PAP: O pana podopiecznych było głośno zarówno na początku roku - podczas igrzysk w Soczi, jak i w drugiej - w zawodach Pucharu Świata. Jest pan regularnie wypytywany o receptę na sukces? Wiesław Kmiecik: - Pojawiają się takie pytania. Trudno to zamknąć w jednym, czy nawet kilku zdaniach. Wiadomo, że pracuje się na to wiele lat. Ważne są wiedza i doświadczenie. Na pewno trzeba też szczęścia, żeby w końcu trafić na tak zdolnych zawodników, z którymi można zrealizować swoją koncepcję, nad którą się przez tyle lat pracowało. W moim przypadku to wszystko złożyło się w 2014 roku i przyniosło nam wspólny sukces. Dziękuję przy tej okazji przede wszystkim zawodnikom - za to, że stanęli na wysokości zadania. Jak długo musiał pan czekać na tę chwilę? - Trenerem jestem od 30 lat, a reprezentację prowadzę od 1988 roku, czyli naprawdę już długo. Były po drodze różne sukcesy. Jaromir Radke, Paweł Abratkiewicz, Paweł Zygmunt, Paweł Jaroszek i Artur Szafrański to zawodnicy, którzy jeździli w światowej czołówce, ale żaden z nich nie osiągnął aż tak wielkiego sukcesu jak Zbyszek Bródka. Jakiego typu jest pan szkoleniowcem? Surowym czy raczej łagodnym? - Na pewno jestem wymagający. Może kiedyś byłem surowszy, teraz chyba mniej, ale za to jestem bardziej wymagający. Z czego wynika ta zmiana? - Przede wszystkim z doświadczenia. Mam również do czynienia z młodzieżą i nawet dziećmi. Człowiek z wiekiem, pracując przez tyle lat z wieloma zawodnikami, poznaje różne charaktery. Trzeba być elastycznym i wiedzieć, jak się zachować w różnych sytuacjach, które w procesie treningowym zawsze powstają. Nieraz trzeba się wycofać, nie stawiać spraw na ostrzu nożna, jak to się mówi. Wtedy ci zawodnicy zawsze są przy trenerze. W plebiscycie "Przeglądu Sportowego" i Telewizji Polskiej trenerami roku zostali opiekun skoczków narciarskich Łukasz Kruczek i szkoleniowiec siatkarzy Stephane Antiga. Pana wyróżnił w ten sposób Polski Komitet Olimpijski. Czuje się pan wreszcie doceniony? - Jestem bardzo zaszczycony. Wynika to z tego, że nagrodzili mnie fachowcy. Nie pojawiły się u pana obawy, przy podsumowaniu minionych 12 miesięcy, że drugiego tak bogatego w sukcesy panczenistów roku może już nie być? - Nawet jeśli się taki nie powtórzy, to nic takiego. To, co się stało, to już jest nasze i moje. To jest historia. Szczęśliwe chwile czasem się powtarzają, a czasem nie. To, czego już dokonaliśmy, jest najważniejsze. Wielu sportowców i trenerów powtarza, że trudniej jest występować w roli faworytów po sukcesach niż dopiero przedzierać się na podium. - Nie mam z tym problemu. Spokojnie o tym wszystkim myślę i nie mam takich obaw. Jestem na tyle optymistą, że myślę, iż doczekamy się kolejnych sukcesów. Główną imprezą w tym roku, podczas której wyczekiwać ich będą kibice, są lutowe mistrzostwa świata w Heerenveen. Tymczasem w ostatnich tygodniach słychać głównie o problemach zdrowotnych pana podopiecznych... - Mamy je, ale według mnie nie są one aż tak istotne. To nawet dziwne było, że do tej pory udawało nam się funkcjonować bez żadnych dolegliwości. Teraz się pojawiły, ale nie są na tyle poważne, żeby zakładać, że będzie to jakiś problem podczas przygotowań do mundialu. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek.