- My Polacy najczęściej jesteśmy markotni i narzekamy, popadamy od skrajności w skrajność, jak jest dobrze, to wszyscy się cieszymy, a jak jest źle, to nóż wbijamy komuś w plecy. Tymczasem Martynowski z Kostuchem sieją optymizm, uśmiech, cały czas są szczęśliwi i tym nas zarażają - mówi Leszek Laszkiewicz, najlepszy hokeista w Polsce. Najpierw poprowadził Comarch/Cracovię do 9. w historii mistrzostwa Polski, w czwartek będzie Waszym gościem na czacie, a od 17 kwietnia z reprezentacją Polski powalczy o awans do światowej elity na MŚ 1. Dywizji w Kijowie - Leszek Laszkiewicz, czyli najlepszy hokeista PLH. INTERIA.PL Gratulujemy zdobycia mistrzostwa Polski z Comarchem/Cracovią. Co było kluczem do tego tytułu? Leszek Laszkiewicz, napastnik reprezentacji Polski i Comarch/Cracovii: Mieliśmy wyrównany zespół, cztery piątki. Podkreślić trzeba jednak inną sprawę. Co roku wielu się zawodników zmienia, przychodzą nowi, ale całym zespołem, razem z trenerem Rohaczkiem powinniśmy iść na kolanach na pielgrzymkę do Częstochowy w podzięce za to, że udało nam się trafić na taki duet jak Martynowski - Kostuch. Gdyby nie oni, to nie sądzę, abyśmy zrobili jakiekolwiek bonusy w części zasadniczej i awansowali do finału. Przecież przed sezonem byliśmy makabrycznie osłabieni, a tych dwóch zawodników wzmocniło nas niesamowicie. Wiemy, jak u nas najczęściej wygląda sprowadzanie hokeistów zza granicy - najczęściej są to trafienia kulą w płot. Tym razem okazały się być tymi w "dziesiątkę". Martynowski z Kostuchem wnieśli sporo serca i charakteru do drużyny. Zresztą wszyscy zagrali świetnie w finale. Może cała liga powinna iść w kierunku kanadyjskim. Dzięki takim zawodnikom jak Martynowski, Kostuch, czy Czuy, który grał w Podhalu może by się przewietrzyły nasze lodowiska? - Na pewno to jest dobry kierunek, świetny impuls dla rozwoju ligi. Sęk w tym, aby takich znaleźć, trzeba mieć szczęście. Wiemy, na jakich najczęściej trafiamy obcokrajowców. Ciężko o lepszych wyszukując ich w internecie, a menadżerów jeżdżących po świecie i obserwujących kandydatów na wzmocnienia co mecz nie mamy. Dlatego, gdy tylko uda się trafić na "perełki", trzeba je nosić na rękach. Zwłaszcza David był dla mnie objawieniem sezonu. Ogromne serce do walki. Już raz Kostuchowi podziękowałem i zrobię to jeszcze raz, bo razem z córką pojedziemy w tym roku na wakacje - m.in. dzięki niemu i Rafałowi (Leszkowi chodzi o premie, jakie drużyna zarobiła poprzez zdobycie mistrzostwa - przyp.red.). Takie pozytywy trzeba podkreślać. To co mi się szczególnie w duecie naszych Kanadyjczyków podoba, to fakt, że oni wnoszą do naszego zespołu optymizm. My Polacy najczęściej jesteśmy markotni i narzekamy, popadamy od skrajności w skrajność, jak jest dobrze, to wszyscy się cieszymy, a jak jest źle, to nóż wbijamy komuś w plecy. Tymczasem Martynowski z Kostuchem sieją optymizm, uśmiech, cały czas są szczęśliwi. Ich przypadek przypomina mi, jak kiedyś trener Erik Ekroth przyjechał do Polski, to był pełen optymizmu. Sukcesu z reprezentacją jednak nie