Maciek i Paula Sawiccy. Młode małżeństwo z Białegostoku. On studiował ekonomię na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale świat wielkiej finansjery i gonitwy za coraz wyższym stołkiem nie był mu pisany. Prowadzi szkolenia z kreatywności. Ona pracuje w finansach. Oprócz komórek excela bliski jest jej taniec, szczególnie hip-hop i salsa. Ich wspólną pasją są podróże. Od października prowadzą bloga "Gapię na mapę". O podróży dookoła świata rozmyślali od dłuższego czasu. - Mieliśmy trochę oszczędności, planowaliśmy remont mieszkania. Może kiedyś do tego wrócimy. Ten konkurs był dla nas impulsem. Wcześniej tylko myśleliśmy o podróży dookoła świata. W końcu zapadła decyzja. Najpierw ustaliliśmy termin wyjazdu, a potem ruszyła cała machina. Bilety, organizacja podróży, wszystkie formalności. Zarywaliśmy noce, żeby wszystko przygotować - wspominają w rozmowie z INTERIA.PL. Podroż dookoła świata to przy obecnych połączeniach lotniczych wyłącznie kwestia pieniędzy albo szczęścia przy rezerwacji tańszych biletów. Maciek i Paula postawili na ambitniejsze rozwiązanie. Postanowili stanąć na sześciu z siedmiu kontynentów (poza Antarktydą). - To nie jest problemem, kiedy ma się sporo czasu. My mieliśmy tylko trzymiesięczny urlop Pauli. No i do tego utrudniliśmy sobie zadanie zabierając ze sobą tylko po siedmiokilowym plecaku - przyznaje Maciek. Wzięli tylko bagaże podręczne, bo to bardzo usprawnia odprawę na lotniskach. W każdym plecaku znalazło się: siedem koszulek, krótkie spodenki, leginsy, bielizna narciarska, długie spodnie, bluza, softshell, bielizna na siedem dni, sandały, opakowanie niezbędnych kosmetyków (po 100 ml każdy), mokre i suche chusteczki. Do tego laptop, czytnik e-booków i ładowarki. Pierwsze bilety na trasie Rzym - Johannesburg kupili w wigilię ubiegłego roku. To był konkret. Pierwsze zainwestowane pieniądze. Rodzina, dotąd spokojnie traktująca ich zapowiedzi, zrozumiała, że rzeczywiście zamierzają okrążyć świat. Afryka nie taka niebezpieczna 30 stycznia przylecieli z Warszawy do Rzymu. Dwa dni później wsiedli na pokład samolotu lecącego do Johannesburga. - Pracowaliśmy jako wolontariusze w Kwantu, jednym z parków ze zwierzętami w RPA. Sadziliśmy drzewa, jeździliśmy po parku i liczyliśmy zwierzęta, usuwaliśmy pułapki zakładane przez kłusowników. Zawoziliśmy też jedzenie dzieciom w pobliskich szkołach. Bezcennym doświadczeniem okazało się zobaczenie dzikich afrykańskich zwierząt. Safari to coś niezwykłego. Wszystkie te stworzenia, które zna się z albumów, książek młodzieżowych i telewizji nagle stają przed twoimi oczami. Żywe, prawdziwe. Natura jest niesamowita. - Wiedzieliśmy, że jest tam niebezpiecznie, mnóstwo osób i opinii na forach internetowych to potwierdzało. Po przyjeździe nie poczuliśmy jednak tej atmosfery. Potwierdziła się prosta zasada, jeśli jesteś ostrożny, nie prowokujesz i nie chodzisz tam, gdzie nie powinieneś, nic złego najprawdopodobniej ci się nie stanie. Azja i nie tylko rajskie wyspy 11 lutego opuścili gorącą Afrykę. Następnym przystankiem na trasie była Azja. Tournée po kolejnym kontynencie rozpoczęli w Tajlandii. - Spędziliśmy kilka dni w Bangkoku, potem pojechaliśmy do Kambodży. O piątej rano wyruszyliśmy rowerami z Siem Reap zobaczyć wschód słońca w świątyni Angkor Wat. Objechaliśmy Tajlandię, potem był Singapur i Indonezja. Byliśmy na dwóch indonezyjskich wyspach - Jawie oraz Bali. Na Jawie głównym punktem programu były wulkany Bromo i Kawah Ijen. Ten drugi to krater buchający siarką. Czuliśmy się tam jak w piekle. Wyruszyliśmy w drogę o drugiej w nocy. Nad nami było ciemne niebo rozświetlone gwiazdami. Wszystko po to, żeby zobaczyć "blue fire", niebieski ogień, który powstaje poprzez reakcję gazów wydobywających się z wnętrza Ziemi. W dzień go nie widać. - Zaskoczyło nas Bali. Wyspa kojarzy się głównie z rajskim wypoczynkiem i pięknymi plażami. Dla nas to miejsce bardzo bogate kulturowo. Barong Dance, tarasy ryżowe, charakterystyczne świątynie nad jeziorami - to wszystko tworzy niesamowity klimat tej wyspy. Z Bali polecieliśmy do Malezji. Kuala Lumpur nie zachwyciło. Słynne Petronas Towers robią wrażenie, ale poza tym miasto nie należy to najatrakcyjniejszych. Co innego tutejsza kuchnia. Ostatniego dnia w Malezji nie żałowaliśmy środków na dobry obiad. - Mnóstwo ludzi mówiło nam, że podróżowanie po Azji Południowo-Wschodniej jest banalnie proste. Uważamy inaczej. Jest tanio, bezpiecznie, bardzo smacznie. Problem jest taki, że na każdym kroku ktoś próbował nas oszukać. Często chodziło, w przeliczeniu, o kilka złotych, więc nie robiliśmy afery, ale w