Od końcówki poprzedniego sezonu trwa kryzys w I-ligowej Arce Gdynia. Brak promocji do Ekstraklasy poskutkował kibicowskim bojkotem, a gorący i głośny przeważnie Stadion Miejski świeci pustkami. To jeszcze nie koniec - finansowanie klubu zawiesił (do czasu wyjaśnienia sporu) gdyński magistrat, który jest najmożniejszym mecenasem klubu - dostarcza corocznie około 3,5 miliona złotych, trzecią część budżetu. Prezydent Gdyni, Wojciech Szczurek w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego", "nie mówi, kto ma być właścicielem Arki" i nawołuje do kompromisu i porozumienia, ale zawieszając finansowanie i uczestnicząc w spotkaniu kibiców na słynnej "Górce" (w czasie meczu ligowego w Gdyni) jednoznacznie opowiedział się przeciw właścicielom klubu - rodzinie Kołakowskich. O co właściwie ma pretensje gdyńska opozycja, której liderem jest Marcin Gruchała - przedsiębiorca rodem z branży logistycznej i w latach 90. XX wieku zawodnik Arki? O dwie główne rzeczy. Po pierwsze o brak awansu do Ekstraklasy - to jest tylko (i aż) sport dlatego wyniku nie da się przewidzieć, natomiast trudno nam uwierzyć, że właściciel nie chciałby awansu. Z samych tylko praw telewizyjnych w Ekstraklasie można zarobić 10 razy więcej niż na jej zapleczu. Po drugie, choć prezesem i właścicielem jest Michał Kołakowski to wiele do powiedzenia ma jego ojciec, właściciel agencji KFM, Jarosław. Wystarczy spojrzeć na skład Arki, ilu zawodników KFM w niej gra, choć w wywiadach prezes klubu twierdzi, że za żadnego z nich nie została zapłacona prowizja. Jest to faktycznie konflikt interesów i żaden polski klub nie wyszedł dobrze na władzy agentów (Zawisza Bydgoszcz i Lechia Gdańsk to najjaskrawsze przykłady - to kluby, które mimo pewnych sukcesów, źle skończyły), ale tuż po przejęciu klubu przez Kołakowskich, kibice Arki pisali o znajomości rynku piłkarskiego jako o atucie nowych właścicieli. Na marginesie, dosłownie pojutrze, 1 października zostaną zmienione przepisy dotyczące agentów piłkarskich. Niemożliwe będzie negocjowanie umów przez agentów z klubami, których właścicielami są członkowie rodziny agenta. Wydaje się, że główną przyczyną konfliktu jest punkt pierwszy - brak awansu do Ekstraklasy. Gdyby powrót na najwyższy szczebel nastąpił gdyńskie środowisko nie mówiłoby o konflikcie interesów. Każdy kto zna Jarosława Kołakowskiego wie, że to człowiek który ma do wiele do powiedzenia na każdy temat, a klub który kupił wspólnie z synem nie jest wyjątkiem. Złośliwi, których w polskim futbolu nie brakuje zaczęli nawet na Arkę mówić "Jarka Gdynia". Kryzys w Arce Gdynia Wracając do sedna, czyli pieniędzy - przy takich ubytkach w planowanym budżecie musiały pojawić się finansowe zatory, zwłaszcza że budżet na sezon 2023/24 był planowany jeszcze w maju, przed początkiem konfliktu. Wtedy do klubu wpłynęło pismo z miasta zapewniające o woli kontynuowania współpracy. Na marginesie warto dodać, ze przepisy FIFA i PZPN pozwalają na maksymalnie dwumiesięczne zaległości w pensjach dla zawodników, z czego kluby często korzystają. Kolejna odsłona zamieszania w Arce Gdynia miała miejsce w tym tygodniu - to wizyta drużyny w gabinecie prezesa zarządu i formalnego właściciela, Michała Kołakowskiego. Media pisały o tym w dość sensacyjnym tonie, natomiast fakty są takie, że to spotkanie było wcześniej zapowiedziane, a zawodnicy byli informowani, że otrzymają jedynie połowę wynagrodzeń. Nie ma żadnych zaległości wobec sztabu trenerskiego. Z informacji przez nas uzyskanych wynika, że w ciągu dwóch tygodni ma nastąpić wyrównanie zaległości. Co będzie z Arką dalej? "Okrągły stół" zorganizowany przez Centrum Mediacji Sportowej nie przyniósł efektu. Komunikat wydany przez strony po zakończeniu negocjacji był dość enigmatyczny, choć kto chciał wyczytał między wierszami. Do naszych uszu doszły informacje, że otoczenie prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka jest już lekko zniecierpliwione brakiem efektów rozmów, ale to kwestia indywidualnych odczuć uczestników negocjacji. Wyższa forma bojkotu. Doping spoza stadionu Obie strony sporu przyjęły dość nieprzejednane stanowisko - właściciele nie chcą sprzedać, oferenci chcą klub kupić. Gdzie leży kompromis? Czy Kołakowscy grają na podbicie ceny? Szczytowa oferta Gruchały, złożona przed sezonem opiewała na 10 mln zł, gdynianin zaznaczył, że w trakcie trwania rozgrywek ona będzie maleć. Piłkarski biznes jest specyficzny, a klub jest warty tyle ile ktoś jest skłonny zapłacić, dlatego trudno wyrokować czy 10 mln zł za polskiego I-ligowca to dużo czy mało? Dla porównania, Lechia Gdańsk która z hukiem opuściła Ekstraklasę kosztowała (przynajmniej oficjalnie) 4,1 mln euro. To około dwukrotnie więcej niż oferował Gruchała, należy jednak zaznaczyć, że klub ze stolicy województwa był w chwili przejęcia przez Paolo Urfera bliski upadku. Wielokrotnie pisaliśmy na tych łamach o masowych odejściach pracowników, zaległych płatnościach (o wiele większych niż dziś w Arce), rozwiązanych z winy klubu kontraktach, sam Urfer w wywiadzie podkreślił, że to była transakcja "last chance". To artykuł o Arce, ale jak już padła nazwa lokalnego rywala, warto zwrócić uwagę na pewną datę w kalendarzu - 25/26 listopada mają odbyć się I-ligowe derby Trójmiasta. Ostatnie odbyły się w Gdyni w 2019 r. - cztery lata temu jeszcze w Ekstraklasie. Kibice Lechii tego meczu nie zobaczą w zorganizowanej grupie, to kara za popisy pirotechniczne w Gliwicach jeszcze w poprzednim sezonie. Natomiast jakoś trudno nam sobie wyobrazić, by mecz tak wyczekiwany odbył się w Gdyni w obecności jedynie kilkuset widzów. Maciej Słomiński, INTERIA