Maciej Słomiński, Interia: To informacja dosłownie sprzed kilku godzin. W ćwierćfinale Pucharu Polski pana obecny klub, Arka Gdynia zagra z poprzednim, Rakowem Częstochowa. W dodatku w poprzednim sezonie ta sama para zagrała w meczu finałowym. Los spłatał niezłego figla. Arkadiusz Kasperkiewicz, zawodnik Arki Gdynia: - Nie mam żadnych złych wspomnień z Rakowem i Częstochową, wręcz przeciwnie. To dla mnie mecz jak każdy inny. Jeśli zagram, dam z siebie 120%, nazwa "Raków" nie spowoduje ze będę biegał szybciej albo wolniej. Co w poprzednim sezonie 2020/21 bolało bardziej - brak awansu do Ekstraklasy z Arką czy przegrany finał Pucharu Polski? - Cenne trofeum przeszło nam koło nosa, byliśmy bardzo blisko. Szkoda, że nie udało się w poprzednich rozgrywkach wywalczyć chociaż jednej z tych rzeczy, o które pytasz. Podsumowanie kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasa w każdy poniedziałek o 20:00 - zapraszają: Staszewski, Peszko i goście! Jak pan ocenia swoją grę w tamtym sezonie? - Trudno ocenia się samego siebie, jednak myślę że to moje drugie najlepsze rozgrywki w karierze, po tych, gdy awansowałem z Rakowem do Ekstraklasy w sezonie 2018/19. Mam nadzieję, że najlepsze jeszcze przede mną. Jak pan diagnozuje obecne problemy Arki Gdynia? Nie ukrywacie ambicji awansu do Ekstraklasy, tymczasem jesteście na zaledwie dziesiątym miejscu w tabeli. - Też się nad tym zastanawiam. Uważam, że mamy lepszą drużynę niż w zeszłym roku, a wyniki i gra są gorsze. Mógłbym mówić wiele, ale niekoniecznie musi to być obiektywna prawda. To dopiero półmetek sezonu, na pełną ocenę przyjdzie czas po zakończeniu ligi. Nie chcę na obecnym etapie kogokolwiek oceniać, że zrobił źle albo dobrze. Jestem piłkarzem i mam robić swoje, od analizy są trenerzy. Arka Gdynia jest w tym sezonie drużyną bezkompromisową - 8 wygranych, 9 przegranych, tylko 2 remisy. - Uważam, że paradoksalnie ten bilans może pokazywać naszą chęć wygrywania. Wiadomo jaki mamy cel i ambicje, dlatego niezależnie od przebiegu meczu, zawsze chcemy wygrać, a czasami można byłoby szanować jeden punkt. Nie mam gotowej odpowiedzi - głośno się zastanawiam. W meczu 1/8 finały Pucharu Polski z Zagłębiem Lubin usiadł pan na ławce i Arka wygrała 2-1. Czy trener Ryszard Tarasiewicz rozmawiał o tym z panem? Czy to dlatego, że nowy szkoleniowiec Arki preferuje grę czwórką w obronie? - Przychodziłem do Arki jako stoper, ale mogę grać również na boku defensywy, za trenera Ireneusza Mamrota nieźle mi szło na prawej stronie obrony. Trener Tarasiewicz ze mną nie rozmawiał, nie wyjaśniał motywów swojej decyzji. Ja tego nie oczekuję, nie ma takiego obowiązku. Jeśli będziemy obaj czuli potrzebę, na pewno porozmawiamy. Na pewno nie obrażam się na decyzje trenera. Jest pan postrzegany jako osoba emocjonalna. Czy przejmuje się pan krytyką kibiców, która ostatnio na pana spadła. - Nie jest tak, że nie czytam opinii kibiców w Internecie, moja dziewczyna dba o to bym był na bieżąco (śmiech). Nie oceniam, czy ktoś zna się na piłce czy nie, mamy wolność słowa, nie tylko w piłce nożnej. Dla mnie najważniejsza jest opinia trenera, on mnie rozlicza z wykonanej roboty. Czasem trybuny krytykują zawodnika, natomiast nie wiedzą jakie zadania na boisku wyznaczył mu trener. Jeśli jest wolność słowa, to jak pan porówna trenerów Dariusza Marca i Ryszarda Tarasiewicza? -. Nie jestem od oceny trenerów, a od gry na boisku. Ocena trenera zależy od wyników przez niego osiąganych. On przedstawia nam swoje założenia, ale w momencie gdy wychodzimy na mecz, wszystko zależy od nas. Choćby chciał, trener nie ma pada to