrowicz, który zastąpił Adama Ossowskiego, zdołał się "odkręcić", faworyci przegrywali już 0-2. Dwie szybkie kontry i dublet Jana Furtoka. Idealnymi asystami popisali się najpierw Marek Koniarek, potem Piotr Nazimek. Możni polskiej piłki, Górnik Zabrze i Legia Warszawa próbowały skaperować Furtoka metodą dobrze znaną z jednego z filmów fabularnych, docierając najpierw do...żony piłkarza. Gdy o to pytam pan Janek włącza w telefonie zestaw głośnomówiący. Mówi małżonka zawodnika. - Wie pan, tyle lat minęło, ale muszę męża kontrolować. Nic takiego nie było, nikt się do mnie nie zgłaszał - żona Furtoka chcąc nie chcąc potwierdza nasze podejrzenia. Wracając na Śląski - po podwójnym ciosie Górnik zaczął dzielić i rządzić na boisku. Apogeum przewagi zabrzan nastąpiło tuż po przerwie. Wreszcie Ryszard Komornicki w olbrzymim zamieszaniu wepchnął piłkę do siatki było już tylko 1-2. Ciąg dalszy był łatwy do rozszyfrowania. Obrońcy Katowic musieli nadrabiać różnicę w umiejętnościach ofiarnością, ambicją, a czasem nawet determinacją. Spokojem imponował Piotr Piekarczyk, który ani razu nie dał się ograć. Dorównywał mu Krzysztof Zając (dzisiejszy prezes Korony Kielce). GKS bronił się w obrębie własnego pola karnego. Górnicy tak zapamiętale dążyli do wyrównania , że zupełnie zapomnieli o zagrożeniu ze strony katowickiego tria w ataku: Kubisztal - Furtok - Koniarek. Brak asekuracji, dwa błędy Józefa Dankowskiego zakończyły się zdobyciem dwóch kolejnych goli przez Gieksę! Koniarek, który rozpoczął szarżę jeszcze ze swojej połowy i Furtok, który skompletował hat-tricka wpisali się na listę strzelców. Tym wyczynem Jan Furtok zapewnił sobie wyjazd na meksykański mundial. - Nikt się nie spodziewał, że wygramy. Po meczu w szatni nie mieliśmy czym świętować. Pobiegłem do Janka Urbana z Górnika i poprosiłem, żeby pożyczył nam jednego szampana. Zdenerwowany tylko machnął ręką i powiedział "a weź sobie"! - opowiada Furtok, legendarny napastnik GKS, którego numer "9" jest dziś zastrzeżony.