"Najważniejsze były oczywiście triumfy w historycznych zawodach w Szklarskiej Porębie oraz w Tour de Ski. Tradycyjnie zależało mi na dobrym występie w Otepaeae i tam także byłam najlepsza. Miłą niespodzianką było natomiast pierwsze w karierze zwycięstwo w sprincie techniką dowolną, co udało mi się w Moskwie. Dlatego generalnie muszę przyznać, że był to jeden z moich najlepszych sezonów" - powiedziała Kowalczyk. Polka, choć w klasyfikacji generalnej zgromadziła więcej punktów niż w poprzednich sezonach, musiała uznać wyższość Marit Bjoergen. Norweżka Puchar Świata potraktowała priorytetowo i zamknęła cykl rekordowym dorobkiem - 2689 pkt. "Brakowało niestety tych zawodniczek, które zakończyły już karierę - Włoszki Marianny Longi, czy Słowenki Petry Majdic. W tych biegach techniką klasyczną, w których wygrywałam z dużą przewagą, one mogły zepchnąć Bjoergen na niższą pozycję i tym samym pozbawić ją nieco punktów. Z pewnością także namieszałyby w sprintach" - uważa narciarka z Kasiny Wielkiej. "Po ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Oslo planowaliśmy, że ten sezon potraktujemy ulgowo. Kiedy jednak zaczęliśmy się do niego szykować stwierdziliśmy, że jednak nie odpuścimy. Myślę, że to była dobra decyzja, bo Justyna wreszcie nawiązała walkę z Bjoergen. Wcześniej Norweżka cały czas była przed nią. Z tego się bardzo cieszymy" - podkreślił trener Kowalczyk Aleksander Wierietielny. Początek PŚ 2011/12 zdecydowanie należał do Bjoergen. Utytułowana Norweżka już w grudniu miała ponad 300 punktów przewagi nad Polką. Od tego momentu Kowalczyk zaczęła odrabiać straty. W wielkim stylu wygrała morderczy Tour de Ski, a po triumfie w moskiewskim sprincie 2 lutego założyła wreszcie żółty plastron liderki. W kolejnych tygodniach trwało wzajemne przeciąganie liny. Obie narciarki dzieliła niewielka różnica punktów i niemal co bieg zmieniały się na prowadzeniu. Przełomowa była rywalizacja w Lahti (3-4 marca). Kowalczyk przyjechała do Finlandii z wywalczoną w Szklarskiej Porębie przewagą 14 pkt, a wyjechała ze stratą aż 78. To właśnie tam w biegu łączonym dwukrotnie się przewróciła i zajęła ósme miejsce. Później upadki przydarzyły jej się jeszcze podczas sprintów w norweskim Drammen i Sztokholmie. "Większość z tego, co sobie założyliśmy, rzeczywiście zrealizowaliśmy. Bardzo chcieliśmy zwyciężyć w Oslo, to się akurat nie udało. Sezon bez głównej imprezy jest wyjątkowo dokuczliwy. Zamiast szykować się na dwutygodniowy okres, praktycznie każdy kolejny start miał miano tego najważniejszego. W końcówce zmęczenie dawało już mocno o sobie znać. Stąd pewnie były braki w koncentracji i te upadki" - ocenił Wierietielny. Zakończenie sezonu w narciarce z Kasiny Wielkiej wywołało sprzeczne uczucia. "Fajnie, że się skończyło to wielkie ściganie o tytuły, ale szkoda, że nie będę już mogła pobiegać wiosną dla przyjemności. Było to dla mnie zawsze bardzo ważne" - przyznała mistrzyni olimpijska z Vancouver. Przymusowy rozbrat z nartami to konsekwencja konieczności poddania się artroskopii prawego kolana, które dokucza Kowalczyk od kilku miesięcy. Zabieg zostanie przeprowadzony w środę i tym samym Polka nie będzie mogła wyjechać na Kamczatkę, gdzie zwykle przedłużała sobie sezon startami w maratonach. "Po zabiegu około dziesięć dni Justyna spędzi w klinice. Później wyjedziemy na zgrupowanie, ale typowo regeneracyjne z fizykoterapią i specjalnymi kąpielami. Nie tylko kolano jest problemem. Justynie dokucza też kręgosłup, trzeba to wszystko wyleczyć. Przygotowania do nowego sezonu chcemy rozpocząć 1 maja, kiedy wyjedziemy na lodowiec. Później, tak jak w ubiegłym roku m.in. odwiedzimy Nową Zelandię. Chęć do pracy u Justyny się nie zmniejsza. Boimy się jednak kontuzji, chorób. Jeżeli ze zdrowiem będzie wszystko w porządku i dobrze przepracuje lato, to zimą znów będą powody do zadowolenia" - zapewnił Wierietielny. "Ten sezon dał mi nadzieję na przyszłość, wiem że znów mogę wygrywać. Poprzedni kończyłam w znacznie gorszym nastroju, bo ciągle oglądałam plecy Bjoergen. Mam nadzieję, że operacja kolana przejdzie równie sprawnie jak cały sezon" - zakończyła Kowalczyk.