Sprint "klasykiem" był pierwszą okazją do zdobycia medalu. Polka była faworytką, m.in. dlatego, ze w tej samej konkurencji kilka dni wcześniej triumfowała w zawodach Pucharu Świata w Davos. Długo wszystko szło po jej myśli. Miała drugi czas eliminacji, wygrała swoje serie w ćwierćfinale i półfinale. Na początku decydującego biegu jednak upadła i o miejscu na podium musiała zapomnieć. - Jest tak przygotowana, że powinna wystartować we wszystkich indywidualnych konkurencjach i w każdej wywalczyć medal. Nic jednak tak nie osłabia człowieka, jak trauma psychiczna. To, co ona przeżyła przez dwa dni po tym sprincie, to ją prawie zniszczyło. Były nieprzespane i przepłakane noce. Przeżyła gehennę. Może Marit Bjoergen wtedy nie pokonałaby, ale medal miała murowany - powiedział Wierietielny. Trener uważa, że dla jego podopiecznej najlepiej teraz będzie, jak skupi się na czwartkowej sztafecie oraz sobotnim biegu na 30 km techniką klasyczną. - Miałaby dziś szanse na medal, ale po pierwsze, gdyby znów znalazła się poza podium, to nie byłaby szczęśliwa. Po drugie - kosztowałby ją ten bieg mnóstwo wysiłku, a ona wciąż chodzi poobklejana plastrami, bo plecy po tej szaleńczej pogoni w sprincie do dziś ją bolą. To, że Justyna wszędzie się uśmiecha, nie znaczy, że już dobrze się czuje. Ona tego sprintu nie zapomni do końca sportowej kariery - dodał. Po feralnym upadku Wierietielny stał się wyjątkowo wyczulony na wszelkie prognozy przed kolejnymi startami. Choć Kowalczyk jest mistrzynią olimpijską z Vancouver (2010) na dystansie 30 km, to przestrzega on przed nadmiernym optymizmem. - Zdarzało się już, że faworyt z dużej imprezy wracał bez medalu. Dlatego jak gdzieś słyszę czy czytam, że Justyna biegnie po złoty medal, to mi ręce opadają. To jest sport i niczego nie można być pewnym przed dotarciem do mety. Mistrzostwa nie są stracone, ale różnie może być - podkreślił. Rezygnacja z rywalizacji na 10 km nie oznacza, że Kowalczyk będzie we wtorek odpoczywać. - Dziś będzie trenowała dwa razy po półtorej godziny. Musi z siebie wyrzucić wszystko złe, co jej się nazbierało w głowie - zdradził. Z Val di Fiemme Wojciech Kruk-Pielesiak