Maciej Słomiński, INTERIA: Czy zastał pan Arkę drewnianą, a zostawił murowaną? Michał Kołakowski, były właściciel i prezes Arki Gdynia: - Jeśli za drewniany traktujemy klub pogrążony w problemach takich jak długi, brak płynności finansowej i współpracy z miastem, klub bez trenera, podzielony wewnętrznymi konfliktami w szatni i z kominem płacowym budzącym zazdrość drużyny, to tak, w maju 2020 r. zastałem Arkę drewnianą. Dodatkowo był to okres pandemii, a poprzedni prezes miał przygotowany wniosek upadłościowy. Zawodnicy rozjechali się do domów i liczyli, że sezon nie zostanie już wznowiony. Po przejęciu pakietu akcji, stopniowo zaczęliśmy wychodzić z tych problemów. Zarówno w kwestiach finansowych jak i sportowych byliśmy bardzo konsekwentni. Natychmiast zaczęliśmy spłacać zaległości, a w ciągu trzech sezonów osiągnęliśmy dodatni wynik finansowy. Równocześnie praktycznie od zera zbudowaliśmy drużynę, która natychmiast włączyła się do walki o awans. Jako pierwszoligowiec doszliśmy do finału Pucharu Polski. Wielu piłkarzy, praktycznie trzon dzisiejszej drużyny, gra w Gdyni już trzeci sezon. To pozwoliło zgrać zespół, ale też dowiodło, że podejmowaliśmy trafne wybory. A wiec tak, zostawiam Arkę w zdecydowanie lepszej sytuacji, szczególnie, że w dniu sprzedaży akcji klub pozostawał na drugim, premiowanym awansem miejscu. Warto dodać, że klub w pierwszym terminie otrzymał licencję na Ekstraklasę, co nie było udziałem wszystkich klubów w regionie. Jakie dla pana były te cztery lata za sterem Arki? Czy przeważać będą wspomnienia pozytywne czy negatywne? - Nie ma jednej odpowiedzi. Wyjeżdżam z Gdyni zarówno z wspomnieniami pozytywnymi, jak i negatywnymi, ale ponieważ prawie wszystkie są związane z futbolem, to uważam je za wartościowe. Były to cztery lata pełne nowych doświadczeń i ekspresowej nauki. Przekonałem się, że prowadzenie takiego klubu, to nie tylko osobista odpowiedzialność za finanse spółki i wyniki drużyny, ale również miejsce, w którym praca jest stale poddawana ocenie. Często oczekiwania są niewspółmierne do realnych możliwości, a intencje osób z tak zwanego środowiska nie zawsze są zbieżne z interesem klubu. W związku z tym było sporo ciężkich momentów, ale to dzięki nim mogłem najwięcej się nauczyć. Czas spędzony w Arce na pewno pomógł mi się rozwinąć i mentalnie wzmocnić. Jaki był najlepszy, a jaki najtrudniejszy czas podczas czteroletniego pobytu w Arce Gdynia? - Pierwszy trudny moment, to okres początkowy w 2020 r., ze względu na zderzenie z nowymi obowiązkami i samą rolą prezesa zarządu. Początkowo nie zdawałem sobie w pełni sprawy ze skali problemów i obowiązków, które na mnie spadną. Drugi okres, to oczywiście ostatni rok, w którym postawa prezydenta Gdyni, burza medialna i bojkot kibiców powodowały kumulację problemów. Szczególnym wyzwaniem było wstrzymanie wcześniej ustalonej współpracy z miastem, która miała stanowić znaczną część budżetu w nadchodzącym półroczu. Efektem tego były nawarstwiające się problemy finansowe. To rodziło pytania, w jaki sposób zarządzać dalej spółką - czy udzielać kolejnych pożyczek do klubu, czy zaoszczędzić wycofując drużyny juniorów z najwyższych lig, czy szukać transferów wychodzących? No właśnie, oferta dla snajpera wyborowego Karola Czubaka była. - Tak, jedną z zagranicznych ofert zaakceptowaliśmy. Byłby to najdroższy transfer w historii Arki i byliśmy gotowi go finalizować. Ostatecznie Karol nie zdecydował się na odejście i klub musiał poradzić sobie bez wpływów transferowych. Ze strony tzw. "środowiska" skupionego wokół Arki Gdynia padały zarzuty, że niekoniecznie chcecie awansować do Ekstraklasy i macie nieczyste oraz niesportowe intencje. - Ludzie znający się na piłce z takich pytań nie tylko się śmieją, ale też pukają w czoło. Na 18 drużyn w lidze, co roku 15 "nie chce" awansować, a trzy z nich nawet tak bardzo "nie chcą", że spadają do niższej ligi. Absurdalne pytanie. Wisła Kraków "nie chce" awansować już drugi rok z rzędu. Wyobraża pan sobie, że kibice Wisły zaczęliby wypisywać komentarze z tezą, że Szymon Sobczak celowo przestrzelił rzut karny w Sosnowcu? A u nas podobnych komentarzy nie brakowało. I jak potem odnosić się do takich bzdur? Fakty są takie, że liga jest coraz bardziej wyrównana, a sama specyfika piłki nożnej, która jest sportem nisko-wynikowym i co za tym idzie dość losowym, powoduje, że co tydzień mamy wiele niespodziewanych rozstrzygnięć, które często są odbierane przez kibiców jako zaskoczenie. Dodatkowo sama formuła baraży, w których decyduje jeden bezpośredni mecz, zwiększa tę przypadkowość. Ostatnio Polskę obiegł sensacyjny wynik wyborów samorządowych w Gdyni, w wyniku których Wojciech Szczurek po 26 latach stracił władzę. Jakie były pana relacje z odchodzącym prezydentem? To ponoć on był ojcem porozumienia, które zawarliście w ratuszu tuż przed derbami w listopadzie. - Odchodzący prezydent nie miał nic wspólnego z łagodzeniem konfliktu za to bardzo chętnie pozował do zdjęć na ostatniej prostej. Powiedziałbym raczej, że swoją postawą jedynie antagonizował środowisko wokół klubu oraz był gotowy poświęcić jego dobro, dla - jak się wtedy wydawało - większej liczby głosów w wyborach. I przejechał się na tym. Wiem, że wielu mieszkańców oczekiwało uczciwej współpracy z właścicielem największego klubu w mieście, której jednak w ostatnim okresie nie było. Czy kwota 25 mln za Arkę, którą miał zapłacić Marcin Gruchała, która obiegła media jest prawdziwa? Czy mimo medialnych ciosów, których sobie nie szczędziliście przez jakiś czas, rozmowy cały czas trwały? - Co do dokładnej wysokości kwoty nie mogę się wypowiedzieć. Mogę jedynie potwierdzić, że wycena była dla mnie satysfakcjonująca i powstała w efekcie późniejszych profesjonalnych negocjacji opartych o zrozumienie dwóch podstawowych kwestii: po pierwsze tego co przez ostatnie lata zrobiłem dla Arki oraz tego, że klub będzie dalej funkcjonował nawet w tak niesprzyjających warunkach, z uciętym finansowaniem miejskim. Dodam, że z Marcinem Gruchałą, który od momentu ustalenia zasad sprzedaży, profesjonalnie realizował warunki umowy, stworzyliśmy płaszczyznę współpracy w celu możliwie bezbolesnego przekazania klubu. Jak pan odbiera zmianę narracji od panów Szczurka i Gruchały, że w sumie Kołakowscy nie były tacy źli? - Sądzę, że wiele, jeśli nie zdecydowana większość opinii wyrażanych w prasie, ma czemuś służyć. Niektórzy chcą budować swoją popularność i traktują Arkę przedmiotowo, jak Wojciech Szczurek, inni częściowo używają prasy jako narzędzi do osiągania swoich celów biznesowych. Funkcjonujemy w takich czasach, w których komunikacja medialna i budowana w mediach narracja wpływa na funkcjonowanie przedsiębiorstw. Wojciech Szczurek miał swoje motywacje, podobnie Marcin Gruchała. W związku z tym nie przeceniam i przesadnie nie biorę do siebie ani tych negatywnych ani późniejszych bardziej pozytywnych wypowiedzi. Faktem jest, że w okresie przejściowym Marcin Gruchała nabrał znacznie większą wiedzę o klubie i dlatego też oświadczył w późniejszych wywiadach, że zarzuty, które przeciwko nam głoszono, nie potwierdziły się. Lechia Gdańsk podejmie Arkę Gdynia. Transmisja w niedzielę o godz. 20:30 w Polsat Sport 1 Co dalej będzie z Arką? Czy fundamenty wylane pod funkcjonowanie klubu są trwałe i czy ewentualny brak awansu do Ekstraklasy ich nie zburzy? - Spółka była w małym stopniu właścicielsko zadłużona, sytuacja finansowa Arki jest dobra, a w porównaniu do innych klubów nawet bardzo dobra. Sądzę, że do awansu dojdzie i to może w meczu przeciwko derbowemu rywalowi. W końcu 16-letnia niemoc w meczach przeciwko Lechii Gdańsk została przełamana, to też zabieram ze sobą. Zespół jest poukładany i zdeterminowany. Ostatnio w jednym z programów Bogusław Leśnodorski ocenił, że sprzedawana Arka ma obecnie najmocniejszą kadrę z tych, które pamięta w Gdyni. I tu się zgodzę. Warto też zwrócić uwagę, że w ostatnich trzech latach Arka osiągała lepsze wyniki sportowe niż mogły na to wskazywać jej możliwości finansowe - chodzi o środki przeznaczane na wynagrodzenia. Takie zarządzanie pozwalało na stabilne funkcjonowanie klubu i wychodzenie z wcześniejszych długów. Z kolei awans do Ekstraklasy oraz kontynuacja współpracy z miastem powinny pozwolić na dalszy rozwój klubu. Dość długo nie mogliście trafić z wyborem trenera, wreszcie udało się z Wojciechem Łobodzińskim. - Rynek trenerski w Polsce jest trudny. Jest względnie mało trenerów z uprawnieniami UEFA Pro. Patrząc wstecz, Ireneusz Mamrot uchodził za topowy wybór w sytuacji Arki, z kolei mniej oczywiste wybory jak Dariusz Marzec i Ryszard Tarasiewicz byli bardzo blisko awansu. Zdobywali ponad 60 punktów w sezonie i daleko zaszli w Pucharze Polski. Jeżeli jednak chcesz zatrudnić osobę powiedzmy trochę młodszą i mniej doświadczoną, ale z kolei bardziej rozwojową i już wcześniej prowadzącą klub na poziomie centralnym, to tych opcji jest niewiele. Arka Gdynia w I lidze nie jest pierwszym wyborem dla aktualnie najlepszych. Ponadto jeśli chce się dobrać trenera tak, aby on umiał skutecznie wpłynąć na drużynę, pasował do niej oraz realizował politykę klubu, to jest to chyba jedno z największych wyzwań podczas prowadzenia klubu. Wojciech Łobodziński nie był początkowo faworytem kibiców. 11 miesięcy temu kibicowski portal "Arkowcy" pisał m.in.: "Decyzja większościowych akcjonariuszy klubu o zatrudnieniu Łobodzińskiego nie wzbudza wielkich nadziei na grę o wysokie cele w nadchodzących rozgrywkach, ale mamy świadomość, że przy takich osobach zarządzających klubem do Gdyni nie zawita żaden szanujący się trener". - Jego zatrudnienie spotkało się na początku z dużym niezadowoleniem i niezrozumieniem. To w ogóle jest ciekawy przykład emocjonalnych ocen wystawianych przez kibiców. W sumie ciężko nawet powiedzieć, czy wynikają one z braku wiedzy, czy z aktualnej sytuacji, w której akurat dobrze byłoby zdyskredytować zarządzanie klubem. Ostatecznie okazało się, że trener Łobodziński świetnie odnajduje się w Gdyni i wspólnie z trenerem Tomaszem Grzegorczykiem, którego zaproponowaliśmy do sztabu, dobrze zarządzają drużyną. Czyim pomysłem i inicjatywą było niedawne przedłużenie kontraktu o dwa lata z tym trenerem?