W miniony weekend Justyna Kowalczyk dostała kubeł zimnej wody na głowę. W sprincie była 43., a w sobotnich zawodach 2 x 7.5 km nie dobiegła nawet do półmetka. "Wyjeżdżam z tras olimpijskich, po dwóch startach, bez punktu. Od dziesięciu lat mi się to nie zdarzyło!" - kręci głową Justyna. Czy powinniśmy wpadać w panikę? Absolutnie nie! Zawody Pucharu Świata w Soczi - wobec zbliżających się mistrzostw świata były drugorzędne. Gdyby Justyna je nawet wygrała, to i tak malkontenci by powiedzieli, iż to tylko dlatego, że nie przyjechały najsilniejsze Norweżki (Marit Bjoergen, Therese Johaug, Heidi Weng, Ingvild Oestberg). Kowalczyk jest tytanem pracy. Przed PŚ w Soczi ładowała akumulatory. Dzięki temu rywalki mają oglądać jej plecy podczas MŚ w Val di Fiemme. Narciarka z Kasiny Wielkiej nie jest robotem. Ktoś, kto uprawia sport choćby amatorsko wie, że w tym samym czasie nie da się ciężko trenować i wygrywać. Polka ma spore szanse na dwa medale (w biegu łączonym 2 x 7,5 km i 10 km stylem dowolnym), a także olbrzymią okazję na trzeci i to złoty (30 km "klasykiem"). Kowalczyk i jej trener Aleksander Wierietielny to na tyle doświadczony duet, że złość po porażce w Soczi powinni przekuć na dobre starty i sukcesy podczas MŚ. - Będę chciała wystartować w Davos za dwa tygodnie. Muszę gdzieś pobiec przed mistrzostwami świata. Decyzja będzie jednak zależała do trenera, bo chyba już się nie odważę na żadne "majstrowanie" - mówi "Przeglądowi Sportowemu" Justyna. Kowalczyk akcentuje też w innym miejscu fakt, że oddaje lejce w ręce Wierietielnego: - Muszę się "zresetować", pooglądać biegi sprzed lat i słuchać trenera. Całą winę biorę na siebie - bije się w piersi w rozmowie z "PS". - Trener powiedział, że zajmuję się zbyt wieloma rzeczami i pewnie ma rację. Lubię szukać hoteli i brać na siebie inne sprawy organizacyjne. Muszę teraz wytrzymać trzy tygodnie bez tego. MŚ w narciarstwie klasycznym rozpoczynają się już 20 lutego. To będzie największa bitwa osamotnionej Polki z Norweżkami przed igrzyskami w Soczi. "Królowa Nart" miała udane MŚ, ale te w Libercu, w 2009 roku, gdy cieszyła się z dwóch złotych medali (na 15 km biegiem łączonym i 30 km klasykiem), a także jednego "brązu" (10 km klasykiem). Dwa lata temu w Oslo wszystkie tytuły mistrzowskie Justynie sprzątnęły sprzed nosa Norweżki. Marit Bjoergen zdobyła cztery "złota", a Therese Johaug okazała się najszybsza na 30 km. Justyna musiała się zadowolić dwoma "srebrami" i jednym "brązem". Teraz ma apetyt na więcej. My także. Autor: Michał Białoński