Interia: Justyna Kowalczyk skrytykowała działaczy za to, że przeglądając wyniki podczas mistrzostw świata nie znalazła ani jednej reprezentantki Polski. Jak to możliwe, że były zawodniczki z Mongolii czy Serbii, a nie zabrakło naszych? Stanisław Mrowca, pierwszy trener Justyny Kowalczyk: - Za to, jak startuje kadra juniorów odpowiedzialne są przede wszystkim szkoły sportowe i Polski Związek Narciarski. Rozmawiałem z trenerami ze szkoły sportowej i nasza reprezentacja pojechała tam, więc nie wiem dokładnie, o co chodzi. Trzeba jednak jedną rzecz powiedzieć: takie talenty jak Józef Łuszczek czy Justyna Kowalczyk rodzą się raz na sto lat. Dobrze, że udało mi się ją znaleźć, a teraz trzeba być cierpliwym i czekać. Sylwia Jaśkowiec, która dołączyła do zespołu Justyny, ma podobny potencjał. Jest jeszcze kilka dobrych zawodniczek ze sporymi możliwościami, tylko trzeba je dobrze szkolić. Bo naszym zadaniem, jako trenerów pracujących u podstaw, jest znalezienie talentów. Czy w naszych biegach narciarskich zmieniło się coś w ciągu ostatnich lat? - Mogę powiedzieć tylko tyle, że do uprawiania biegów narciarskich garnie się więcej osób niż dawniej, nawet rok, czy dwa lata temu. Przed kilkoma dniami w Obidowej mieliśmy zawody Ligi Małopolskiej i startowało 350 osób. W samej Małopolsce! Jeśli dodać 300 na Dolnym Śląsku i 250 na Górnym Śląsku, to widać, że dzieci są. Naprawdę jest z kogo wybrać, tylko trzeba zorganizować dobre szkolenie. Bo nawet w przypadku Justyny Kowalczyk bez tego sukcesów nie będzie. Jednym słowem nie można szukać wymówek, że jest niż demograficzny, dzieci są leniwe, a śnieg nie pada... - Na pewno nie można powiedzieć, że w Polsce nie ma utalentowanej młodzieży. Jest! Tylko jak przechodzi do wyczynowego sportu, to musi trafić na utalentowanego trenera i utalentowaną grupę, z którą będzie pracować. Tak właśnie stało się w przypadku trenera Wierietielnego i Justyny. Co sądzi pan o obecnym sezonie Justyny Kowalczyk? - Choćby nawet nie wystartowała najlepiej na mistrzostwach świata, to trzeba jej odpuścić. Jest tak utytułowaną i wielką zawodniczką, że nawet gdyby miała jeden sezon, że tak się wyrażę, odpoczynku, to nic się nie stanie. Gdy dowiedziałem się, że ma kontuzję i inne sprawy na głowie, to doszedłem do wniosku, że powinna publicznie powiedzieć: "ten jeden sezon odpoczywam. Owszem, trenuję, startuję, ale żeby kibice nie nastawiali się, że znowu zdobędę mistrzostwo świata". - Justyna wystartuje na mistrzostwach świata i będzie walczyć, a cokolwiek zdobędzie, to będzie szczęście. Wyniki, jakie osiągała do tej pory w obecnym sezonie, nie napawają optymizmem. - Na pewno nie jest przygotowana tak, jak w poprzednich latach. Po pierwsze miała kontuzję - dwa i pół miesiąca przerwy, a po drugie we wrześniu broniła doktorat, więc miała kolejną przerwę, żeby przygotować się do tak poważnego egzaminu. A przecież z pustego, to i Salomon nie naleje! Jak ma zaległości wytrzymałościowe, to trudno by utrzymywała tempo, dajmy na to w biegu na 30 kilometrów. Jeśli się nie trenuje, tylko broni doktorat i leczy kontuzję, to wystarczającej bazy nie ma. Teraz haruje, starając się nadrobić stracony czas, ale wytrzymałość w tak krótkim czasie raczej trudno zdobyć. - Justyna to wielka zawodniczka i jeszcze różnie może być. Żeby się jeszcze niektórzy nie zdziwili, jeśli zdobędzie medale na mistrzostwach świata. Jest takie powiedzenie: niech żywi nie tracą nadziei. Zobaczy pan, że będzie walczyć o medale. W którym starcie upatruje pan największych szans? - Dzisiaj oceniając, nie da się ukryć, że większe szanse ma krótszych dystansach. Jeszcze przed poprzednim, olimpijskim sezonem był pan zdania, że Justyna powinna odpuszczać część zawodów. - Układanie planów startowych jest sprawą Justyny i jej trenera. Nie mam wpływu na Justynę, ale gdybym miał, to postawiłbym sprawę jasno - celem są mistrzostwa świata. Gdy to powiedziałem, to skrytykowała mnie, mówiąc, że to jej pieniądze, zdrowie, wola i ambicja. Okazało się, że niestety miałem rację. Życzę Justynie, aby jak najlepiej wypadła na mistrzostwach świata, bo jest to bardzo potrzebne zarówno jej samej, jak i polskim biegom narciarskim, które powoli się odradzają. Oczywiście, jak juniorki będą zajmować miejsca w piątej-szóstej dziesiątce, to się zniechęcą i nic z tego nie będzie. Miałem bardzo dobrych juniorów, ale zajmowali odległe miejsca w Pucharze Świata i tak bardzo ich to zdeprymowało, że zrezygnowali. Zawodnik będzie trenował na najwyższym poziomie, jeżeli będzie wygrywał. Chęć wygrywania jest najsilniejsza! Nie pieniądze. Rośnie norweska dominacja. Na mistrzostwach zgarną wszystko? - Niekoniecznie, aczkolwiek to są czarodzieje. Najlepsze dziewczyny wyłączyli ze startów na długo przed mistrzostwami i odpowiednio przygotowują, a co robią, to wielka tajemnica. Przygotowują je pod każdym względem: medycznym, fizycznym, mentalnym. Wygranie z nimi nie jest proste, ale Justyna pokazała, że jest to możliwe. Nie nuży pana oglądanie, jak Bjoergen samotnie zmierza do mety z wielką przewagą, a za nią kolejne Norweżki? - Nie nudzi mnie, bo podziwiam Bjoergen. Potrafi niesamowicie szybko biegać, wspaniale zjeżdżać. Podziwiam ją i cały czas zastanawiam się, skąd w niej tyle energii? Chyba ma nadludzkie siły. Mam nadzieję, że za kilka lat nie dowiemy, że niepotrzebnie chorowała i zażywała niepotrzebne lekarstwa. - Norweska medycyna sportowa jest na bardzo wysokim poziomie. Jak uczyłem się czegoś z tej dziedziny, to bazowałem na norweskich materiałach. Przecież Norweżki są takimi samymi dziewczynami, jak nasze... Tylko z drugiej strony, skoro sama Bjoergen ma do dyspozycji szesnaście czy osiemnaście osób w sztabie, które przygotowują ją do startów pod każdym możliwym kątem. To tak, jakby była z innego świata. Justynę czeka w Falun bardzo trudne zadanie. - Tak, jak Polacy potrafili walczyć za ojczyznę, tak Justyna będzie walczyć do ostatniej kropli krwi. Nie tylko dla siebie, ale też dla Polski, bo nie walczy już dla pieniędzy, tylko o honor, ambicje. Lubi wygrywać, pamiętam, że zawsze tak było. Jak nie wygrywa, to jest chora. Musi wygrać. Pamiętam, jak w wieku dziesięciu lat po raz pierwszy pojechała do Zakopanego na zawody. Wywracała się, płakała i później przez dwa lata nie założyła nart. Tak była zawiedziona, bo chciała wygrać. Dopiero, gdy chodziła do szóstej klasy, zaczęliśmy ją znów namawiać, a gdy była w siódmej, trafiła do mnie. Denerwuję się, gdy ktoś mówi, że zaczęła biegać w wieku piętnastu lat. W tym wieku była już mistrzynią Polski młodziczek! W Ustrzykach Dolnych pokonała 120 rywalek. Rok wcześniej powiedziała mi, że jak nie wygra tych zawodów, to rzuca bieganie. Gdy wygrała, kupiłem jej kwiaty i zapytałem, czy zrobi to, co obiecała, czyli pójdzie do szkoły sportowej. Popatrzyła się mnie tak spod oka, jak to potrafi, i odparła: jak panu powiedziałam, tak zrobię. - Justyna to wielki człowiek i na pewno Bóg jej da, że powalczy na mistrzostwach świata. Ręce do góry wznosić i tego, co nad nami prosić, żeby tak było, bo wtedy może nie będzie zastanawiać się, czy nie odejść ze sportu. Przecież za trzy lata igrzyska. Byłoby świetnie, gdyby jeszcze do nich pobiegała. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz