Piątkowska przyznała, że często znajomi zadają jej pytanie, jak patrzy na problem długiej rozłąki, czy nie odczuwa zazdrości, że jej mąż prawie nie rozstaje się z Justyną Kowalczyk. - Nic z tych rzeczy! - powiedziała z uśmiechem. - Jak mnie pytają, odpowiadam: dajcie mi spokój, Aleksander robi swoje, a ja swoje. Mąż dba o rodzinę i troszczy się o nas, chociaż jesteśmy razem rzadko. Czuję, jak bardzo mu na mnie i córce zależy. Nauczyłam się jednak, że często muszę liczyć tylko na siebie, np. gdy zepsuje się samochód, a mąż jest w tym czasie daleko. Jak zaznaczyła, gdy była młodsza, lepiej sobie radziła z rozłąką i tak bardzo jej nie doskwierała. - Powtarzałam za koleżankami, że "widziały gały, co brały". Wychodząc za mąż miałam pełną świadomość tego, co może mnie czekać w sportowym związku. Ale nie było mi łatwo wtedy i nie jest mi łatwo teraz, kiedy Aleksander około 300 dni w roku spędza poza domem. Czasami się irytuję, ale pogodziłam się z losem - dodała. Doc. dr Barbara Piątkowska, prorektor ds. nauki, dydaktyki i spraw studenckich w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej im. Angelusa Silesiusa w Wałbrzychu, zdaje sobie sprawę, że mąż nie może żyć bez pracy. - Taki już jest i szanuję go za to. Jestem dumna z jego sukcesów. Niedawno obiecał, że wyłączy komórkę na cztery dni, ale wytrwał w tym postanowieniu tylko jeden dzień. No i co można z tym zrobić? Ważne jest, że praca zawodowa wypełnia mi wiele czasu. Marzę o tym, byśmy kiedyś wyjechali gdzieś razem, chociaż na krótko, by mąż oderwał się od pracy, która jest jego żywiołem. Może kiedyś to się uda? - westchnęła. Aleksandra Wierietielnego poznała 4 grudnia 1979 roku, w dniu swoich imienin, w polskiej ambasadzie w Moskwie. Do stolicy Rosji przyjechała na studia doktoranckie jako magister pedagogiki poznańskiej filli AWF w Gorzowie Wielkopolskim. - W ambasadzie spotkałam m.in. Aleksandra. Od początku troskliwie się mną zaopiekował i był moim przewodnikiem po Moskwie. Szybko "zaiskrzyło" między nami, doskonale się rozumieliśmy. Był rycerski i szarmancki, często zapraszał mnie na szampana i kawior. Na uczelni był prymusem i tym także mi imponował. 19 marca 1981 roku wzięliśmy w Moskwie ślub. Pamiętam, że przy ul. Gribojedowa 9, w urzędzie stanu cywilnego dla obcokrajowców. Był piękny, wczesnowiosenny dzień. Koniecznie muszę w tym miejscu dodać, że wcześniej Aleksander przyjechał do Gorzowa i klęcząc przed moją mamą prosił o rękę córki - powiedziała Piątkowska. Jak dodała, uprzedziła męża, że po ukończeniu studiów nie zostanie w Związku Radzieckim. - Postanowił, że wrócimy razem do Polski, chociaż z różnych względów nie było to proste. Ja przyjechałam do Gorzowa w czerwcu 1983 roku, natomiast Aleksander kilka miesięcy później - w listopadzie. Męża ciągnęło jednak do sportów zimowych i trafił na zgrupowanie biathlonistów do Świeradowa Zdroju. Tam spotkał zawodników wałbrzyskiego Górnika i ... tak się zaczęło. Początkowo mieszkał w hotelu. Nie bardzo uśmiechało mi się opuszczać Gorzów na stałe, ale w końcu chciałam, byśmy byli razem. Olek znalazł mieszkanie w śródmieściu Wałbrzycha, w którym zakotwiczyliśmy do dziś. Wierietielny pracował z biathlonistami Górnika, których doprowadził do znaczących sukcesów. Potem był trenerem kadry i ... wtedy zaczęły się dłuższe rozstania z domem. - Aleksander nigdy nie był tym, który odpuszcza sobie część obowiązków - podkreśliła. - Zawsze był zawodowym perfekcjonistą. Ceniłam tę jego cechę, ale czasami mnie ona denerwowała. Zgrupowania, wyjazdy na obozy - i tak w kółko. Pytana, czy zasiądzie przed telewizorem w czasie igrzysk olimpijskich w Vancouver, odpowiedziała: - Nie jestem fanką telewizji, ale na pewno obejrzę występy Justyny Kowalczyk i reakcję męża. Teraz jadę do córki na "wywiadówkę" i wrócę zanim w Vancouver zapłonie znicz. Barbara Piątkowska odleciała do USA. W miejscowości Albuquerque w stanie Nowy Meksyk, na tamtejszym uniwersytecie studiuje antropologię jej córka, Matylda