Po 20 minutach mogło być 3:0 dla Cracovii, tymczasem było 1:0 dla Śląska. W ekipie trenera Jacka Zielińskiego znów dały o sobie znać stare grzechy, czyli fatalna skuteczność. Tym razem próbowali Karol Knap, Benjamin Kallman oraz Patryk Makuch, ale albo górą był bramkarz Rafał Leszczyński, albo piłkę niemal z linii wybijali defensorzy gości. Znacznie bardziej konkretny był Śląsk. W 16. minucie Petr Schwarz przegrał pojedynek z Sebastianem Madejskim, ale piłka wpadła pod nogi Nahuela Leivy, który jeszcze pokręcił krakowską defensywą i precyzyjnym uderzeniem umieścił piłkę w siatce. Po tej bramce wrocławianie cofnęli się na swoją połowę, jakby czuli, że ofensywa Cracovii jest w takiej formie, że istnieje małe prawdopodobieństwo, że cokolwiek będzie w stanie zdziałać. Gospodarze nie grali źle, ale brakowało im konkretów. Kilka dośrodkowań, a także uderzenia z dystansu nie stwarzały dużego zagrożenia, z kolei gorąco w końcówce pierwszej części zrobiło się pod bramką "Pasów. Jegor Macenko znalazł się przed Madejskim, ale bramkarz krakowian znów stanął na wysokości zadania. W drugiej połowie Śląsk na własne życzenie skomplikował sobie sytuację, a głównymi winowajcą był strzelec bramki. W 52. minucie Nahuel Leiva po starciu z Jakubem Jugasem nie utrzymał nerwów na wodzy, bez piłki uderzył kapitana Cracovii bez piłki i za moment był już w drodze do szatni. Niespełna pół godziny później dołączył do niego Macenko, który nie zdążył z interwencją, wyciął Jakuba Myszora i dostał drugą żółtą kartkę. Cracovia przed kwadrans grał więc z przewagą dwóch zawodników i momentami zamykała rywali w hokejowym zamku. Gospodarze uderzali z dystansu, wrzucali piłkę w pole karne, czasem próbowali indywidulanych rajdów, ale okazji wielu z tego nie było. W samej końcówce napór był coraz większy, ale wtedy świetnie spisywał się Leszczyński. Dzięki wygranej Śląsk na pewno zostanie na pozycji lidera, a Cracovia ma już tylko dwa punkty przewagi nad strefą spadkową. PJ