Michał Białoński, Interia: Zaskoczony pan był, gdy Górnik Łęczna zaproponował panu dalszą pracę za mniejszą pensję? Franciszek Smuda: Absolutnie byłem zaskoczony. Przecież nie jestem trampkarzem. Rozumiem oszczędności, ale nie można wszystkiego, łącznie z głową, obciąć. Klub oświadczył, że degradacja to jednak wina sztabu trenerskiego, więc on również powinien ponieść konsekwencje. - Jak tu jest wina sztabu trenerskiego?! Nawet po naszym spadku cała drużyna rozchwytana została w sekundzie przez inne kluby. Co chwilę przychodzą mi sms-y z podziękowaniami od chłopaków za to, co zrobiłem. Wiele różnych czynników złożyło się na naszą degradację i na pewno żadnym z nich nie była piłka nożna. Piłkarsko byliśmy dużo lepsi od niejednego w tej lidze. Punktów wam jednak zabrakło. - Zadecydowały układy, pomyłki sędziowskie, karne, których być nie powinno. Patrząc na samą grę sportową, spokojnie utrzymalibyśmy się. Ale spadliśmy w niesportowej rozgrywce. Przecież mecze kolejki to my rozgrywaliśmy, a nie "góra" tabeli. Canal + dokładnie pokazywał, kiedy był skandal, a kiedy nie. Takiego czegoś w karierze nie przeżyłem. Gdyby nie układ w ostatnim meczu Arki z Zagłębiem Lubin, to byśmy się utrzymali. Gdyby Lubin choć zremisował... Prowadziliśmy 2-0 w uczciwej, sportowej walce. Później, jak te "konie" wjechały na murawę (inwazja kibiców Ruchu - przyp. red.), doszło do przerwania spotkania i dowiedzieliśmy się, że Arka wygrała, jesteśmy zdegradowani, to już nie było gry. Trudno było "zapalić". Dlatego straciliśmy gole. - Poza tym, jak ktoś mówi, że to Smuda spuścił Górnika, niech weźmie pod uwagę, że byłem w klubie pięć miesięcy, a nie od początku sezonu. Gdy przyszedłem, drużyna leżała w trumnie, ale szybko powstała z niej i zadziwiała swą grą, ściągała kibiców na stadion. Pierwszy mecz w Lublinie? Tysiąc parę osób. Późniejsze? Sześć-siedem tysięcy, a na meczu z Wisłą osiem tysięcy. I to przychodzili głównie ludzie z Lublina, a nie z Łęcznej. To, że graliście poza Łęczną, bez głośnego dopingu, też wam pewnie nie pomogło. - Ja już na to nie miałem wpływu. To nie ja o tym decydowałem. Gdyby nie obniżka pensji, zdecydowałby się pan na próbę powrotu z Górnikiem do Ekstraklasy? - Teraz kadra jest okrojona, wiadomo że budowa drużyny mogłaby potrwać z rok. Z sekundy na sekundę jej nie stworzysz. Do 30 czerwca miałem kontrakt, klub miał prawo mnie przytrzymać. Prawidłowo, zostałem, tydzień po urlopie wznowiłem treningi. Później nie dogadaliśmy się w sprawie kontynuowania współpracy i razem ze mną odszedł cały sztab, a także dyrektor Kapka. Przyjemnie by było zostać, gdyby cała drużyna została. Tak się jednak nie stało. "Wieszczu" (Tomasz Wieszczycki, ekspert Canal+Sport - przyp. red.) wyczuł sprawę, mówiąc, że ta drużyna zostanie szybko rozebrana. Bo to dobrzy piłkarze byli. Niektórzy wyjechali nawet do Azerbejdżanu, na wyśmienite kontrakty. Lepsze niż w Polsce? - Eeee! Bez porównania! Tam płacą super. Tak jak w Rosji. I zasłużyli na to moi piłkarze! Praca z nimi była przyjemnością, żadnego marudzenia. Pana trener bramkarzy Arkadiusz Onyszko stwierdził w rozmowie z Interią, że złagodniał pan i niepotrzebnie nastraszył Smudą szatnię. Wcześniej nikogo pan nie słuchał. - W Łęcznej też bywało ostro i treningi były ciężkie. Czy złagodniałem? Zależy jak się zespół prowadzi. Wchodzisz do szatni, która jest na ostatnim miejscu w lidze, to trudno ją dołować. Dlatego najpierw starałem się każdemu pomóc, a nie przeszkadzać. Tak też było do końca, tak się umówiłem z piłkarzami i nie było zgrzytów, kłótni. Super atmosfera. Można ich zapytać, na pewno potwierdzą. Oprócz ligowych układów wykończył nas pech. W pewnym momencie czterech stoperów mieliśmy kontuzjowanych: Gersona, Pitrego, Komora i Szmatiuka. Każdy nich miał operację i musieliśmy na szybko łatać defensywę. Eksperyment z Pitrym na obronie wypalił, ten z Sasinem na środku pomocy jeszcze bardziej! Paweł przyszedł i dziękował: "Trenerze, dlaczego ja pana wcześniej nie spotkałem. Całe życie ustawiali mnie na prawej obronie, bądź pomocy, a środek jest dla mnie stworzony!" Wpajałem im, by grali bez kompleksów, ofensywnie, odważnie. "Przegrasz, to przegrasz, ale pokaż, że chciałeś za wszelką cenę strzelić bramkę i wygrać" - powtarzałem. Defensywna piłka to droga donikąd. Murujesz i murujesz, a w ostatniej sekundzie walną ci bramkę i i tak przegrywasz. Opowiadać mógłby pan godzinami o tak krótkim - z perspektywy pańskiej kariery - epizodzie. - Cieszę się, że udało się obudzić potencjał drzemiący w tych chłopakach. Jak przychodziłem, to taki Javi Hernandez był rezerwowym, a przy mnie zaczął grać pierwsze skrzypce. Podobnie Śpiączka, o którego ostatnio wszyscy się bili: Śląsk, Jagiellonia, Lech, aż w końcu go Nieciecza "łyknęła". Jak wypadł asystencki debiut u pana Dariuszowi Marcowi, który juniorów Wisły doprowadził do mistrzostwa Polski trzy lata temu? - Darek? Dobrze sobie radził. Na początku musiał się przestawić na piłkę seniorską z tej młodzieżowej, z miesiąca na miesiąc szło mu coraz lepiej. W Ekstraklasie doszło do kilku zmian. Niespodziewanej w Cracovii, gdzie Michał Probierz wskoczył za Jacka Zielińskiego. Z kolei w Pogoni zatrudniono Macieja Skorżę. - W naszej piłce ligowej zdarzają się różne sceny. My trenerzy do wszystkich zmian przywykliśmy i nic nikogo nie zaskoczy. Dziś jesteś, a jutro cię nie ma. Pana znajomy Joachim Loew najpierw zbierał gromy krytyki, że wysyła eksperymentalny skład na Puchar Konfederacji, a później gratulacje za jego wygranie. - Jogi to mądry człowiek. Przy niemieckiej kadrze jest już 13. rok, regularnie ją uzupełnia, odmładza. Po Pucharze Konfederacji, w perspektywie MŚ, będzie miał w kim wybierać. Jego piłkarze robią niesamowite postępy. Taki Draxler ograł się w PSG w otoczeniu mocnych piłkarzy i to mu pomogło. Rozmawiał: Michał Białoński