Rywalizacja na 30 kilometrów techniką klasyczną kończyła zmagania biegaczek na igrzyskach olimpijskich w kanadyjskim Vancouver w 2010 roku. Przed startem kobiecego "maratonu" Kowalczyk miała na koncie już trzy medale olimpijskie, w tym dwa wywalczone w Vancouver, ale żadnego złotego. Cztery medale olimpijskie w dorobku miał wówczas Adam Małysz, lecz i on nie cieszył się ze złota. Gdy wciąż jedynym złotym medalem olimpijskim "Biało-Czerwonych" w sportach zimowych pozostawał ten zdobyty w 1972 roku przez Wojciecha Fortunę, do akcji znów wkroczyła Kowalczyk. Na starcie stanęło wiele znakomitych zawodniczek, ale szybko okazało się, że o złoto będą walczyć tylko dwie. Pasjonujący bieg z nieprawdopodobnym finiszem stoczyły największe gwiazdy kobiecych biegów narciarskich tego czasu: Justyna Kowalczyk i Norweżka Marit Bjoergen. Bieg, a przede wszystkim jego końcówka, wprowadziła w stan euforii komentatora TVP Marka Jóźwika. - Bjoergen czy Kowalczyk? Justyna mocniej! Jesteś silniejsza, potrafisz to zrobić! - krzyczał komentator, gdy Polka i Norweżka biły się na ostatnich metrach. - Minimalnie Polka, będzie złoty medal! Justyna mocno. Jeeeeest! Wyrwała to złoto, wyrwała z płuc, wyrwała Norweżce! Mamy drugi złoty medal w historii polskiego narciarstwa. Zrobiła to, zrobiła! - wołał Marek Jóźwik. Cztery lata później w Soczi, w nie mniej spektakularnych okolicznościach, z pękniętą kością stopy, Kowalczyk wywalczyła drugie złoto olimpijskie w karierze, tym razem w biegu na 10 kilometrów stylem klasycznym. Łącznie Polka zdobyła w karierze pięć medali olimpijskich, osiem medali mistrzostw świata, czterokrotnie wywalczyła Kryształową Kulę i cztery razy triumfowała w prestiżowym Tour de Ski. WS