Tomasz Zimoch, który jest prawnikiem z wykształcenia, spędził w Sejmie ostatnie cztery lata. Startował wówczas jako bezpartyjny z list Koalicji Obywatelskiej i z Łodzi. Teraz postanowił zmienić okręg, a także komitet wyborczy. Tym razem był to Wrocław i Trzecia Droga. W rozmowie z Interia Sport wyjaśnił, skąd ten pomysł. Opowiedział też o traumatycznych czterech latach spędzonych w Sejmie, w którym warunki dyktowało Prawo i Sprawiedliwość. Nowa twarz w Senacie. To prezes zasłużonego klubu Mówił też o tym, kto powinien zostać ministrem sportu i turystyki, a także o niesamowitej frekwencji, która poruszyła go, jak mało co. Do Sejmu kandydował z hasłem "Kończmy ten mecz!", które nawiązywało do jego słów z relacji meczu Broendby Kopenhaga - Widzew Łódź w eliminacjach Ligi Mistrzów. Z racji tego, że opozycja uzyskała ponad 11 milionów głosów i tym samym mandat do rządzenia, tym razem to on stanie po drugiej stronie. I już zapowiedział, że wiele się będzie działo. Wybory 2023. Tomasz Zimoch: świat jest kolorowy, mam nadzieję, że już nigdy nie będzie szary Tomasz Kalemba, Interia Sport: Druga kadencja w Sejmie, to znaczy, że może pan już pisać: zawód - poseł? Tomasz Zimoch: - Nie. Nadal jestem dziennikarzem i co tydzień publikuję w "Angorze". Nie jestem w pełni zawodowym posłem, ale bardzo się cieszę, że znowu zdobyłem mandat. Już cztery lata temu zapowiadałem, że jeśli ponownie będę startował, to na pewno nie z tego samego okręgu. Dlaczego? - Uważam, że przez to poseł wpada w rutynę. Zadomawia się. Ma znajomego wójta, burmistrza, prezydenta, koło gospodyń wiejskich czy straż pożarną. Jeździe w te same miejsca. Warto się sprawdzić w innym terenie. Nie ma czegoś takiego, że są posłowie danej ziemi. Artykuł 104. Konstytucji mówi wyraźnie, że posłowie są przedstawicielami Narodu. Dlatego tym bardziej się cieszę z tego mandatu. Zdobyłem go w bastionie i Platformy Obywatelskiej, i Prawa i Sprawiedliwości. Nie było zatem o niego łatwo. Początkowo w ogóle nie planowałem startu. Różne sprawy miały jednak wpływ na moją decyzję o kandydowaniu. Namówiono mnie na start i zdecydowałem się na to niemal w ostatniej chwili. Miałem przez to mało czasu na kampanię wyborczą, ale starałem się ją prowadzić z uśmiechem, bo świat jest przecież kolorowy. Okazało się, że warto, że ludzie chcą takiego właśnie świata. Mam nadzieję, że już nigdy nie będzie on szary. Dla pana to drugi start w wyborach parlamentarnych. Przed czterema laty to była Łódź, a teraz Wrocław. Jest pan bezpartyjny, ale wtedy startował z list Koalicji Obywatelskiej, a teraz Trzeciej Drogi. Zmieniło się zatem wszystko. Także to, że ta kampania wyborcza była znacznie brutalniejsza niż poprzednia. - Można powiedzieć, że wszystko było dla mnie trudniejsze. Wszedłem na nieznany dla mnie teren. We Wrocławiu kandydaci byli doświadczenie i bardzo znani od wielu lat. Do tego byłem w nowym komitecie wyborczym. Nie wiedziałem, co mnie czeka. Jak zostanę przyjęty i potraktowany jako kandydat Trzeciej Drogi? Mam jednak świadków na to, jak na Targu Młyn, który odwiedzałem co niedzielę, mówiłem, że Trzecia Droga zdobędzie 12-15 procent głosów. I nie pomyliłem się. Pomogli mi fantastyczni ludzie. Sami się zgłosili. To ewenement! A brutalizacja? W ostatnim tygodniu, a zwłaszcza w trzech ostatnich dniach przed wyborami, spotkałem się z falą hejtu i ataku trolli. