Tomasz Bartnik ma na koncie wiele sukcesów. Te największe to mistrzostwo i wicemistrzostwo świata w strzelectwie w karabinie dowolnym trzy postawy. Duży wkład w jego osiągnięcia ma Eulalia Rolińska. Choć w tym roku skończyła już 77 lat, to wciąż wiele czasu spędza na strzelnicy, szkoląc adeptów tego sportu. - Wciąż pracuję jako trener, ale cieszę się też urokami emerytury. Mam działkę, na której spędzam dużo czasu. Mam 12-letniego wnuka Mateusza, którego szalenie kocham i mam pracę, którą lubię. Wciąż czuję się potrzebna i to mnie cieszy, choć sił jest coraz mniej. Dlatego staram się dopasowywać wszystko do moich aktualnych możliwości - powiedziała Rolińska w rozmowie z Interia Sport. Tomasz Bartnik zajmuje w jej życiu wyjątkowe miejsce Bartnik zajmuje w jej życiu wyjątkowe miejsce. To jej najwybitniejszy wychowanek. - Od pierwszego dnia, odkąd trafił do mnie na strzelnicę Legii Warszawa na Bemowie, poznałam się na jego talencie. Tyle że takich osób, które mogły w strzelectwie osiągnąć bardzo wiele, przewinęło się u mnie bardzo wiele. Życie jednak często pisze inne scenariusze. Czasami na przeszkodzie stawała kariera, czasami miłość. Trzeba po prostu trafić na kogoś takiego, jak Tomek. On wie, czego chce. To, co robi, cieszy go i interesuje. Dla Tomka dużym szczęściem jest to, że trafił do Wojska Polskiego, bo jednak w strzelectwie nie można zbyt wiele zarobić, a tak ma przynajmniej stałą pensję - przyznała pani trener. Kiedyś nasz znakomity strzelec w jednym z wywiadów przytoczył anegdotę: "Miało to miejsce w trakcie Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w 2007 roku. Delikatnie mówiąc, nie szło mi, schodzę do trenerki, która rozmawiała z koleżanką i zaczynam coś mówić. Przerwała mi i usłyszałem: »i tak nie umiesz tego, idź strzelaj«. Wygrałem te zawody". - Nie bardzo kojarzę tę sytuację, ale rzeczywiście mogło tak być. Czasami trzeba dać zawodnikowi kuksańca albo powiedzieć coś dosadnie, a czasami pogłaskać. To odruch miłości - śmiała się Rolińska, która pracuje w klubie, ale przez lata prowadziła też kadrę Polski juniorek i juniorów. "Złota Lala" wolała karabin od pianina Kiedy umawiałem się z panią Eulalią na rozmowę, zostałem ostrzeżony, by raczej były to godziny popołudniowe, bowiem nasza była mistrzyni świata nie należy do rannych ptaszków. I jak się okazuje, nie jest to związane z problemami ze snem. - Nie mam w ogóle problemów ze snem, ale mam problemy ze wstawaniem. Zawsze tak było. Kiedyś mój nauczyciel za dobre występy chciał mi dać nagrodę. Chyba czekoladę, ale wówczas poprosiłam go o to, bym nie musiała wstawać na śniadanie. To była dla mnie największa nagroda. Jestem niskociśnieniowcem i po prostu uwielbiam spać - śmiała się "Lala", bo tak na nią woła wiele osób. To miało być zdrobnienie od jej imienia. Rolińska przygodę ze sportem zaczęła, jak to często bywa, przypadkowo. Rodzice chcieli, by grała na pianinie, ale jej bardziej podobał się karabin. - Miałam 15 lat, jak oddałam pierwsze strzały z karabinka na zajęcia przysposobienia wojskowego, bo tak się wówczas ten przedmiot nazywał. Wystarczyło dobrze strzelać i nie musiałam już za bardzo nic umieć, by dostawać piątki. I tak zaczęłam przygodę ze strzelectwem w Liceum Ogólnokształcącym im. H. Kołłątaja na warszawskiej Ochocie - wspominała Rolińska. - Miałam cudownych rodziców, którzy pięknie śpiewali. Ojciec grał chyba na każdym instrumencie, ale najpiękniej na skrzypcach. Sama też uczyłam się grać na gitarze i pianinie, ale okazało się, że moją pasją jest jednak strzelanie - dodała. Urodzona w Laskowcu Starym zawodniczka, dostrzeżona przez Zdzisława Stachyrę, szybko zaczęła osiągać pierwsze sukcesy. Po dwóch miesiącach treningu zdobyła mistrzostwo szkoły, a miesiąc później była już mistrzynią Polski juniorek. Trafiła do kadry narodowej w tej kategorii wiekowej. W 1964 roku, po trzech lata treningu, została wicemistrzynią Polski, a w kolejnym roku mistrzynią kraju w strzelaniu z karabinka w postawie leżącej. Przebojem wdarła się do kadry Polski seniorów, a w 1966 roku była jedną z największych rewelacji mistrzostw świata w Wiesbaden. W Niemczech zdobyła mistrzostwo świata indywidualnie i drużynowo - wraz z Barbarą Kopyt i Bożeną Wziętek - w konkurencji karabinku standardowego leżąc 50 m. Po tym sukcesie nazywano ją "Złotą Lalą". - To były jednak inne czasy. Teraz technika strzelecka poszła tak bardzo w górę, że potrzeba znacznie więcej czasu na to, by dobić się do czołówki. Tymczasem ja po pięciu latach od oddania pierwszego strzału, zostałam mistrzynią świata. Teraz to jest raczej niemożliwe. W tamtych czasach liczyła się dobra lufa i dobra amunicja. Nie mieliśmy żadnych specjalnych ubrań. Każdy zakładał na siebie to, co udało mu się dostać i raczej były to miękkie ubrania. Teraz firmy prześcigają się w przygotowaniu ubrań i sprzętu. To czasami przysłania rzeczywisty talent zawodnika w podstawowym szkoleniu. Z drugiej strony ratuje zdrowie strzelcom, bo trening w pozycji stojącej w karabinie bardzo niszczy kręgosłup. Nie jest to postawa naturalna, tylko lekko powykręcana. Dlatego ubrania mają teraz specjalny krój i są odpowiednio sztywne. Dzięki temu plecy nie są tak bardzo narażone. Tyle że taki strój kosztuje kilka tysięcy złotych - powiedziała Rolińska. Eulalia Rolińska zapisała się w historii światowego sportu W wieku 22 lat nasza strzelczyni zapisała się w historii światowego sportu. Wystąpiła bowiem w igrzyskach olimpijskich w Meksyku (1968). Wówczas nie było podziału na kobiety i mężczyzn. Zajęła wtedy 22. miejsce. W zawodach tych wystąpiły poza Polką jeszcze dwie kobiety, bo po raz pierwszy pozwolono w ogóle na start w igrzyskach w strzelectwie płci pięknej. - Meksyk to były wspaniałe igrzyska. To był festyn młodości i życia. Poznałam najlepszych sportowców świata i Polski. Widziałam ich z bliska - mówiła. Nasza mistrzyni nie planowała jednak wiązać swojego życia ze strzelectwem. Wydawało się jej, że będzie strzelała tylko do zakończenia szkoły. Interesowała się mechaniką i - jak powiedziała - to miało być jej życie. Dlatego poszła na wydział mechaniki precyzyjnej na Politechnice Warszawskiej. Studia ukończyła z tytułem magistra inżyniera w 1971 roku. W tym samym roku została mistrzynią Europy indywidualnie i drużynowo. W kolejnym po raz drugi wystąpiła w igrzyskach. Tym razem zajęła w Monachium 28. miejsce. - Igrzyska w Monachium, w porównaniu do tych z Meksyku, to były już dwa różne światy. Już nie było tak przyjemnie jak cztery lata wcześniej - powiedziała. Rolińska była też rekordzistką świata. Na początku lat 70. przymierzała się nawet do porzucenia sportu. - Pracowałam już nawet jako inspektor odbioru technicznego, bo uznałam, że po tylu latach studiów nie będę się już bawiła w strzelanki. Dostałam jednak propozycję pracy w Legii. I znowu wróciłam do strzelectwa. Nie żałuję tej decyzji - wspominała. W swojej karierze pracowała z wieloma trenerami i od każdego coś wyniosła. Pierwszy, o którym wspominaliśmy, wprowadził ją w świat strzelectwa. Wiele wyniosła też od Andrzeja Matuszaka. - Wspominam go z wielkim rozczuleniem. To był przedwojenny mistrz świata. Był nie tylko sportowcem, ale też artystą-malarzem. Od niego nauczyłam się, by płynnie ściągać język spustowy. I to - jak mantrę - też powtarzam swoim zawodnikom. To jest święta rzecz w strzelectwie - powiedziała Rolińska. Na koniec rozmowy nasza znakomita zawodniczka jeszcze wróciła do Tomasza Bartnika. - Tomek trafił mi się jakimś cudem. Wszystkie komplementy, jakie mogłabym powiedzieć o człowieku i zawodniku, to właśnie pasują do niego. On nie grymasi, tylko wie, czego chce i konsekwentnie do tego dąży. Nie żałuje swojego czasu i pieniędzy. Teraz, jak już sama nie strzelam, to jemu zawdzięczam sportowe sukcesy. Te w roli trenera smakują naprawdę wyjątkowo - zakończyła. Niesamowita postać U Zdzisława Stachyry, pierwszego trenera Rolińskiej, karierę zaczynała też dwukrotna mistrzyni olimpijska w strzelectwie Renata Mauer-Różańska. - I choćby z tego powodu byłam zapatrzona w panią Eulalię, bo jej zdjęcie miałam ciągle przed oczami w latach, kiedy zaczynałam strzelanie. Widziałam ją na każdym treningu. Trener Stachyra uwielbiał wprost fotografować swoich zawodników i to było właśnie zdjęcie zrobione przez niego. Zawsze z podziwem patrzyłam na Olę, bo tak na nią mówimy. Tak naprawdę, zanim poznałam ją osobiście, wiedziałam o niej bardzo wiele, bo trener Stachyra opowiadał nam o zawodnikach, z którymi pracował. Dla mnie Eulalia Rolińska to jest postać niesamowita. Ma wielką klasę, cieszę się, że dalej chce pracować i że teraz wspólnie możemy świętować - powiedziała nam Mauer-Różańska.