Prawdziwym sprawdzianem wytrzymałości i siły będzie jednak ostatni, niedzielny etap - dziewięciokilometrowa, mordercza wspinaczka pod stok Alpe Cermis. - Tej trasy nie cierpię. Trudne podbiegi owszem, ale później muszą być zjazdy, by trochę odetchnąć - przyznała Polka, której mocną stroną są właśnie ... podbiegi. Niejednokrotnie trzykrotna medalistka mistrzostw świata podkreślała, że trasa ostatniego etapu TdS wzbudza w niej strach. Zwłaszcza, że w Alpe Cermis jest wszystko możliwe. W poprzedniej edycji Finka Virpi Kuitunen miała przed startem minutę przewagi nad swoją rodaczką Aino-Kaisą Saarinen, a na mecie ta różnica wynosiła już zaledwie siedem sekund. W tym roku, przed ostatnimi dwoma startami Kowalczyk o 14,1 s wyprzedza Słowenkę Petrę Majdić oraz o 23,2 s Włoszkę Ariannę Follis. W sobotę odbędzie się bieg na 10 km techniką klasyczną ze startu wspólnego. W niedzielę rozegrany zostanie finał TdS - bieg pościgowy na 9 km stylem dowolnym. Organizatorzy wyznaczyli trzy "lotne premie", na których będzie można zyskać 15, 10 lub 5 sekund bonifikaty (po 3,3, 6,6 km i na mecie). W obliczu rywalizacji pod Alpe Cermis, który na co dzień, ale w drugą stronę, jest trasą zjazdu i slalomu giganta, wszystko jest jeszcze możliwe. Narciarki, podobnie jak alpejczycy, będą miały na trasie rozstawione niebieskie i czerwone bramki. Różnica jest jednak znacząca - one będą się między nimi wspinać, a nie zjeżdżać. Ponad dwadzieścia minut emocji, 3,5 km długości, 420 m przewyższenia oraz średni kąt nachylenia rzędu 12 procent jest nie lada gratką również dla kibiców. Organizatorzy zadbali, by kibice się nie nudzili. Na niemal całej trasie fani będą mogli skosztować produktów miejscowej kuchni. To, co mobilizuje narciarki, to 400 punktów do klasyfikacji PŚ i 150 tys. franków szwajcarskich nagrody. Kowalczyk w trzech dotychczasowych edycjach Tour de Ski była jedenasta, siódma i czwarta. Relacje z ostatnich biegów w Tour de Ski możesz śledzić w INTERIA.PL