Mamy tylko dwie dobre trasy biegowe, nie możemy zbudować jednej nartorolkowej z prawdziwego zdarzenia, a praca nad szkoleniem następców mistrzyni opiera się na trenerach, którzy zamiast dostawać za to pieniądze, często muszą dokładać własne. Patrząc z tej perspektywy, przykładowo piąte miejsce Justyny Kowalczyk w biegu łączonym na mistrzostwach świata nie było porażką, tylko wielkim sukcesem... Minister dała pieniądze, gdy na trasach kwitły już krokusy Kasa w sporcie idzie za sukcesem, tymczasem - mimo czterech medali olimpijskich i siedmiu mistrzostw świata Justyny Kowalczyk - w polskich biegach narciarskich nawet podstawowe sprawy wciąż rozbijają się o pieniądze. - Tak jak kiedyś zastanawiałem się, za co kupić narty Justynie, tak i teraz trenerzy główkują, skąd wziąć pieniądze na sprzęt dla dobrze rokujących dzieci - mówi Stanisław Mrowca, odkrywca talentu naszej mistrzyni olimpijskiej. - Organizacyjnie jesteśmy w drugiej lidze. Nasze środki są niewspółmierne do tego, czym dysponują inne federacje. U nas wszystko w sporcie kręci się wokół piłki nożnej. Nie odnosimy w niej sukcesów, a mimo to ma ona pierwszeństwo na każdym szczeblu, od lokalnego do ogólnopolskiego - przyznaje Grzegorz Staręga, który zna realia nie tylko z racji pełnienia funkcji przewodniczącego komisji biegów PZN. Jest doświadczonym trenerem i ojcem reprezentanta Polski - Macieja. Wprawdzie minister Joanna Mucha, reformując polski sport włączyła narciarstwo do dyscyplin strategicznych, ale i tak obcięła jego budżet o 10 procent. Pani minister nie cieszy sympatią trenerów i działaczy również z innych powodów. - W poprzednim roku minister sportu przekazała nam środki 15 kwietnia, czyli już po sezonie... Wtedy na trasach kwitły już krokusy! - irytuje się Stanisław Mrowca, który jest członkiem zarządu Małopolskiego Szkolnego Związku Sportowego. W cieniu sukcesów Justyny i skoczków narciarskich podcięto zasady funkcjonowania kilku tysięcy animatorów sportu w różnych dyscyplinach. Program wprawdzie istnieje, ale po zmianach została z niego tylko nazwa. To mocny cios w masowy sport dzieci i młodzieży. Sami pasjonaci nie wystarczą - Potrzebne są pieniądze i zaangażowani ludzie. Ludzi z pasją nam nie brakuje - podkreśla Grzegorz Staręga, choć przyznaje, że coraz mniej trenerów czy działaczy jest gotowych inwestować nie tylko czas, a często i własne pieniądze. Krzysztof Wańczyk, trener klasy mistrzowskiej, który pracuje w SMS Szczyrk, przypomina, że w latach 80. i 90. było więcej trenerów, a narciarstwo biegowe uprawiało więcej dzieci i młodzieży, mimo że nie mieliśmy gwiazdy pokroju Justyny Kowalczyk. Dzisiaj praktycznie nie mamy trenerów zatrudnionych w klubach, bo brak na to pieniędzy. Szkolenie opiera się więc głównie na nauczycielach wychowania fizycznego, którym pozostaje jedynie dbać o jak najlepsze kontakty z lokalnymi samorządami. Brakuje programów wspierających uprawianie sportu w szkołach i trenerów działających w klubach. - Skoro podczas Ogólnopolskich Igrzysk i Gimnazjady w Biegach Narciarskich w Zakopanem startuje 250 chłopców i dziewcząt z całej Polski, to znaczy, że ludziom jeszcze się chce. Ale ci fanatycy, pasjonaci muszą mieć wsparcie. Udzielać powinny go samorządy, szkoły, ministerstwo, ale