Justyny Kowalczyk miało nie być na Alpe Cermis, bo wycofała się pani z touru. Tymczasem w niedzielę rano kibice w Val di Fiemme znów zobaczą panią na wyczerpującym etapie. Justyna Kowalczyk: - Chciałam po raz ósmy być na Alpe Cermis i trochę skróconą drogę, ale znajdę się na górze. Siedem razy z rzędu w Tour de Ski oraz jutro w Rampa con i Campioni. Musiałam zrezygnować z touru, innego wyjścia nie było. Jednak nie dlatego, że nie miałam formy czy chęci do biegania. Nie spędziłam świąt w domu, tylko biegałam po lodzie w Jakuszycach, aby jak najlepiej się przygotować do tych zawodów. Nie spodobało się pani, że pięć z siedmiu etapów odbędzie się techniką dowolną. A gdyby organizatorzy dołożyli jeden "klasyk", zamiast "łyżwy"? - Proporcje między stylami dowolnym i klasycznym są od dość dawna zachwiane w tourze. Chyba, że było osiem biegów, wtedy rozkładały się po równo. Ale jeśli wypadała nieparzysta liczba odcinków, wówczas zawsze na korzyść techniki dowolnej. Tym razem jednak organizatorzy przegięli. Przepisy jasno mówią, że proporcje powinny wynosić 50:50, a nikt dzień przed zawodami nie powinien zmieniać stylu, czyli reguł gry. A to, że nie da się wyciąć toru do klasyka - to opowiadanie bajek. Wycofała się pani z touru tuż przed jego inauguracją w Oberhofie. Tymczasem biatloniści mogą rywalizować bez przeszkód w tej niemieckiej miejscowości. - Bo tam zwyczajnie miało nie być stylu klasycznego, podobnie jak w następnych biegach. Nie wiem co FIS (Międzynarodowa Federacja Narciarska) chciała w ten sposób ugrać, ale z pewnością na tym nie zyskała. Zbyt wiele mocnych osób nie stanęło na starcie i federacja ma za mały show, a przecież o to jej chodziło. Jeśli mówimy o Oberhofie, widzieliśmy, że tam są magazynowane kupy śniegu. Rozumiem, że to mekka biathlonu i chcą dla tej dyscypliny zrobić jak najlepiej, więc dlaczego tam jesteśmy? Przecież dwa lata temu też było słabo ze śniegiem. Jest tyle innych miejsc, w których my, biegacze, zostaniemy przyjęci z otwartymi ramionami. Pani stały rytm przygotowań metodą startową został zaburzony. Jakie są pozytywy rezygnacji z touru? - Mam świetne warunki do treningów na dużej wysokości w Passo Lavaze we Włoszech. Pierwszy raz od ośmiu lat mogę przejść taki prawdziwy książkowy cykl BPS, czyli bezpośrednie przygotowanie startowe. Przez Tour de Ski był on wywrócony do góry nogami, ale to działało. Teraz zobaczymy jak teoria podziała na Justynę Kowalczyk. Do igrzysk w Soczi pozostał miesiąc. W jakim miejscu budowania formy jest wielokrotna medalistka olimpijska i mistrzostw świata? - Decyzja o odejściu z rywalizacji w tourze była również decyzję o zmianie treningów. Poszliśmy od razu w wytrzymałość. Z niej ciężko będzie od razu ruszyć, do tego przyplątało się jakieś przeziębienie, katar. Dodatkowo jeszcze zaczęło siąpić. To przeszkadza, dlatego będziemy wszystko musieli wytępić. I właśnie Alpe Cermis to wytępi w sekundę. Na morderczym podbiegu zmierzy się pani tym razem z amatorami, w tym z mężczyznami. Na liście startowej są dawne sławy narciarstwa, jak Włosi Pietro Piller Cottrer i Cristian Zorzi. - W tym biegu występują tacy amatorzy, którzy czasem trenują bardziej profesjonalnie niż zawodowcy. Od Pucharu Świata w Assiago, przed świętami, nie miałam żadnego startu, a ja potrzebuję wejść z powrotem na wysokie obroty. Za tydzień też będę rywalizować gdzieś w Czechach, jeszcze nie wiem dokładnie gdzie. Lubię takie wyzwania, biegałam w podobnych zawodach w Nowej Zelandii oraz na Kamczatce. Niby amatorzy, a z wieloma mężczyznami ciężko wygrać. Nie będą wcale urażona, jeśli wyprzedzi mnie 20 czy 30 zawodników. Każdy ma swój cel i zadanie. W klasyfikacji generalnej, pod nieobecność pani i Marit Bjoergen, walka toczy się między dwoma innymi Norweżkami: Therese Johaug i Astrid Uhrenholdt Jacobsen. Liderująca Jacobsen utrzyma przewagę? - Astrid nie jest bez szans. Jeśli dobrze prześledzi bieg, w którym Finka Virpi Kuitunen zdobywała drugi tytuł w tourze, to powinna wyciągnąć z tego lekcję. Oczywiście wielką faworytką pozostaje Therese. Wszyscy wiedzieliśmy jak skuteczna jest na Alpe Cermis. Uprawnione jest nazywanie Johaug "królową" Alpe Cermis? - Myślę, że tak, w ostatnich latach przecież uzyskiwała najlepsze czasu. Lecz trzeba pamiętać, że nigdy nie minęła linii mety jako pierwsza. Ani razu nie stoczyła też bezpośredniej walki ze mną i Marit. Wracając do pani, czy Puchar Świata za dwa tygodnie w Jakuszycach będzie ostatnim przetarciem przed olimpiadą w Soczi? - Tyle się ostatnio w mojej głowie namieszało, że już nie wiem co o tym sądzić. Jakuszyce miały być poważnym krokiem, a tymczasem to bardzo, bardzo potrzebny start. Po dwóch tygodniach wystąpię jeszcze w Toblach (Dobbiaco) na 10 km klasykiem. Nie wystartuję w sprincie, bowiem w tym czasie powinnam już być w wiosce na igrzyskach. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Rozmawiał w Val di Fiemme Radosław Gielo