Erwin Wilczek był graczem zjawiskowym. Wielokrotnie udowodnił w Górniku Zabrze, grając w nim aż przez trzynaście lat, w okresie obfitującym w największe sukcesy (1959-72). Nic dziwnego, że aż dziewięć - powtórzę: dziewięć - razy był mistrzem Polski. Jedynie Stefan Florenski, oczywiście również z Górnika, może pochwalić się podobnym osiągnięciem. Był piłkarskim fenomenem, dziś trochę zapomnianym Erwin Wilczek zapisał się w pamięci kibiców Górnika, choć w Polsce nie jest aż tak powszechnie kojarzony. Wynika to z faktu, że w reprezentacji Polski w latach 60. zagrał ledwie 16 razy. Pytałem go o to. - Widocznie inni nadawali się bardziej niż ja - odparł krótko. Ale prawda jest taka, że był jednym z ówczesnych najlepszych pomocników. Tworzył rewelacyjny duet z Zygfrydem Szołtysikiem, obaj znali się doskonale, bo grali wcześniej w słynnej szkółce Zrywu u prof. Józefa Murgota (pierwszym klubem Wilczka był Wawel Wirek, z dzielnicy Rudy Śląskiej, w niej się wychował). Obaj błyskawicznie myśleli na boisku, grali nieszablonowo i mieli poczucie własnej wartości. CZYTAJ TAKŻE: Zabrzański teatr stał się stadionem. Przyszli do niego kibice i... zaśpiewali Wilczek dysponował bowiem tego rodzaju techniką, która sprawiała, że był swobodny na boisku, dzięki niej miał łatwość we wszystkim co na boisku robił. Od razu wiedział zresztą do kogo zagrać. Był przy tym - jak na pomocnika - wyjątkowo bramkostrzelny. W lidze strzelił dla Górnika (czasami grał także jako napastnik) aż 96 goli, w Pucharze Polski - 15, w rozgrywkach międzynarodowych (łącznie z Pucharem Intertoto) - 15. Razem wbił tych goli dla zabrzan aż 126, a przecież zazwyczaj grał w drugiej linii! Gra w piłkę zawsze sprawiała mu niewymowną przyjemność - Gdyby Erwin lepiej się prowadził, nie miałby godnych przeciwników - mówił mi kiedyś "Zyga" Szołtysik. Coś w tym jest. Wilczek miał u kolegów ksywkę "Biba". Stanisław Oślizło opowiadał mi, że po przegranym finale Pucharu Zdobywców Pucharów z Manchesterem City Anglicy podczas wspólnej kolacji poczęstowali piłkarzy Górnika szampanem i, że to był najbardziej gorzki szampan w życiu. Kiedy opowiedziałem o tym Erwinowi Wilczkowi uśmiechnął się. - Mnie szampan smakował zawsze - stwierdził. Nie chodzi wcale o to, że lubił alkohol. Po prostu kochał życie. Życie i piłkę. Za bajtla nie robił nic innego tylko grał "w bal" na placach w Wirku. Piłka była dla mnie wszystkim. Ojciec Wilhelm, który był górnikiem, pracował na nocki. Zdarzało się, że zanim wszedł rano do pracy, budzi mnie i brata przed szóstą. Dostawaliśmy w skórę za to, że od dnia późno wróciliśmy do domu. A dla nas czas nie istniał, graliśmy w piłkę kiedy tylko mogliśmy- opowiadał mi Erwin Wilczek. Gdy grał już w Górniku ojciec stał się jego zawziętym kibicem. Tak bardzo zawziętym, że czasem kłócił się z innymi fanami na trybunach w trakcie meczu syna. Kontakt z piłką zawsze sprawiał mu niewymowną przyjemność. Tak było zawsze; nigdy nie odmówił kiedy nadarzała się okazja pokopać. Sławny obrońca Zygmunt Anczok opowiadał mi, że Wilczek czasami przyjeżdżał do zabrzańskiego klubu już godzinę przed treningiem - tylko po to żeby pograć sobie dla przyjemności w dziada... Erwin Wilczek i jego brzuszek Nie zawsze wyglądał jak piłkarz w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Przy wzroście 168 cm miał skłonności do nadwagi i zdarzało się, że jeszcze w trakcie kariery zarysowywał mu się lekki brzuszek. Tak było właśnie w okresie słynnego trójmeczu z Romą, w 1970 roku - w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Niektórzy - nie mając jeszcze pojęcia z kim tak naprawdę mają do czynienia - potrafili go zlekceważyć. To był ogromny błąd, bo Wilczek znacznie szybciej myślał niż biegał. CZYTAJ TAKŻE: Ta drużyna była wyjątkowa w historii naszej piłki. Czy daliby radę bez... trenera? A swój brzuszek też potrafił wykorzystać - w niecodzienny sposób. Ostatnia minuta meczu z Romą na Stadionie Śląskim. Górnik przegrywa i w pole karne Włochów biegnie Jerzy Gorgoń, który liczy, że może uderzy piłkę głową. Nie sięga jej jednak, przewraca się. Włosi przekonują sędziego, że do przewinienia może i doszło, ale jednak przed polem karnym. Właśnie wtedy sprytem i stanowczością wykazuje się Erwin Wilczek. Delikatnie obejmuje sędziego i prowadzi go w miejsce gdzie znajduje się punkt oznaczający rzut karny. Arbiter przez chwilę się waha, ale dyktuje jedenastkę. Tak o tej sytuacji opowiadał mi z uśmiechem Erwin Wilczek: - Jurek Gorgoń ostro poszedł do przodu. Sfaulowali go, ale z powodu śniegu nie było dobrze widać linii. Nie do końca było wiadomo czy to stało się w polu karnym czy jeszcze przed. Arbiter podbiegł żeby to sprawdzić i wpadł na mnie. Objąłem go i moim brzuszkiem, bo faktycznie taki miałem - to rodzinne, po ojcu - lekko popchnąłem go w stronę wapna. Nie mógł już nic innego zrobić jak podyktować karnego! Prawda jest taka, że na boisku trzeba być cwaniakiem, bo jak nie my to druga strona wykorzysta takie okazje bez wahania.Karnego wykorzystał Włodzimierz Lubański i Górnik ciągle był w grze. Ostatecznie, po trzecim meczu wyeliminował Romę dzięki szczęśliwemu losowaniu i awansował do finału gdzie zagrał z Manchesterem City. Niezwykła przygoda w Gabonie Erwin Wilczek najlepsze lata spędził w Górniku, ale gdzie indziej potrafił potwierdzić klasę. W 1973 roku Wilczek wyjechał z Polski i trafił do francuskiego US Valenciennes. Do wyjazdu namówił go były koszykarz Wisły Kraków Czesław Malec. Wilczek miał wówczas już 33 lata, ale kibice w Valenciennes szybko przekonali się o jego umiejętnościach: w 1974 roku z 26 golami potrafił zostać królem strzelców drugiej ligi francuskiej, a rok później był współtwórcą awansu tego zespołu do tamtejszej ekstraklasy. CZYTAJ TAKŻE: Sława Górnika odsłoniła w rodzinnych stronach piękny mural z własną podobizną Zamieszkał już we Francji na zawsze. Kiedy skończył grać - został trenerem. Zdarzyło mu się dostać ofertę pracy niezwykle egzotyczną: prowadzenie drużyny w Gabonie, byłej francuskiej kolonii w Afryce, wówczas już niepodległym państwie. Pojechał więc na miesiąc, na rekonesans. Spodobało mu się więc zadzwonił do żony i powiedział, żeby przyjeżdżała. Był rok 1987. Okazało się, że dostał pracę w klubie AS Sogara z Port Gentil - akurat w miejscu gdzie były bogate złoża ropy naftowej. Wilczkowi niczego więc tam nie brakowało, dobrze zarabiał. Był nad Zatoką Gwinejską przez cztery lata. Doprowadził Gabończyków do miejsca, w którym był też Górnik czyli do... finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Tyle, że afrykańskiego. Sąsiad mistrza świata Na emeryturze też korzystał z życia: bawił się grą w tenisa i golfa, zaprzyjaźnił z sąsiadem, którym był... Jean Stablinski, znakomity francuski kolarz polskiego pochodzenia, mistrz świata ze startu wspólnego w 1962 roku i uczestnik dwunastu edycji Tour de France. Ci którzy go znali, zapamiętają go jako faceta z błyskiem w oku i zawadiackim uśmiechem. Takim pozostanie w naszej pamięci. *** Erwin Wilczek (20 listopada 1940 - 30 listopada 2021) 16 meczów i 2 gole w reprezentacji Polski w latach 1961-69. Kluby: Wawel Wirek (1950-54), Zryw Chorzów (1954-58), Górnik Zabrze (1959-72), US Valenciennes (1973-75).