W 1968 roku Vera Caslavska była już gwiazdą światowego formatu. Miała na swoim koncie pięć olimpijskich krążków, w tym trzy złote, wywalczone cztery lata wcześniej na igrzyskach w Tokio. Gimnastyczka była u szczytu sławy. W Czechosłowacji jednak ludzie nie myśleli o zbliżających się igrzyskach. Walczyli o coś dużo ważniejszego. Ucieczka do lasu "Praska Wiosna" i inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację sprawiły, że sport zszedł na bardzo daleki plan. Mimo to komunistyczne władze nie zamierzały rezygnować z wysłania swojej reprezentacji na igrzyska, bo byłaby to wizerunkowa porażka. A utrzymywanie pozorów jest dla reżimów jedną z kluczowych kwestii. Kraju nie mogli jednak reprezentować "wywrotowcy", krytykujący rządzących i "bratnią pomoc" z ZSRR. Kiedy na cztery miesiące przed igrzyskami w Meksyku Caslavska podpisała słynny manifest "Dwóch tysięcy słów", z miejsca stała się wrogie. Miała "zniknąć", ale znajomy urzędnik ostrzegł ją i przed aresztowaniem ukryła się w lasach na Morawach. Tam jednak wciąż trenowała, choć warunki, w jakich trzykrotna mistrzyni olimpijska przygotowywała się do zawodów, były urągające wszelkim normom. Za gimnastyczną matę musiał wystarczać jej mech, poręcze zastępowały leśne konary, a jako ciężary występowały... worki z ziemniakami. Mimo tego gimnastyczka wierzyła, że uda jej się pojechać do Meksyku. Chciała pokazać, że nie dała się złamać komunistycznym aparatczykom. Ci jednak zdawali się ją lekceważyć i w ostatniej chwili wydali zgodę na to, by pojechała na igrzyskach. Przebywająca przez kilka miesięcy w fatalnych warunkach zawodniczka nie jawiła im się jako ktoś, kto może podbić Meksyk i dokonać jakiejś prowokacji. Mieli z resztą mnóstwo innych zmartwień, bowiem w kraju wciąż trwały protesty, krwawo tłumione na ulicach. Policzek dla komunistów Caslavska cały czas piętnowała władze swojego kraju, a także wojska radzieckie, przebywająca na ulicach Pragi. Zawodniczka postanowiła jednak zrobić wszystko, by jej rodacy chociaż przez chwilę mogli poczuć radość i dumę z tego, kim są i z jakiego kraju pochodzą. Igrzyska w Meksyku były prawdziwym popisem czechosłowackiej zawodniczki. Sięgnęła tam łącznie po sześć medali, w tym cztery złote i została pierwszą w historii gimnastyczką mającą w dorobku olimpijskie złoto we wszystkich indywidualnych konkurencjach! Jednak podczas ćwiczeń na podłodze doszło do skandalu. Caslavska, wykonująca swój program do meksykańskiego tańca "Jarabe Tapatío" porwała miejscową publiczność, która zgotowała jej niesamowitą owację. Jednak sędziowie przygotowali jej niemiłą niespodziankę. Choć dostała bardzo wysokie noty, to równie dobrze oceniona została zawodniczka z ZSRR Larysa Petrik, na którą z kolei meksykańska publiczność buczała. Na podium stanęły więc obie, a Caslavska musiała wysłuchać radzieckiego hymnu. I właśnie podczas jego odgrywania ostentacyjnie odwróciła głowę, jawnie lekceważąc kraj, którego wojska najechała jej ojczyznę. Dla komunistów był to policzek, wymierzony na oczach świata. I na to nie mogli pozwolić. 20 lat upokorzeń Kiedy wróciła do kraju, czechosłowaccy działacze zmusili ją do zakończenia kariery. Otrzymała zakaz startów, zarówno u siebie, jak i za granicą. Ograniczono jej nawet swobody obywatelskie, nie mogła podróżować ani uczestniczyć w różnego rodzaju sportowych imprezach. Żeby się utrzymać, zatrudniła się jako sprzątaczka. Mimo to nadal nie dawała się złamać. Po latach w wywiadzie dla "New York Timesa" opisywała, że co roku 3 stycznia zakładała dresy i udawała się do ministerstwa sportu, starając się o pracę trenerki. Miała ku temu najlepsze kwalifikacje w całej Czechosłowacji, ale jej antykomunistyczna przeszłość cały czas jej ciążyła. Czytaj także: Największa tragedia polskiego himalaizmu i bohaterska akcja ratunkowa Szantażowano ją, że będzie mogła podjąć pracę jeśli publicznie wyprze się podpisania manifestu, ale odmówiła. Jej upór jednak po części przyniósł efekty, bowiem w końcu po kilku latach dostała pracę choć... musiała trenować w tajemnicy, a oficjalnie trenerem jej grupy był ktoś inny. W 1979 roku nastąpił bardzo nieoczekiwany zwrot w jej życiu. Caslavska została bowiem "wymieniona" na ropę. Czechosłowację wizytował bowiem prezydent Meksyku Jose Lopez Portillo, który negocjował sprzedaż ropy do tego kraju, a zawodniczka, którą pamiętał z igrzysk, była częścią układu. I tak, dzięki jego żądaniom, na dwa lata wyjechała trenować meksykańskie gimnastyczki. Po powrocie nadal musiała pozostawać w cieniu, wciąż obowiązywał zakaz jej udziału w imprezach sportowych. Interwencja prezydenta MKOL-u Juana Antonio Samarancha w 1986 roku trochę zmieniła, bo pozwolono je na pełnienie roli arbitra, ale na odzyskanie pełni praw musiała czekać aż do upadku komunizmu. Była szykanowana przez 20 lat, ale nie dała się złamać. Mogła wyprzeć się swoich przekonań, ale tego nie zrobiła. Poniosła ofiarę, ale koniec końców wyszła z tego z podniesionym czołem. W latach 1993-1996 stała na czele czeskiego komitetu olimpijskiego, była również członkiem MKOL-u. Zmarła w 2016 roku na raka trzustki.