- To już inicjatywa nowego właściciela. A propos trenerów - słyszałem że Szymon Grabowski był w drodze do Gdańska, gdy zadzwoniliście do niego, oferując wtedy większe pieniądze niż Lechia, która była w tym momencie bliska upadku. - Był to burzliwy okres dla Arki, dlatego też o finalny wybór trenera nie było łatwo. Kontaktowaliśmy się z kilkoma szkoleniowcami, także z trenerem Grabowskim. Czy jechał wtedy do Gdańska? Nie wiem, ale był w zaawansowanych rozmowach z Lechią. Budżet jaki Arka mogła przeznaczyć na sztab trenerski był dokładnie przez nas określony i zakomunikowany trenerowi. Natomiast nie mam wiedzy, jaką ofertę ostatecznie otrzymał w Gdańsku. Krąży w środowisku opinia, że na boisku Arce zaczęło lepiej iść, gdy w sprawy klubu przestał się bardzo wtrącać Jarosław Kołakowski - na ile to jest prawda i na ile znacząca była jego rola przez lata? - W takim razie mogę dopytać, kiedy mój ojciec przestał się wtrącać, bo nie wiem? Przed czwartym czy przed trzecim miejscem w kolejnym sezonie? Czy może przed finałem Pucharu Polski? Ludzie lubią dorabiać różne dziwne teorie, szczególnie, gdy im pasują, do ich koncepcji. Fakty są takie, że gdyby nie jego pomoc, to Arka nigdy nie pozyskałaby i nie wypromowała takich zawodników w tym budżecie transferowym - który przypominam - był średnią ligową. Każdy, kto zna realia pierwszej ligi, musi być tego świadomy. Jaka jest różnica między Arką z tego i z poprzedniego sezonu? - Uważam, że bardzo dużo zyskaliśmy na pozycji bramkarza. W poprzednim sezonie nie wyglądało to tak jak byśmy chcieli, Paweł Lenarcik dał nam jakość. Nie bez znaczenia jest powrót Olafa Kobackiego, który pewnie jest w top 3 najlepszych zawodników ligi. Zastąpił Omrana Haydarego, który jesienią był świetny, ale na wiosnę zgubił formę. To dwa przykłady, ale nie jedyne. Zresztą w zeszłym sezonie zespół grał dobrze w wielu meczach, był lepszy od rywali, ale ostatecznie nie punktował na miarę gry. Obecnie drużyna jest jeszcze bardziej zgrana i dobrze przygotowana przez sztab realizując ich założenia. Aby tak seryjnie punktować wiele czynników musi "zagrać" w jednym momencie. W tym sezonie w Arce tak właśnie jest. Jakie ma pan najbliższe plany? - Chciałbym dalej rozwijać się w piłce nożnej, towarzyszy mi ona od zawsze. Będzie ciężko od niej uciec, ale ostatnio również wróciłem trochę do biznesu związanego z moim wykształceniem. Z dwójką bardzo dobrych adwokatów założyliśmy kancelarię prawną Migdalski Mońko i Partnerzy. Media obiegła wiadomość, że jest pan zainteresowany przejęciem Zagłębia Sosnowiec. - Potwierdzam, że złożyłem wniosek o dopuszczenie do udziału w przetargu. Dalsze decyzje będę podejmował po lepszym poznaniu spółki, jej stanu organizacyjnego i finansowego i samych negocjacjach z samorządem. Z pewnością Zagłębie jest obecnie w słabej sytuacji sportowej, ale sądzę że są warunki, aby ją poprawić. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA