Do zimowych igrzysk w Soczi pozostało 500 dni. Polskie nadzieje na sukces wiążą się głównie z występem Justyny Kowalczyk. Jak wyglądają jej przygotowania do przedolimpijskiego sezonu? Apoloniusz Tajner: Justyna wiosną przeszła operację kolana, ale po rehabilitacji wróciła już do zdrowia i normalnych treningów. Ma indywidualny program przygotowań, dzięki czemu możliwe są do spełnienie wszystkie jej potrzeby. Ma do dyspozycji m.in. około stu par nart, nad których przygotowaniem czuwa czterech serwismenów. W ekipie, która porusza się czterema samochodami, jest na stałe fizjoterapeuta. O ile nie dopadnie ją niespodziewana kontuzja, to na pewno jest naszą nadzieją na medal w Soczi. A co się dzieje za jej plecami? - W grupie biegaczek pokładamy spore nadzieje. Trenuje je Ivan Hudac, były szkoleniowiec słynnej Petry Majdic. Udało mu się obudzić u dziewczyn motywację do pracy. Trzon kadry stanowią Sylwia Jaśkowiec, Kornelia Marek, Paulina Maciuszek, Agnieszka Szymańczak i Ewelina Marcisz. Razem z Kowalczyk mamy więc sześć dziewczyn, z których można stworzyć sztafetę. Jest z kogo wybierać. Jakie są, pana zdaniem, możliwości sztafety? Czy walka o medal może być realna? - Moim zdaniem dwie reprezentacje są nie do pokonania - Rosjanki i Norweżki. Zaczynam jednak powoli zaliczać nasze zawodniczki do grona drużyn walczących o ten trzeci medal. Poza nimi podobny cel będą mieć Finki, Niemki i Włoszki. Uważam też, że w sprincie drużynowym Jaśkowiec i Kowalczyk są w stanie powalczyć o czołową lokatę. Czy w Soczi wystartują biegacze? - Jeśli któryś z zawodników, np. Maciej Staręga, spełni kryteria, to tak. Ale to będzie występ raczej symboliczny. Po raz pierwszy od dawna na igrzyskach zabraknie Adama Małysza. Na co mogą liczyć kibice skoków narciarskich pod jego nieobecność? - Potencjał skoczków jako grupy jest obecnie większy niż w okresie, gdy startował Adam. Mamy siedmiu, może nawet ośmiu zawodników mogących śmiało rywalizować w najważniejszych zawodach. Oznacza to, że na igrzyska będziemy w stanie zmontować naprawdę silną czwórkę. Wcześniej mieliśmy Małysza, Stocha, ale zdarzało się, że jeden słabszy skoczek psuł wynik drużyny. Kamil Stoch nadal będzie jednak liderem kadry? - Tak, ale do jego poziomu powinien "doskoczyć" Maciej Kot. Wygląda na to, że przyszedł jego czas. To dziś dwóch pewniaków do olimpijskiej czwórki. A reszta? - Jest Piotr Żyła, może zaskoczy w końcu Dawid Kubacki lub Olek Zniszczoł. Jest Klemens Murańka, który ma za sobą operację oczu. Może obudzi się doświadczony już Stefan Hula czy Łukasz Rutkowski. Są jeszcze inne nazwiska, jak chociażby Bartosz Kłusek, treningi wznowił też Tomasz Byrt. Mamy w czym wybierać i w tym sezonie zawodnicy powinni potwierdzić swoją klasę. Moim zdaniem w Soczi powalczymy o medal w dwóch konkursach indywidualnych, ale i w drużynowym. Podsumowując, szans na sukces jest co najmniej tyle samo jak w Vancouver w 2010 roku. Czy w Soczi w skokach narciarskich po raz pierwszy zaprezentują się Polki? - W ubiegłym roku powołaliśmy dwuosobową kadrę, którą tworzą Joanna Szwabi i Joanna Gawron. Jednak w zawodach Pucharu Kontynentalnego startowały słabo i minigrupa została rozwiązana. Myślimy jednak o rozwoju tej konkurencji. Wyasygnowaliśmy w PZN dwa etaty trenerskie, jeden w Zakopanem, a drugi w Beskidach. Krystian Długopolski i Wojciech Tajner prowadzą grupki dziewcząt, ale mamy problemy z naborem. Mimo że trenerzy chodzą po szkołach, namawiają dziewczyny do skakania, to trudno się przebić przez świadomość rodziców, że to nie tylko sport dla chłopaków. Główne obawy dotyczą bezpieczeństwa. Zapowiadał pan, że skoczkom będzie pomagał Adam Małysz? - I to robi, ale nie w sposób systemowy. Ostatnio bowiem cały swój czas poświęca rajdom terenowym i brakuje mu wolnych terminów. Jednak wiosną konsultowaliśmy się z nim, kiedy omawialiśmy sposób przygotowań do sezonu. Jak wygląda sytuacja w innych dyscyplinach olimpijskich, które znajdują się pod kuratelą PZN? - W skicrossie jest niezła Karolina Riemen. Zadomowiła się w czołówce światowej, w Vancouver była 16. Jednak w tej konkurencji element przypadkowości jest bardzo duży. Równie dobrze można walczyć w finale, ale i nie dojechać do mety w pierwszym wyścigu. Z kolei szansę startu w igrzyskach w kombinacji alpejskiej ma Maciej Bydliński. Trudno w jego przypadku liczyć na wysokie miejsce. Dlaczego wciąż nie możemy się doczekać dobrych alpejczyków? - To trudny temat. Działają u nas aż trzy ligi: Małopolska, Śląska i Podkarpacka. W zawodach biorą udział setki dzieci. Jednak starty odbywają się w zimie, a konkurencje alpejskie powinno się trenować też latem i jesienią. Trzeba więc wyjeżdżać na lodowce bądź np. do Nowej Zelandii czy Chile. A my nie jesteśmy w stanie zapewnić szerokiego szkolenia np. w Alpach. Pewną szansę widzę w programie, który od dwóch lat realizuje Andrzej Bachleda. Ostatnio nie mamy także choćby przyzwoitych dwuboistów... - Sam przez kilka lat byłem trenerem tej dyscypliny, przez osiem lat prowadziłem kadrę. Osiągaliśmy wtedy niezłe wyniki, że wspomnę Stanisława Ustupskiego czy Tadeusza Bafię. Teraz sukcesem jest miejsce w "30" zawodów Pucharu Świata. Pokładaliśmy nadzieje w Pawle Słowioku czy Adamie Cieślarze, ale nie rozwinęli się tak, jakbyśmy chcieli. Niedawno zmieniliśmy trenera kadry, został nim Jan Klimko. Musimy dać mu kilka miesięcy na uporządkowanie pewnych spraw. Jeśli dwa, trzy razy uda się wprowadzić jakiegoś zawodnika do "30" w PŚ, to może symbolicznie będzie on nas reprezentował w Soczi. Nie widzę natomiast szans na start drużyny.