Budny przyznał, że bardzo uważnie śledził przebieg całego TdS. Jego zdaniem niedzielne zasłabnięcie Kowalczyk podczas niespełna dziesięciokilometrowej wspinaczki w Val di Fiemme zostało spowodowane przez kilka czynników. - Zaczynając od końca to brak możliwości zregenerowania sił chociażby po sobotnim biegu na 10 km stylem klasycznym. Miała wtedy fatalnie posmarowane narty i - jak my to mówimy - +biegła w trupa+, czyli do granic wytrzymałości organizmu. To już było moim zdaniem trzecie z rzędu tak złe smarowanie do +klasyka+, więc zmęczenie po prostu narastało - powiedział Budny. Kolejna przyczyna to zdaniem utytułowanego szkoleniowca, który prowadził m.in. Józefa Łuszczka, zachwianie tak koniecznej dla sportowca równowagi pomiędzy treningiem a odpoczynkiem już podczas przygotowań. - Według mnie to powód najważniejszy, ale powstały najprawdopodobniej na długo przed sezonem startowym. Bo formę to ona tak naprawdę ma i to widać, ale widoczne jest też zmęczenie, które w poprzednich sezonach się nie zdarzało - zauważył. Czy wobec tego dwukrotna mistrzyni olimpijska powinna była w ogóle wystartować w niedzielnym biegu, którego ostatnie 3 km poprowadzone są trasą, gdzie rozgrywane są zawody w narciarstwie... alpejskim? - Ona nie jest tak źle przygotowana do sezonu, żeby miała nie wystartować. Gdyby jednak sobotni bieg zakończyła z mniejszym wydatkiem energetycznym, do zasłabnięcia prawdopodobnie w ogóle by nie doszło - ocenił szkoleniowiec. Jak dodał, mimo wszystko jest spokojny o kolejne starty Kowalczyk. - O formie i przygotowaniu już mówiłem, a wbrew wielu opiniom, ona miała i nadal ma silną psychikę. Teraz potrzebuje tygodnia na odpoczynek, przemyślenia i odbudowę. Poza tym ta sytuacja przypomniała mi 2006 rok i igrzyska w Turynie, gdzie także została zniesiona z trasy, a kilka dni później zdobyła swój pierwszy medal olimpijski, czyli brąz na 30 km stylem dowolnym. Moim zdaniem wszystko zależy od sił jej organizmu, które takie zawody Tour de Ski niewątpliwie nadwyrężyły - podsumował Budny.