PlayStation, nie będzie nami sterował ręcznie, nie wejdzie za nas na boisko i nie kopnie do bramki. I dobrze, że tak jest, dlatego piłka nożna jest tak nieprzewidywalna, piękna i popularna. Czy czuje się pan jednym z liderów szatni Arki Gdynia? Jest pan jednym ze starszych zawodników. - Bez przesady, starsi są Marcus da Silva, Adam Deja, Martin Dobrotka, Paweł Sasin. Faktem jest, że lubię rozmawiać. Ja w młodym wieku dostałem pomoc od starszych, teraz chcę dalej przekazać moją wiedzę. Nie chodzi o to, że chcę kogoś ustawiać, mam chęć pomocy młodym, jedziemy wszyscy na jednym wózku. Młodzi mogą wielu rzeczy zwyczajnie nie wiedzieć, warto choćby posłuchać co starszyzna ma do powiedzenia. A wnioski wyciągną sami. Jedno się nie zmienia - wymagam od siebie i innych zaangażowania. Mówi się, że uprawiacie najfajniejszy zawód świata. - Musimy doceniać to co mamy. Za czasów gry w Łęcznej miałem okazję być na kopalni i zobaczyć jak ciężką pracę wykonują górnicy. Wielki szacunek dla nich, myślę że powinniśmy cieszyć się że mamy możliwość robić to co robimy. Jak wypada porównanie organizacyjne Arki Gdynia z Rakowem Częstochowa, pana poprzednim klubem? - W Rakowie są pewne problemy infrastrukturalne. Nie jestem w środku od kilku lat, ale teraz wygląda to na pewno lepiej niż było za moich czasów, na pewno wszyscy dążą do tego, by infrastruktura była na jak najlepszym poziomie. Jeśli chodzi o Arkę to na pewno nie odstaje o ekstraklasowych standardów. Stadion, boiska, zaplecze - wszystko jest na właściwym poziomie. Nam piłkarzom niczego nie brakuje. Czujemy, że wszyscy idziemy w jedną stronę, nie chcę wymieniać każdego z osobna i wymieniać każdej osoby, by kogoś nie pominąć, każdy wykonuje ciężką robotę, żebyśmy my mogli wyjść na boisko i walczyć o punkty i przyszłość klubu. Arkadiusz Kasperkiewicz. "Arka nie odstaje o ekstraklasowych standardów". Ze wspomnianym Górnika Łęczna zaliczył pan spadek do II ligi w sezonie 2017/18. Wtedy zgłosił się do pana I-ligowy Raków Częstochowa z obecnym trenerem, Markiem Papszunem. Został panu przedstawiony plan, że Raków będzie szedł w górę? - Tak, od początku była mowa o awansie do Ekstraklasy. Pierwszy raz Raków dzwonił na półmetku tamtego I-ligowego sezonu, ale wtedy kluby z Łęcznej i Częstochowy nie dogadały się między sobą. Do tematu wróciliśmy latem, chociaż Raków nie był jedyną opcją transferową. Była też propozycja m.in. z Arki Gdynia, która wtedy grała w Ekstraklasie. Jej trenerem był Zbigniew Smółka. Ten transfer nie był oczywisty. Kandydat do awansu do Ekstraklasy bierze zawodnika z drużyny, która spadła do II ligi. - Przekonała mnie wizja zarówno awansu sportowego, jak również pomysł na mnie, to jak długo i dokładnie analizowali moją grę - zarówno trener Papszun jak i dyrektor sportowy, a nawet właściciel i prezes. Poszedłem do Rakowa Częstochowa i nie wyszedłem na tym źle. Raków, wtedy jako jedyny w kraju grał trójką obrońców. Ten system szlifują do dziś. - Raków nie był jedyny. Już w Łęcznej u trenera Tomasza Kafarskiego, grałem w obronie jako jeden z trzech stoperów. Wiedziałem jak się gra w takim systemie. Trener Papszun przedstawił gdzie widzi mnie w swoim systemie. Przed sezonem 2018/19 mówiło się w Rakowie głośno o ataku na Ekstraklasę? - Nie było jakiejś ogromnej presji nałożonej na nas, ale była mowa o awansie. Jak nie w tamtym sezonie to w następnym, plan został rozłożony na dwa lata. Udało się już za pierwszym podejściem, chyba cztery kolejki przed końcem zapewniliśmy sobie promocję do najwyższej klasy rozgrywek. W Pucharze Polski pokonaliście Legię i Lecha, przegrywając dopiero w półfinale z Lechią. - Z Lechią przegraliśmy pechowo, będąc w mojej ocenie, lepszą drużyną. Mecze pucharowe nas motywowały. Razem ze sparingami, nie przegraliśmy około 35 meczów. Od sierpnia do kwietnia pozostawaliśmy bez porażki. Pierwszy raz i jedyny w dotychczasowej karierze miałem taką sytuację. Trener Papszun rotował składem, ale nie zmieniało się to, że wygraliśmy. Nawet my jako obrońcy w tamtym sezonie mieliśmy łącznie około 15 bramek na koncie. Kto został z tamtej ekipy z Częstochowie? - Tomasz Petraszek, Andrzej Niewulis, Patryk Kun, Igor Sapała, Kacper Trelowski, Sebastian Musiolik odszedł i wrócił. Sezon w Ekstraklasie w Rakowie zaczął pan w podstawowym składzie. To jedyne pana pięć meczów w najwyższej polskiej lidze. - Po meczu z Lechem, złapałem kontuzję łąkotki, potrzebny był zabieg, miesiąc straciłem. Potem wróciłem na dwa tygodnie i przyplątała się kontuzja łydki. Do końca rundy jesiennej byłem na oucie. Zimą, w okresie przygotowawczym wróciłem na dobre do treningu, wówczas trener podjął decyzję o ściągnięciu kolejnego zawodnika na moją pozycję, spadłem na piątą-szóstą pozycję w hierarchii środkowych obrońców. Przed rundą rewanżową dostałem wolną rękę w szukaniu klubu. Zdecydowałem się zostać w Rakowie i walczyć o skład. W rundzie wiosennej nie powąchał pan jednak ekstraklasowej murawy. - Wiedziałem jakie warunki do treningu będę miał w Częstochowie, przed rundą wiosenną pojawiły się jakieś oferty, jednak mając kontrakt do końca sezonu z pełną świadomością zdecydowałem się zostać w Rakowie i tu walczyć o odbudowę formy. Z perspektywy czasu myślę, że była to dobra decyzja. W międzyczasie była jeszcze pandemiczna przerwa w rozgrywkach. Koniec końców, odchodziłem z Częstochowy z niewieloma występami w Ekstraklasie, ale gotowy do gry i zdrowy. Co czuje pan patrząc na dzisiejszy Raków Częstochowa? Jest zazdrość, że mógłby pan tam wciąż być i grać w europejskich pucharach? - Nikomu nie zazdroszczę. Chłopakom, którzy tam zostali i klubowi gratuluje dobrej roboty, która owocuje wynikami na boisku. Czułem, że Raków będzie szedł do przodu, ale ani ja, ani chyba nikt się nie spodziewał się, że osiągnie sukcesy i zagra w pucharach tak szybko, już po drugim sezonie w Ekstraklasie. Dobrze mi się tam grało, ale życie piłkarskie toczy się dalej. Broń boże nie żałuję, że jestem w Arce, w I lidze. Celem dalej jest awans i walka o Puchar Polski w którym w ćwierćfinale będziemy mieli powtórkę zeszłorocznego finału. Jest szansa się zrewanżować oraz sprawdzić w jakiej dyspozycji będziemy wiosna na tle dobrego zespołu. Gdyby nie kontuzja byłby pan wciąż w Rakowie? - Byłaby na to szansa, jednak oprócz moich umiejętności sportowych, co innego zadecydowało, że mnie nie ma w Częstochowie. Nie tylko kontuzja miała znaczenie, że mnie tam nie ma. Nie chcę tego rozwijać. Media donoszą, że trener Marek Papszun ma zostać szkoleniowcem największego polskiego klubu, Legii Warszawa. Można było myśleć, że ten trener tak bardzo pójdzie w górę, gdy pan z nim współpracował? - Były podstawy, by tak myśleć. Za kadencji trenera Papszuna w Częstochowie klub i drużyna cały czas robią postęp. Z niektórymi decyzjami, które podejmuje na pewno można dyskutować ale tak jest wszędzie, nie tylko tam. Jeśli trener przeniesie się do Warszawy, to moim zdaniem, będzie to dobry ruch dla Legii. Papszun to dobry trener, a człowiek? - Jego podejście do drużyny i pracowników klubu jest szeroko znane, nie chcę tego oceniać. Nie neguję tego, że on jest szefem i piłkarze muszą się podporządkować. Życie, także piłkarskie, jest sztuką decyzji i trener je podejmuje. Jak dla mnie relacje mogły by być cieplejsze, ale może tak trzeba? Arkadiusz Kasperkiewicz. "Z trenerem Papszunem Raków robi ciągły postęp" Po dwóch latach w Rakowie wylądował pan w Arce Gdynia, która jest własnością rodziny Kołakowskich. - Współpracuję z agencją KFM, ale oddzielam to od mojej gry dla Arki. Po odejściu z Rakowa wspólnie uznaliśmy, że gra w Gdyni będzie w tym momencie najlepsza dla mojej kariery. Nazwisko Kasperkiewicz od lat obecne jest na sportowych stronach gazet. Pana brat, Piotr ma siedem występów na najwyższym szczeblu rozgrywek, pan ma pięć. On już swego dorobku nie poprawi, pan wciąż może. Jest ten temat w braterskich rozmowach między wami? - Nie rywalizujemy ze sobą, a wzajemnie sobie pomagamy. Z racji tego, że Piotrek jest starszy i wcześniej zaczął piłkarską karierę, stara się podpowiadać pewne rzeczy, zarówno na boisku jak i poza nim. Dziś ja gram na wyższym poziomie, on w III lidze w Kutnie, było też odwrotnie. To nie ma znaczenia, liczy się nasza braterska więź. Pana brat grał w obu największych trójmiejskich klubach - Lechii Gdańsk, potem Arce Gdynia. - W historii Lechii zapisał się bardzo dobrze, jeszcze jako nastolatek, miał udział w powrocie do Ekstraklasy w 2008 r. po 20 latach, dlatego gdy przeszedł za miedzę nikt mu nie robił nieprzyjemności. W sezonie 2007/8 Lechia rywalizowała o awans m.in. ze Zniczem Pruszków, z Robertem Lewandowskim w składzie. - Brat grał wspólnie z "Lewym" w kadrach młodzieżowych. Poza nim Piotr spotkał w kadrach juniorskich m.in. Kamila Grosickiego, Macieja Rybusa, fajne nazwiska. W piłkę grał również pana ojciec, Mieczysław. - Nie miałem okazji widzieć jak gra na żywo, na kasetach VHS mogło się coś zachować. Podobno był dobrym zawodnikiem. Największym jego sukcesem był Puchar Polski z Widzewem Łódź w 1985 r. Urodził się pan w Łodzi, w piłce seniorskiej zadebiutował w Widzewie. Jest pan wychowankiem tego klubu? - Nie, jestem wychowankiem Startu Łódź, małego klubu z dzielnicy Bałuty, tam mieliśmy z bratem najbliżej. Klub wielosekcyjny, z bogatą historią. W seniorach debiutowałem w Widzewie. Dziś Widzew Łódź jest ma dobrej drodze, by wrócić na piłkarskie salony do Ekstraklasy, ale pana pobyt w RTS to nie był czas, gdy w Widzewie działo się dobrze. - Niestety tak, będąc jeszcze w rezerwach tego klubu, Widzew spadł z ekstraklasy. W I lidze byłem już pełnoprawnym zawodnikiem i niestety kolejny sezon to kolejny spadek, gdy borykaliśmy się ze sporymi problemami. Runda wiosenna na wynajmowanym obiekcie w Byczynie, gdyż stadion Widzewa był w przebudowie. Pierwszy mecz po zimowej przerwie, w której staraliśmy się pozytywnie nakręcać do walki o utrzymanie zakończony walkowerem z powodu niezgłoszenia obiektu. Takie sytuacje na pewno nie pomagały. Jakie ma pan plany? - Niezmienne - awans do ekstraklasy z Arką i pracę o jak najlepszą formę. Można mówić, że jeszcze trochę meczów zostało, ale nie będziemy się oszukiwać, jest ich coraz mniej i margines błędu jest coraz mniejszy. Musimy w każdym meczu grać o trzy punkty i dopóki będą matematyczne szanse na awans, cały czas będziemy o niego walczyć. Górnik Łęczna w tamtym sezonie pokazał ze można zrobić awans z szóstego miejsca w tabeli, dlatego myślę, że nasza sytuacja nie jest tragiczna. Liczę na to, że poczynając od niedzielnego meczu, przez dobrą i solidną pracę w zimę będziemy zasługiwać żeby zdobywać, punkty które zagwarantują nam końcowy sukces. A pana osobiste plany? - Mam kontrakt do końca sezonu. Jak wszyscy walczę o swoją przyszłość. Nawet jeśli odejdę z Arki, wolałbym zrobić to w glorii awansu. Rozmawiał Maciej Słomiński