Filip Jastrzębski: Przed panią kolejny sezon Pucharu Świata. Jak idą przygotowania i czym różnią się od tych w poprzednich latach?Justyna Kowalczyk: - Przygotowania są już praktycznie na finiszu. Czym się różnią? Zaczęły się od bardzo niskiego pułapu, więc trzeba było trochę inaczej do nich podejść. Różnią się też tym, że po raz pierwszy od piętnastu lat miałam w grupie kobietę (Sylwia Jaśkowiec - przyp. red.). Jeżeli chodzi o odczucia fizyczne, czy zmiany treningów, to one z roku na rok są inne. Zawsze się zmieniają.Ciężko zakładać sobie jakieś cele, kiedy w swojej karierze zdobyło się już prawie wszystko.- Celem nie jest zdobycie medalu, czy wygrywanie zawodów. Moim celem jest jak najlepsze wykonanie swojej roboty, przygotowanie się do mistrzostw i odpowiednia walka na mistrzostwach - na takim poziomie, do jakiego wszystkich przyzwyczaiłam.Na jakim etapie jest pani kariera?- Myślę, że to już jest zdecydowanie ta druga połowa, nawet kalendarzowo już tak wynika. Myślę, że jest już bliżej niż dalej. Jak długo będę jeszcze biegać na nartach na poziomie sportowca wyczynowego, to się okaże. Nie mam jeszcze podjętej decyzji, aczkolwiek nie daję sobie więcej niż trzy lata.Jeśli chodzi o pani zdrowie ostatnio było dosyć głośno o problemach z plecami.- To jest tak, że po tylu latach ciężkiego treningu i sposobu, w którym ja biegam - jest to sposób dość skuteczny, bardzo ekonomiczny i książkowy - aczkolwiek dający wielkie przeciążenia na odcinek lędźwiowy kręgosłupa, po prostu to nie wytrzymuje. Póki potrafię biegać, to biegam.Jak radzi sobie pani ze stresem zarówno w sporcie, jak i w życiu prywatnym? - To są dwa różne rodzaje stresów. Do sportowego jestem przyzwyczajona i potrafię świetnie sobie z nim radzić, czyli zwracać na niego uwagę, ale nie do końca, bo jest chlebem powszednim, czymś normalnym. Jeśli chodzi o sytuacje stresowe w życiu, tu już bywa różnie, bo ja bardzo nie lubię sytuacji stresowych, wręcz od nich uciekam. Staram się wszystko łagodzić i do wszystkiego podchodzić z uśmiechem i dystansem. Jeśli takie sytuacje się zdarzają, to zaczynam się za bardzo tym stresować. Życie uczy jednak, aby się nie przejmować, więc mam nadzieję, że kolejne lata będą mniej stresujące.Ma pani tytuł doktora. Woli pani uczyć się i zdobywać wykształcenie czy biegać na nartach? - Jedno i drugie przez całe moje życie sprawiało mi dużą frajdę. Są to tak różne zajęcia, że świetnie się uzupełniają, więc ostatnie miesiące mojego życia bardzo to wszystko skumulowały. Bardzo dużo czasu spędzałam przy książkach i marzyłam o tym, aby iść na trening, a gdy już byłam na treningu i biegałam, marzyłam o tym, aby wrócić do książek. Tak wyglądały ostatnie miesiące. Mam nadzieję, że będę dalej potrafiła łączyć jedno i drugie, choć biegi będą pewnie schodziły na drugi plan. Jeśli chodzi o naukę, być może to jest moja przyszłość.Jest pani świetnym przykładem, że można pogodzić sport zawodowy z nauką.- Staram się, choć oczywiście wszystko robię na kanwie sportu. Myślę, że tego w Polsce potrzebujemy, bo teoretyków sportowych mamy mnóstwo, a teoretyków od biegów narciarskich o wiele mniej. Mam wielką przyjemność pracy z najlepszym tego typu teoretykiem w Polsce, profesorem Krasickim [dr hab. Szymon Krasicki, trener biegów narciarskich i nauczyciel akademicki - przyp. red.] i naszą czteroletnią współpracę wspominam jako fantastyczną przygodę z wielkim mistrzem, człowiekiem i nauczycielem. Praca z takimi ludźmi jest po prostu wielką przyjemnością.