Kowalczyk przegrała w sobotę tylko z Marit Bjoergen i zdobyła swój siódmy medal MŚ. Mimo to nie może być szczególnie zadowolona z zawodów w Val di Fiemme. W finale sprintu upadła, grzebiąc szanse nawet na złoty medal. W biegu łączonym przegrała z koalicją czterech zespołowo biegnących Norweżek. Odpuściła start na 10 km techniką dowolną i choć pokazała wielką moc na swojej zmianie w sztafecie (Polki zajęły 9. miejsce), to na najdłuższym dystansie nie udało się jej pokonać Bjoergen. - Cieszę się ze srebra Justyny, bo gdyby nie zdobyła medalu, mistrzostwa zostałyby odebrane jako jej klęska - mówi odkrywca talentu narciarki z Kasiny Wielkiej. - Bjoergen pokazała, że jest klasą dla siebie. Jest niesamowita. Na kilku metrach potrafi wypracować przewagę liczoną w sekundach. Norwegowie udowodnili, że niepodzielnie rządzą w biegach narciarskich. Pod względem szeroko rozumianego zaplecza nikt nie może się z nimi równać - podkreśla Stanisław Mrowca. - Moja intuicja, oparta na kilkudziesięciu latach pracy trenerskiej, podpowiada mi, że Norwegowie mogli przygotować na mistrzostwa nowy smar. Podczas wielkich imprez często wprowadzane są nowinki techniczne, ale dowiadujemy się o tym znacznie później. Nie można wykluczyć, że i tym razem tak było - przypuszcza Stanisław Mrowca. Kowalczyk wygrała w tym sezonie po raz czwarty z rzędu Tour de Ski i pewnie zmierza po czwartą Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, ale chcąc za rok cieszyć się z medali podczas igrzysk w Soczi, musi wyciągnąć wnioski z porażek z Norweżkami w trakcie zakończonych mistrzostw. - Justyna będzie musiała przewartościować parę spraw przed sezonem olimpijskim. Bjoergen przygotowała formę na mistrzostwa, ale wcześniej rezygnowała z wielu startów w Pucharze Świata. Justyna musi to przemyśleć tym bardziej, że należy już do starszych zawodniczek - twierdzi Mrowca. Po sobotnim biegu trener Aleksander Wierietielny był zły na Justynę Kowalczyk za to, że zamiast odpoczywać na ostatnich kilometrach, niepotrzebnie ciągnęła Norweżkę za sobą, dając jej okazję do zebrania sił na finisz. Także część ekspertów wskazywała, że nasza mistrzyni olimpijska popełniła błędy taktyczne. Stanisław Mrowca broni jednak swojej byłej podopiecznej: - Justyna nie mogła zrobić nic więcej. Wielkość norweskich biegów narciarskich polega też na tym, że zawodniczki potrafią pracować na siebie. W biegu na 30 km było to ewidentne. Najpierw szarpała Heidi Weng, później Therese Johaug, podczas gdy Bjoergen cały czas woziła się, by na końcówce zaatakować. Bjoergen przypuściła atak kilkaset metrów przed metą, na "hopce". Wyjechała zza pleców Kowalczyk i wskakując w tory zajechała naszej zawodniczce drogę. Ta sytuacja nie pozostała bez wpływu na Justynę. Zaczęła skakać między torami, w końcu nie wybrała żadnego, co także mogło kosztować ją utratę cennych sekund. - Oczywiście, nie wolno zajeżdżać drogi rywalkom, ale w tej sytuacji było na tyle miejsca, że nic się nie stało. Można uznać, że nie miało to wpływu na wynik finiszu - ocenia Stanisław Mrowca. Autor: Mirosław Ząbkiewicz