- Czemu macie wszyscy takie smutne miny? Przecież zdobyłam srebrny medal - zwróciła się do dziennikarzy Kowalczyk. Nastrój wielu przedstawicieli mediów prawdopodobnie był efektem spotkania z Wierietielnym, które miało miejsce kilkanaście minut wcześniej. - Dobrze, że to wszystko się już skończyło, całe te mistrzostwa świata. Nie jestem zadowolony, jestem bardzo rozczarowany. Mnóstwo rzeczy poszło dziś nie tak - tymi słowami zaczął je szkoleniowiec. Ciągnięty za język zdradził w końcu, o co ma pretensje do podopiecznej. - Nogi i ręce zrobiły bardzo dużo, ale głowa nie pracowała. Powinna była się tak zachowywać, jak na igrzyskach w Vancouver. Wtedy Justyna przez ostatnie pięć kilometrów jechała za Marit Bjoergen i odpoczywała, a teraz na to samo pozwoliła Norweżce. Justyna niepotrzebnie ciągnęła ten peleton. Moim zdaniem to była taka pokazówka z jej strony - wyrzucił z siebie. - Trener może ma większe ambicje, ale to ja biegłam, a nie on, więc nie może wiedzieć, jak to wszystko wyglądało. Nie rozmawiałam z nim jeszcze. Pewnie muszę mu opowiedzieć, dlaczego było tak, a nie inaczej - spokojnie skwitowała zarzuty liderka klasyfikacji generalnej PŚ. Sobotnią rywalizację zdominowały Kowalczyk, Bjoergen i jej rodaczka Therese Johaug. Kilkaset metrów przed metą, na ostatnim podbiegu zaczęła słabnąć Johaug. Na finiszu najlepsza okazała się Bjoergen. - Pięć, sześć kilometrów przed metą wiedziałam, że jeśli na finisz dotrzemy razem, to będzie ciężko. Starałam się je zgubić. Odniosłam tylko połowiczny sukces, bo Bjoergen się utrzymała - tłumaczyła Kowalczyk. Polka w tegorocznych MŚ startowała w trzech konkurencjach indywidualnych. Pierwszy był sprint techniką klasyczną, w którym była wielką faworytką. W finale jednak się przewróciła i zajęła szóste miejsce. W biegu łączonym była natomiast piąta. - Źle się te mistrzostwa zaczęły, a skończyły, tak jak się skończyły. Powinno być całkiem inaczej. Coś mi się wydaje, że po igrzyskach w Soczi będzie trzeba to skończyć - ocenił Wierietielny. Mistrzyni olimpijska z Vancouver do całej sytuacji wydaje się mieć znacznie większy dystans. - Sprint popsuł wiele, ale z dzisiejszego biegu jestem naprawdę zadowolona. Być może pojawił się efekt domina, ale nieudanych mistrzostw, z których jednak przywozi się medal, życzę wielu sportowcom. To są paradoksy życiowe. Czasem wydaje się, że zawody są w idealnym dla ciebie miejscu, że jesteś w życiowej formie, ale coś po prostu się nie składa - podkreśliła Kowalczyk, której nigdy przecież nie można było podejrzewać o brak ambicji i woli walki. Zawodniczka, tak jak i trener, cieszy się z zakończenia rywalizacji w Val di Fiemme, ale z zupełnie innego powodu. - Po raz pierwszy od świąt Bożego Narodzenia pojadę do rodzinnego domu. Co prawda tylko na dwa dni, ale bardzo się z tego powodu cieszę - przyznała. Z Val di Fiemme Wojciech Kruk-Pielesiak