także Polski Związek Narciarski - twierdzi Stanisław Mrowca. Tymczasem przewodniczący komisji biegów PZN podkreśla, że statut związku nie przewiduje takiej możliwości i dodaje, że PZN stara się pomagać organizując cykl imprez czy przekazując sprzęt. To jednak zdecydowanie za mało, jeśli związek chce w przyszłości szczycić się sukcesami następców Justyny Kowalczyk. - Mamy utalentowanych zawodników, ale dużo zależy od szkolenia dzieci i młodzieży - podkreśla Krzysztof Wańczyk. Młodym trzeba jednak coś zaoferować, zwłaszcza że w narciarstwie biegowym - w przeciwieństwie do wielu innych dyscyplin - wpływ przypadku czy szczęścia na wynik jest znikomy. Za każdym sukcesem stoi niezwykle ciężka praca zawodnika i umiejętności trenera. Tymczasem jaką motywację do harowania przez cały rok mają zawodniczki, które nie pojechały na olimpiadę młodzieży, bo Polski Związek Narciarski obniżył limit startujących z szesnastu do jedenastu? Szef komisji biegów PZN przyznaje, że czas pomyśleć o nowym systemie stypendialnym, bo zgodnie z obecnym nie ma co liczyć na stypendium, jeśli nie zajmie się co najmniej ósmego miejsca na MŚ. Czas na program rozwoju biegów narciarskich Z myślą o wychowywaniu następców naszej mistrzyni olimpijskiej powstał "Bieg na Igrzyska" - cykl zawodów dla najmłodszych wzorowany na zawodach Lotos Cup w skokach. Startują w nim setki dziewcząt i chłopców, jednak problemu szkolenia to nie rozwiązuje, a pomysł, oprócz zalet, ma także wady. - "Bieg na Igrzyska" jest zbyt kosztowny, wyciąga kasę z klubów i szkół. Lokalne ligi są znacznie tańsze, bo zamiast wydawać pieniądze na dalekie wyjazdy można przeznaczyć je na organizację większej liczby zawodów i lepsze ich przygotowanie - argumentuje Feliks Piwowar, wiceprezes Szkolnego Związku Sportowego w Krakowie i członek zarządu głównego SZS. - Nasz pomysł sprawdza się, a dowodem na to jest nie tylko duża liczba startujących, ale przede wszystkim wyniki - przekonuje główny inicjator powołania Małopolskiej Szkolnej Ligi w biegach narciarskich. - Liga w Małopolsce funkcjonuje trzy lata. W tym sezonie, dzięki dużej pomocy samorządów, startowało w niej 300 młodych ludzi. Na podstawie wyników czterech rzutów wybraliśmy 40-osobową reprezentację, która zdobywa medale niemal w każdym roczniku - dodaje Stanisław Mrowca. - Po zakończeniu sezonu potrzebna jest poważna debata nad "Biegiem na Igrzyska", bo powinniśmy stawiać na masowe uprawianie biegów narciarskich. Potrzebny jest program rozwoju tej dyscypliny w Polsce, pod patronatem Justyny Kowalczyk. - Potrzebny jest system szkolenia i powinniśmy dążyć do powiększenia liczby dzieci uprawiających biegi. Dzięki temu łatwiej będzie wyłowić najbardziej utalentowanych - przekonuje także Krzysztof Wańczyk. Zawody takie, jak rozegrane na początku marca pod Wielką Krokwią ogólnopolskie igrzyska i gimnazjada, to doskonały sposób na wyłowienie młodych talentów. Przykładu długo nie trzeba szukać. Wiktor Czaja, gimnazjalista ze Szczawnicy, nie był znany w środowisku narciarskim, bo trenuje kajakarstwo, a tymczasem w Zakopanem zajął drugie miejsce. Droga przed nim daleka (czy w ogóle wybierze narciarstwo?), ale kto dziś może powiedzieć, że nie ma talentu na miarę mistrza świata? Autor: Mirosław Ząbkiewicz