"Ja być może dałabym jeszcze radę, ale moja chrząstka w kości udowej niestety nie. Cóż, kawał pięknej historii. Jestem bardzo dumna z tego, co się udało tu zrobić, ile razy się przełamałam, ile razy wygrałam, ile razy przegrałam. Wzruszający moment dla mnie" - dodała Kowalczyk, która Tour de Ski wygrała czterokrotnie."Val di Fiemme... Ile mam tu wspomnień. Moje pierwsze mistrzostwa świata do lat 23 były tutaj. Ludzie mnie znają, lubią. Na trasie miałam taki doping, że oni wzięliby mnie na rękach, żebym jak najlepiej pobiegła. Płaczliwy wieczór będzie. Coś się kończy, coś się zaczyna. Dziękuję wszystkim, że tu byli ze mną, przeżywali, że tak samo jak ja mieli tyle emocji. To było coś pięknego" - podkreśliła podopieczna Aleksandra Wierietielnego.Na piekielnej górze Alpe Cermis najlepsza okazała się Norweżka Therese Johaug i ona też triumfowała w Tour de Ski."Trener przed biegiem powiedział mi: Ty Justysiu z uśmiechem biegnij dzisiaj. Co prawda pod Alpe Cermis nie da się wbiec z uśmiechem, choćby nie wiem co, ale wiadomo było, że już tutaj niczego nie zwojuję. Grupka była za szybka dla mnie, a te z tyłu, które miał do mnie dobiec, to dobiegły. Celebrowałam ostatni raz to Alpe Cermis" - stwierdziła Kowalczyk."Sezon oczywiście dalej trwa. Tylko że Alpe Cermis to było coś dla mnie bardzo ważnego, więc dlatego mówiłam, że coś się kończy. Przez następne dwa tygodnie będą zawody Pucharu Świata, gdzie ja tam nie jestem potrzebna, dla nikogo. Jadę sobie w góry. Będę trenować do następnego Pucharu Świata w Drammen. Mam zamiar przebiec dwa maratony w tym właśnie tutaj w Val di Fiemme" - wyznała Kowalczyk.