Polka była w świetnej formie. W sobotę w zawodach Pucharu Świata w Davos w tej samej konkurencji była najlepsza. Początek zmagań w Val di Fiemme także przebiegał po jej myśli. Miała drugi czas eliminacji, wygrała swoje serie w ćwierćfinale i w półfinale. Finał miał jednak dramatyczny przebieg. Podopiecznej Aleksandra Wierietielnego tuż po starcie nie udało się wyjść na prowadzenie. Polka na pierwszym podbiegu próbowała się przedzierać, ale potknęła się o własny kijek i upadła. W sprincie, gdzie rywalizacja trwa nieco ponad trzy minuty, po takim zdarzeniu walka o medale jest już praktycznie niemożliwa. - Byłam dziś mocna. Wynik na pewno nie jest adekwatny do tego, co mogłam pokazać. Takie niestety są sprinty, co zrobić. Czasu już nie cofnę. Może jeszcze szczęście uśmiechnie się do mnie w Val di Fiemme - powiedziała po ceremonii medalowej Kowalczyk. W MŚ uczestniczy w niej sześć najlepszych zawodniczek. Triumfowała Marit Bjoergen. Norweżka obroniła tytuł sprzed dwóch lat z Oslo i zdobyła swój dziewiąty złoty medal w imprezie tej rangi. Drugie miejsce zajęła Szwedka Ida Ingemarsdotter, a trzecie kolejna Norweżka - Maiken Caspersen Falla. Kowalczyk choć jest rozczarowana, na ceremonii była uśmiechnięta. - Mimo wszystko chętnie przyszłam na ceremonię. Oczywiście wolałabym stać w innym miejscu, ale z drugiej strony wiele sprinterek chętnie byłoby na moim. Nastrój mam już znacznie lepszy, bo udzieliła mi się radość Rosjanina Nikity Kriukowa (triumfatora w rywalizacji mężczyzn - red.) - podkreśliła zdecydowana liderka obecnej edycji PŚ. Mistrzyni olimpijska z Vancouver nie miała jeszcze czasu analizować przebiegu finału. - Byłam na masażu, potruchtać, musiałam przygotować się do ceremonii. Odbyłam za to treściwą rozmowę z trenerem. Zawiódł się bardzo i przeżywa to, co się stało - przyznała narciarka z Kasiny Wielkiej. Kolejny start Kowalczyk już w sobotę w biegu łączonym. Dwa lata temu w Oslo Polka była w nim druga. Tytułu broni Bjoergen. Z Val di Fiemme Wojciech Kruk-Pielesiak