"Za dwa dni pierwszy start sezonu. Upsss... Szybko minęło. Po czteromiesięcznym rozbracie z nartami, próby ich poskromienia różnie się kończą. Na razie to one są górą. Po mojej stronie bilansu tylko dwa duże siniaki i dłuuuuuga litania przekleństw... Dam im się jeszcze chwilę na tym lodzie wyszaleć, a potem to już będą jak zaczarowane śmigać. Obiecuję" - napisała na swym blogu "z końca świata". W położonej na wysokości 1500 m stacji narciarskiej Snow Farm w pobliżu Quennstown co roku organizowane są imprezy AN Cup pod egidą FIS. Kowalczyk wygrywała tam w ostatnich latach i - jak przyznała - chciałaby kontynuować zwycięską passę. Po "dziesiątce" ma w planie 5 km stylem dowolnym, sprint i maraton na 40 km. Bierze pod uwagę również zimowy triathlon, składający się z crossu na dystansie ok. 7 km, 12-kilometrowej jazdy na rowerze i biegu narciarskiego na 10 km. W Śnieżnej Farmie są Rosjanie, Kanadyjczycy, Japończycy, Koreańczycy, Amerykanie, Słowacy i Polacy. W sobotnim biegu wystartuje także sparingpartner zawodniczki AZS AWF Katowice Maciej Kreczmer (LKS Poroniec). Zawodnicy będą mieli do pokonania dłuższy nieco dystans - 15 km. "Mercedes testuje tu dziesiątki aut. W środku przytulnie, na zewnątrz bardzo wietrznie. Ciasto czekoladowe też oczywiście - na moją zgubę - mają. Noc miesza się z dniem. Na popołudniowej siłowni można sobie przysnąć. Za duże bohaterstwo uważam wstanie z łóżka na wieczorny trening. Powieki są bardzo ciężkie. Za to cross z trenażerem zaczynam przed piątą rano. Kofeina pod różnymi postaciami jest na wagę złota" - zaznaczyła Kowalczyk. Międzynarodowe towarzystwo z utęsknieniem oczekuje na opady śniegu. Jak poinformowała podopieczna Aleksandra Wietrietielnego, nie ma go zbyt wiele i jest bardzo szybki, a do tego twardy jak beton. "Znacie pewnie taką jedną, która po lodzie rusza się jak mlekodajne, miłe zwierzątko... Nie ma lekko! Oby do września, oby do Tatr!" - napisała na blogu. Mistrzyni olimpijska z Vancouver w biegu na 30 km samokrytycznie oceniła, że tym razem "głowę straciła" przy pakowaniu walizek przed wylotem do Nowej Zelandii. "W Kasinie zostały klapki, kurtka, pasek mierzący puls, siedem z dziesięciu par skarpetek, przeznaczonych na wyjazd, buty do biegu łączonego, dwa ubranka startowe, trzy czapeczki i jeszcze parę innych drobiazgów. Ale najlepsze i tak jest to, jak się załatwiłam z wtyczkami do gniazdek. Tu mają inny rozkład dziurek. Wzięłam więc z półki po omacku trzy. Różne. Przezornie, wydawać by się mogło. Na miejscu się jednak okazało, że jedna jest włoska, druga japońska, trzecia kanadyjska. Cóż tu dużo pisać... cała ja. Potrzepaniec do kwadratu. Ale przynajmniej za nadbagaż płacić nie trzeba było" - przyznała Kowalczyk. Dodała, że doczekać się również nie może lekkoatletycznych mistrzostw świata, które 10 sierpnia rozpoczną się w Moskwie. "Będę je celebrować, jak każdą dużą imprezę od ponad dwudziestu lat" - zapewniła, życząc reprezentantom Polski "powodzenia".