- Jak oceniasz spotkanie z Jagiellonią Białystok? - Odczucia są mieszane. Myśleliśmy, że będziemy się po tym spotkaniu dobrze czuć, cieszyć z efektownej gry, a prawda jest taka, że znowu wygraliśmy po wielkich męczarniach, tak jak z Ruchem Chorzów. Wtedy zaważył rzut wolny, a teraz "główka" Darka Kłusa i wykorzystana kontra w drugiej połowie. Szkoda, że stwarzamy sobie tak mało sytuacji i że nasza gra wygląda tak, a nie inaczej. - Dlaczego w drugiej połowie praktycznie oddaliście piłkę Jagiellonii? Momentami wyglądało to na normalny zamek hokejowy. - Koń na wyścigu, jak nie ma siły to odpuszcza i przybiega na końcu. My dajemy z siebie wszystko. Tak było w meczu z Polonią Bytom, gdzie też przecież chcieliśmy wygrać, ale się nie udało. Z Jagiellonią mieliśmy szczęście, gdyż wykorzystaliśmy sytuacje, które udało nam się stworzyć. Żałuję, że nasza gra tak wygląda, iż musimy się z niej tłumaczyć, ale ja cały czas powtarzam: my gramy dla siebie i chcemy wygrywać spotkania, tylko coś szwankuje. Musimy nad tym popracować. - W zwycięstwie nad białostoczanami była duża Twoja zasługa, bo to przecież to Ty zagrałeś kluczową piłkę przy kontrze na 2:0. - To prawda, podałem do Darka Pawlusińskiego (on asystował przy golu Tomasza Moskały - przyp. red.), ale znowu skupiamy się na jednej akcji. W całym meczu powinniśmy stworzyć sobie ich pięć, sześć, jednak zawsze coś przeszkadza - jakieś niedokładne zagranie, strata. Nie ma płynności w grze, nie ma efektownej gry i trzeba się skupić, aby to poprawić. Rozmawiał: Paweł Pieprzyca, INTERIA.PL