Indonezji za wejście do jednego z parków nagle cena za bilet dla nas wzrosła czterokrotnie. To dość męczące. Informacje w przewodnikach różnią się od tego, co zastaliśmy na miejscu. Australia, lepsza kuzynka Ameryki 5 marca opuścili Azję. Z Kuala Lumpur wylecieli do Melbourne, podbić kontynent australijski. - Zwiedziliśmy Melbourne, przejechaliśmy samochodem Great Ocean Road, a w Sydney odwiedziliśmy znajomego ze studiów. W Australii byliśmy krótko, ale zrobiła na nas wielkie wrażenie. To dla nas lepsza wersja Ameryki, chociaż zdajemy sobie sprawę, że każdy kraj ma swoje problemy. - Wiedzieliśmy, że Australia jest bardzo droga. To się potwierdziło na miejscu, ale zdziwiliśmy się, że jest tam tak dużo możliwości obniżenia kosztów podróży. W Melbourne po raz pierwszy spotkaliśmy się z restauracją serwującą posiłki w systemie Pay-as-you-want, czyli dotacji. Za posiłek płaci się tyle, ile się uważa, że był wart, plus można dorzucić coś do puszki z dotacjami. Dodatkowo w dużych sklepach w Australii wcale nie jest dużo drożej niż w Polsce. USA, czyli piękna przyroda, NBA i Broadway Z Australii polecieli do USA. Wybrali przelot z Sydney do Honolulu, bo najtańsza droga do Ameryki wiodła przez Hawaje. Zatrzymali się na jedną noc w rejonie Waikiki Beach. Za pokój z widokiem na ocean w świetnym standardzie zapłacili 20 zł od osoby. Wystarczyło wcześniej trafić na dobrą okazję w sieci. - Z Honolulu polecieliśmy do San Francisco. W Stanach zostaliśmy do 31 marca. Byliśmy w San Francisco, Los Angeles, Las Vegas. W stolicy hazardu wypożyczyliśmy samochód i wyruszyliśmy w długą trasę. Pokonaliśmy 4000 km, zaliczając m.in., najpiękniejsze parki narodowe Utah i Arizony, czyli Grand Canyon, Zion, ale też te mniej znane, choć równie piękne jak Canyonlands. To był niesamowity etap podróży. Samochód, pusta droga, ogromne przestrzenie. W nocy motel, z rana lekkie śniadanie, kawa i dalej w drogę. W Stanach spełnili też swoje sportowe marzenia. Maciek po raz pierwszy obejrzał na własne oczy mecz NBA, Paula spróbowała swoich sił na parkiecie Broadway Dance Center. Maciek: - Kiedy wchodziłem w Oakland na halę Golden State Warriors serce mocniej mi zabiło. Od dziecka o tym marzyłem, godzinami grałem w kosza, mój pokój cały oklejony był plakatami gwiazd NBA. Kiedy przez halę przeszło donośne "deee-feeence" miałem ciarki na plecach. Bezcenny wieczór. Paula: - Od czasów podstawówki związana byłam z tańcem. Zawsze chciałam sprawdzić się w Broadway Dance Center, jednej z najlepszej szkół tańca na świecie. Kiedy pierwszy raz byliśmy w Nowym Jorku, udałam się na zajęcia z hip-hopu. Wybrałam wyższą grupę i nie do końca sobie radziłam, ale to było to! Teraz, pod koniec naszego wyjazdu, mam zamiar to powtórzyć. Ja, parkiet i czarne rytmy - nie mogę się doczekać! Ameryka Południowa i choroba wysokościowa 31 marca wylecieli z Los Angeles. Cel - Ameryka Południowa, a konkretniej Lima. Z Peru zapamiętali Machu Picchu, Kanion Colca i wyczerpującą jazdę autokarem. - Zmierzaliśmy w stronę Chile. Najdłuższy przejazd trwał ponad 20 godzin. To był jeden z najbardziej wyczerpujących etapów całej podróży. Długie przejazdy to jedno, ale szczególnie mocno we znaki dawała się choroba wysokościowa. Znaczna część Peru położona jest wysoko w Andach. W takich warunkach nieprzyzwyczajony organizm ma problem z przystosowaniem się. Pojawiły się bóle głowy, kołatanie serca, zadyszka. Santiago de Chile, Mendoza, Buenos Aires, Rio de Janeiro i Nowy Jork to kolejne przystanki na trasie Pauli i Maćka. Z Nowego Jorku polecą do Kopenhagi, a stamtąd do Polski. W rodzinnym Białymstoku zameldują się 3 maja. *** Co dalej? - Wyczyściliśmy konto z oszczędności, ale na pewno chcemy dalej zwiedzać, opisywać i fotografować świat. Ten wyjazd jest dla nas ogromną inspiracją. Podróżowanie uczy ogromnego dystansu, wdzięczności i pokory. Podróżowanie porównują do jazdy na rowerze. Większości rowerzystów i turystów zależy w pierwszej kolejności na rekreacji i wypoczynku. Na przeciwnym biegunie są fani doznań ekstremalnych. Podróżowanie według Maćka i Pauli jest jak downhill, ekstremalna odmiana kolarstwa górskiego. - Przemierzamy tysiące kilometrów. Niejednokrotnie nie spaliśmy w nocy i maszerowaliśmy z plecakami w dzień. Musimy doświadczać szybko, bo goni nas czas. Na sześć kontynentów mieliśmy tylko trzy miesiące. To niewiele. Część ludzi powie, że to bez sensu, tak jak powiedzą, że downhill to żadna frajda, bo boli tyłek i można się połamać. Tu chodzi jednak o coś więcej, czego nie da się tak po prostu wytłumaczyć. O pasję - kończą naszą rozmowę Maciek i Paula. Autor: Dariusz Jaroń