Polskiej zawodniczce marzył się złoty medal MŚ, szczególnie w biegu na 30 km stylem klasycznym. Niestety włoskie mistrzostwa pozostawiły Justynie Kowalczyk, jej trenerowi Aleksandrowi Wierietielnemu i kibicom spory niedosyt. Wszyscy musieli się zadowolić jednym srebrnym medalem. - Gdy emocje po mistrzostwach świata opadły, to sobie pomyślałam, że to moje sreberko kiedyś zostanie docenione. To będzie wtedy, kiedy żaden polski zawodnik nie będzie w stanie walczyć nawet o piąte, czy dziesiąte miejsce na takiej imprezie - napisała Kowalczyk na swojej stronie internetowej. - Byłam świetnie przygotowana do tej imprezy i to jest fakt. W czasie przygotowań nie popełniliśmy żadnych błędów, bez względu na to, co mówią różni eksperci. Po prostu czasem impreza się nie układa, jak chcemy - podkreśla Kowalczyk. - W pierwszym biegu się wywróciłam i tego sprintu bardzo żałuję. Jeżeli bowiem popatrzeć na wyniki Pucharu Świata w sprincie klasykiem, za wyjątkiem Kuusamo, bo to nie jest część sezonu gdy biegam najlepiej, to wygrałam trzy takie starty, a w jednym byłam druga - nie kryje rozczarowania nasza zawodniczka. - Na mistrzostwach świata byłam szósta, a biegłam po pewny medal, bo biegałam znakomicie. Nie zdobyłam go, bo się przewróciłam i to w dodatku pod górę, co w moim przypadku jest już prawdziwą ironią losu - opisuje polska biegaczka. - W drugim starcie byłam słabsza od rywalek i to trzeba zaakceptować, bo taki jest sport. Trzeci bieg odpuściłam, bo koncentrowałam się na starcie na 30 kilometrów, a w nim miałam słabsze narty. Tak to się poukładało - stwierdza Kowalczyk. - Inni sportowcy też mogą coś o tym powiedzieć, na przykład Jelena Wialbe, która ma pięć Kryształowych Kul, a indywidualnie na igrzyskach olimpijskich ma tylko jeden brązowy medal - pociesza się nasza zawodniczka.