osiągnął. - Miał mało czasu, a był świetnym fachowcem, który wprowadzał profesjonalizm podczas treningów i po nich. Wszystko mieliśmy przygotowane na tip-top. Po pół roku pobytu przychodzi i mówi: "Leszek, ja nie rozumiem czegoś tu w Polsce. Z każdym chcę porozmawiać, z każdym jest świetnie, a wszyscy na mnie tak jakoś spode łba patrzą. Co ja im zrobiłem? O co chodzi?". Powiedziałem mu, że taka jest niestety mentalność Polaków. U Ekrotha podobał mi się jego optymizm, wiara w zwycięstwa, a to jest naprawdę ważne. Gdybyśmy taką mentalność mieli, to możemy śmiało dążyć do sukcesów. Często po chłopakach w Polsce widać, że jeszcze przed wyjściem na lód mają głowę spuszczoną, a tak nie może być. Z kolei David i Rafał - oni mają zawsze głowę w górze i takiego optymizmu więcej nam trzeba w życiu! Z Cracovią w ciągu niespełna sześciu lat zdobyłeś cztery tytuły mistrzowskie. Będąc w tak dobrym i bogatym klubie zdobycie tytułu to niemal obowiązek? - Nie zgadzam się. Spójrzmy na to realnie. Przed sezonem nie byliśmy faworytem do zdobycia mistrzostwa. Każdy wie, jakie mieliśmy osłabienia kadrowe. Sami w szatni śmialiśmy się, gdy podczas przygotowań trenowaliśmy w 14, że nawet nie dojdziemy do ćwierćfinałów! W sezonie było zgoła inaczej, apetyty wzrosły, ale powtarzam - to Sanok był murowanym faworytem do tytułu, tyszanie się poważnie wzmocnili. Tyle że w play-offach te wzmocnienia zanikły i ja się dziwiłem co się z nimi stało. Ale to nie nasz problem. W mojej ocenie przed finałem my i GKS Tychy mieliśmy równe szanse, po 50 procent. To dlaczego tak łatwo wygraliście? - Byliśmy bardziej zdeterminowani, bardziej chcieliśmy tego mistrzostwa. Tyszanie mieli na tyle świetną drużynę, że gdyby się bardziej postarali, to mogliby zdobyć mistrzostwo. Spośród mistrzostw - nawet tych zdobytych w barwach Unii Oświęcim - nie było chyba takiego, które przyszło tak łatwo, po pogromach w pierwszych meczach 8-1, 7-3? - Dobrze, że wspomniałeś Unię, bo takiej potęgi jaką mieliśmy wtedy w Oświęcimiu, to w Krakowie na razie nie ma i nie zanosi się na to, aby szybko udało się zbudować tej klasy zespół - mimo tego, że wygrywamy. W Unii mieliśmy wielu superzawodników, jak Zamojski, Klisiak, Stebnicki - to była inna klasa na czele z trenerem Sidorenką. Oświęcim miał wtedy taką potęgę, że nie było w Polsce zespołu, który by mu zagroził. Dzięki temu grało się lepiej, byliśmy pewniejsi siebie. W Cracovii trzeba było się sporo napracować, aby zdobyć "złoto". Skoro teraz wygrywacie tytuł łatwo, a dawna Unia była od was sporo silniejsza, to znaczy, że Polska Liga Hokejowa obniża swój poziom? - Nie ma co tego ukrywać, że tak się dzieje. Jest coraz mniej zawodników, nie widać objawień, przebłysków młodzieży. Pozostaje wąska grupa zawodników, którzy grają na swoim poziomie, to jest przykre i to jest straszne. My się cieszymy z mistrzostwa, ale jeśli patrzymy przez pryzmat całego polskiego hokeja, to nie idzie on w dobrą stronę. Profesor Filipiak znowu snuje plany, aby wyrwać Cracovię z polskiego sosu i spróbować sił w innej