Pierwotnie oboje Polacy mieli wspinać się na Alpe Cermis, ale oczywiście w prestiżowym cyklu. Jednak po decyzji organizatorów o zmianie programu (z siedmiu etapów, aż pięć rozgrywano techniką dowolną) Kowalczyk się wycofała, podobnie jak będący w jej teamie Kreczmer. Polka żałowała, że po raz piąty z rzędu nie zwycięży w klasyfikacji generalnej touru, ale - jak przyznała w niedzielę - nie zawsze bycie pierwszą na mecie jest najważniejsze. Przez ostatni tydzień Kowalczyk i Kreczmer trenowali na dużej wysokości w Passo Lavaze. Występ w czwartej edycji amatorskiego biegu, będącego morderczą wspinaczką pod niemal pionową ścianę (średnie nachylenie 12 proc., w najbardziej stromym miejscu 28 proc.), potraktowali jako bardzo mocny trening przed kolejnymi startami, których już niewiele pozostało do igrzysk olimpijskich w Soczi. Rok temu wygrał Norweg Thomas Alsgaard, sześciokrotny medalista olimpijski i dziewięciokrotny medalista mistrzostw świata, a tym razem najszybszy był Kreczmer. Jako pierwszy minął linię mety, choć mógł nie zostać ogłoszony... triumfatorem. - Zapomniałem przypiąć transpondera, co spowodowało, że nie było mnie w klasyfikacji na poszczególnych pomiarach czasu. Myślałem, że nie będzie czipów, tak jak w Pucharach Świata. Ale na szczęście sędziowie machnęli ręką i jest wszystko dobrze - powiedział Kreczmer, który uzyskał czas 31.46,1. Wyprzedził o niespełna sześć sekund Francuza Jermiego Millereau i o prawie dwie minuty serwismena jednej z norweskich firm narciarskich - Mortena Saethę. Kowalczyk uplasowała się na czwartej pozycji z rezultatem 33.51,4. Była najszybszą z kobiet, zdecydowanie pokonała m.in. Czeszkę Katerinę Neummannovą, mistrzynię igrzysk w Turynie na 30 km techniką "łyżwową". - To był pierwszy szybki trening od Assiago. To, co miałam zrobić, to się udało, a więc chodziło o mocne zmęczenie i aby nogi szczypały. Zjadę z tej góry zadowolona, choć dziś było przede wszystkim bardzo zimno. Zanim dobiegłam na Alpe Cermis zmarzłam, jednak nie było też tragedii. Po raz pierwszy w tym sezonie biegłam bez plecaka z presją - stwierdziła Kowalczyk. Niedzielny bieg rozgrywany był w strugach deszczu, stąd - jak żartowali niektórzy z zawodników - bardzo dobre rezultaty. Dla porównania, Alsgaard w 2013 roku uzyskał 33.55, a więc czas gorszy od Kowalczyk. Kreczmer miałby nad Norwegiem ponaddwuminutową przewagę, choć oczywiście nie można dosłownie porównywać tych biegów. - Początkowo zmieniałem się na prowadzeniu z jakimś Norwegiem, później do przodu wyskoczył nieznany mi Włoch. W pewnym momencie myślałem, że przegram z nim, ale się przemogłem i wyprzedziłem na ostatnim kilometrze - opisywał Kreczmer rywalizację na trasie liczącej 9 km. Jak zwykle razem na mecie pojawili się pomysłodawcy Tour de Ski - słynny przed laty norweski biegacz Vegard Ulvang i dyrektor konkurencji biegowych Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) Szwajcar Juerg Capol. Kowalczyk i Kreczmer wracają do Passo Lavaze. - Plany miały być inne, bowiem w poniedziałek mieliśmy udać się do Jakuszyc, ale warunki śniegowe nie są najlepsze. Nie wiem, jak długo zostaniemy we Włoszech i czy wystartuję za tydzień w biegu (również amatorskim) w Czechach. To wszystko się zmienia - przyznała medalistka IO i MŚ. Kreczmer z kolei za kilka dni pobiegnie w PŚ w Novym Meście na Morawach. A potem dla obojga polski sprawdzian, czyli PŚ w Szklarskiej Porębie. W niedzielne popołudnie na Alpe Cermis walczyć będą uczestnicy Tour de Ski. Jako pierwsi wystartują norwescy liderzy - Astrid Uhrenholdt Jacobsen i Martin Johnsrud Sundby. Z Val di Fiemme - Radosław Gielo