W czasach komunizmu mieszkał z żoną i dziećmi na niespełna 20 metrach kwadratowych. Szybko jednak stał się potężnym biznesmenem, który pali drogie cygara, jeździ rolls roycem, mieszka w Szwajcarii, a w siedzibie firmy ma ogromny obraz, na którym znajduje się w towarzystwie Izaaka Newtona, Alberta Einsteina i Benjamina Franklina. I to o Filipiaku mówi wszystko - jeden z największych polskich biznesmenów przełomu wieków, który nie krył się z uwielbieniem do samego siebie. Co jednak, gdyby Filipiak miał namalować podobny obraz, ale w konwencji piłkarskiej? Nawet jego ogromna pewność siebie nie pozwoliłaby mu umieścić się na jednym malowidle z Diego Maradoną, Pelem, czy Johanem Cruyffem. Comarch i "robienie byznesu" (tak profesor mówił o prowadzeniu interesów) były może i jego najważniejszymi dziedzinami, ale wyzwaniem i nieokiełznanym dzieckiem, do którego miał szczególną słabość, pozostawała Cracovia. Janusz Filipiak i 20 lat poszukiwań Filipiak szukał różnych rozwiązań, by pojąć piłkę i nad nią zapanować. Przez ponad 20 lat wdrażał pomysły i strategie, które być może sprawdziłyby się w biznesie, ale w piłce nie dawały przełomowych efektów. Chciał grać obcokrajowcami, ale za moment dochodził do wniosku, że są jednak przepłacani i zapowiadał, że postawi na Polaków. Ogłaszał światu "produkcję piłkarzy netto", by później oznajmić, że młodych Polaków to mu każdy może za grosze wykupić, więc będzie szukał jeszcze innej drogi. Z trenerem Wojciechem Stawowym podpisał kontrakt na 10 lat, by po kilku dniach go rozwiązać. Zgadzał się na siermiężną taktykę serwowaną przed trenera Stefana Majewskiego, by później jednak skręcić w stronę tiki-taki próbowanej przez Stawowego. Brał szkoleniowców uległych, którymi mógł sterować, by za moment wprowadzać rządy twardej ręki i oddawać niemal całą władzę Michałowi Probierzowi. I tak przez niemal 20 lat, z pełnym przekonaniem, że teraz to już zrozumiał piłkę i najnowszy pomysł na pewno wypali. - Kiedyś pewnie zdobędziemy mistrzowo Polski - zapowiadał, ale przez lata do tego trofeum nawet się nie zbliżył. Mimo wszystko Filipiak trwał przy piłce i Cracovii. Choć musiał użerać się z nieuczciwymi menedżerami, płacić kary za kibiców, wysłuchiwać ich narzekań, a nawet był podejrzewany o popełnienie przestępstwa, to i tak nigdy na poważnie nie rozważał odejścia z Cracovii. Filipiak uwielbiał "byznes", ale do jego reguł Cracovia kompletnie nie pasowała. Oczywiście, traktował ją i najchętniej przedstawiał jako marketingową dźwignię, ale to nie był "byznes" z jego bajki i chyba właśnie to pociągało go najbardziej. Tu nie miał złotego środka, nie posiadał gwarancji sukcesu, nie mógł nawet znaleźć drogi na szczyt. Szukał, próbował, zaklinał rzeczywistość i nic. Nie chodzi o to, by dziś uznać, że Filipiak przegrał nierówny bój z piłką nożną, bo w końcu dźwignięcie klubu z niższych lig, zdobycie Pucharu Polski i Superpucharu Polski oraz wiele lat gry na poziomie Ekstraklasy też wymagają ogromnych nakładów oraz zaangażowania. Po latach historia Janusza Filipiaka w piłce nożnej staje się jednak studium tego, jak mocno futbol wciąga. Jak jest nieobliczalny, trudny do zrozumienia i niezwykle absorbujący. I jak jest w stanie pokazać drugą naturę człowieka, bo zaangażowania Filipiaka w Cracovię nie da się wytłumaczyć inaczej niż wielkim uczuciem do tego klubu. Choć przez lata roztaczał wokół siebie aurę twardego biznesmena, to jednak zdemaskowała go słabość do piłki. Piotr Jawor