lidze, choćby austriackiej. Co ty na to? - Nie czarujmy się. Nie mamy na tyle dużego budżetu. Na takie przedsięwzięcie trzeba spojrzeć od każdej strony - musieliby przyjść zawodnicy z najwyższej półki, na których trzeba by wyłożyć bardzo dużo pieniążków, organizacja klubu musiałaby ulec poprawie pod każdym względem. Wystarczy pojechać do Czech i zobaczyć jak nam wiele brakuje do tamtejszych klubów. Naprawdę, chęci chęciami, ale skoro profesor tak powiedział, to można wierzyć, że takie plany ma. Pytanie tylko, czy uda się je zrealizować. Jeżeli znajdą się pieniążki, to czemu nie? Pamiętajmy jednak, że aby skusić klasowego zawodnika do gry w Polsce trzeba by wyłożyć naprawdę duże pieniądze, bo mamy ligę słabą. Dlatego przyjeżdżają do niej głównie zawodnicy w wieku przedemerytalnym. Jedno jest pewne - takim składem ligi austriackiej nie zawojujemy. Musimy twardo stąpać po ziemi. Kontrakt z Cracovią wygasa ci za miesiąc. Co dalej? - Nie będę ukrywał, że chciałbym zostać w klubie. W Cracovii wszystko jest dobrze, zawsze to mówiłem. Tu znalazłem swoje miejsce, spokój, ułożyłem sobie życie. Wydaje mi się, że ja tu zostanę, chociaż żadnej oferty jeszcze nie dostałem, nic dokładnie nie wiem. Muszę poczekać na ruch klubu, bo przecież nie pójdę się prosić o nowy kontrakt. Cracovia musiałaby zrobić samobójczy ruch, gdyby wypuściła Laszkiewicza. Przecież przewinęło się przez te sześć lat kilkudziesięciu obcokrajowców, a żaden nie był lepszy od ciebie! - Nieraz siedzimy w szatni, rozmawiamy z trenerem, że wreszcie chcielibyśmy doczekać czasów, że to się zmieni. Cracovia jest bodaj jedynym klubem w Polsce, w którym obcokrajowcy nie ciągną gry. Ja nie mówię, że u nas są źli zawodnicy, bo są fajni, sympatyczni chłopcy, ale umówmy się - jeżeli ja byłem na zachodzie i gdybym nie grał, bo byłbym za słaby, to powiedzieliby mi od razu "do widzenia" i wracałbym do Polski! Inne polskie kluby, gdy nie trafią, to od razu wymieniają obcokrajowców, ale co ja będę narzekał. Chłopcy są tacy, jacy są, a skoro z nimi robimy mistrzostwo Polski, to znaczy, że jest świetnie! Czy obecny skład Cracovii jest najsilniejszy w porównaniu do tych wcześniejszych mistrzowskich z 2006, 2008 i 2009 roku? - Naprawdę mocny zespół mieliśmy w 2008 roku, gdy przed play-offem dołączył do nas Burzil i kilku innych zawodników. Wygrana z tyszanami w finale przyszła znacznie trudniej niż teraz. Tychy zachwycały tempem, walką, agresywnością, oj, było naprawdę ciężko. Za miesiąc zaczynają się MŚ w Kijowie. Przed wami ciężki turniej, niebawem czeka nas redukcja ilości drużyn na zapleczu MŚ elity. - Musimy zrobić wszystko, żeby się w pierwszej trójce utrzymać. Za rok wzmocnić nas będą mogli Kostuch i Martynowski, a już teraz Zatko. Zatko, to rewelacyjny obrońca i takich nam potrzeba. Zaczyna się wszystko od bramkarzy i obrony, więc dobrze się stało, że ktoś wpadł na pomysł, aby naturalizować Zatkę. Rozmawiał: Michał Białoński Leszek Laszkiewicz w czwartek o godz. 19 będzie Waszym gościem na czacie! Zapraszamy do zadawania pytań!