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. To mnie przekonało, że obrałem dobrą drogę. Myślę, że to była armia pisowskich trolli. Większość z nich myliła się, bo myśleli, że jestem członkiem Platformy Obywatelskiej, a ja nie jestem, nie byłem i nie będę nigdy członkiem żadnej partii. Niektóre określenia zatem kompletnie nie pasowały do mnie. Z niektórych wpisów zrobię na pewno kolaż. Język debaty stał się brutalny. Obrzucamy się błotem, a słowo naprawdę potrafi ranić. Brałem kilka miesięcy temu udział w akcji "Stop hejtowi". Szalenie łatwo jest z fejkowych kont w social mediach pisać takie rzeczy. Starałem się mimo tego z niektórymi dyskutować, ale wiadomo, że to jest walka z wiatrakami. A teraz ciekawostka: w niedzielę to ucichło. Tego nie ma. Tutaj mówię tylko o sobie, a przecież ta brutalizacja najbardziej dotyka znanych polityków. Ta kampania jeszcze dobitniej pokazała mi, jak PiS podzielił społeczeństwo. Widziałem to na wielu spotkaniach z wyborcami na Dolnym Śląsku. To mnie bardzo martwi i to jest wielkie wyzwanie, jak wrócić do tego, żeby można było rozmawiać normalnym językiem. Nie musimy się kochać i zgadzać ze sobą, bo każdy z nas ma inne poglądy, ale rozmawiajmy ze sobą normalnie. Tymczasem spotykałem ludzi, którzy mówili wręcz językiem Telewizji Publicznej. W Kątach Wrocławskich jeden z wyborców opowiedział mi, że jego żona popiera PiS, a on opozycję. I gotują sobie dwa obiady. Żyją w jednym mieszkaniu, ale w dwóch światach. Żona ogląda tylko TVP i nie docierają do niej żadne inne argumenty. To jest chyba ostatni moment, by zgasić ten pożar naszych emocji. Trzeba skończyć z wulgaryzmem wypowiedzi. Tylko jak to zrobić? Zniszczono przecież wszelkie autorytety. To było celowe działanie przez lata. Dzisiaj każdy każdemu może powiedzieć wszystko i to jest bardzo złe. Traumatyczne cztery lata bycia w opozycji i milczenie sportowców Ponad 11 milionów wyborców zdecydowało, by mandat do rządzenia dać opozycji. PiS wygrał wybory, ale stracił zdolność rządzenia. To sprawia, że teraz spoczywa na panu większa odpowiedzialność niż w poprzedniej kadencji? Pewne sprawy trzeba będzie wprowadzić na właściwe tory. Przede wszystkim trzeba będzie doprowadzić do zgody, czego się nie zrobi z dnia na dzień. Te wszystkie procesy będą trwały latami, bo łatwo się coś burzy, a trudniej się coś buduje. - Żadną ustawą nie wprowadzimy końca podziałów. To na pewno będzie trudne zadania i zajmie nam to wszystkim dużo czasu. Przez cztery lata byłem w opozycji i było to traumatyczne doznanie przy rządach PiS. Niewiele było satysfakcji związanej z wprowadzanymi ustawami. PiS nie przyjmował nawet dobrych poprawek w wielu ważnych projektach, a jeśli, to po pewnym czasie zmieniano je trochę i przedstawiano jako własne. W sejmie nie było debaty. Wielu posłów obozu rządzącego - i to nie są tylko moje obserwacje - nie czytało projektów ustaw. Dostawali tylko rozkaz, jak mają głosować. W pracach w komisjach, kiedy dostawali rządowe poprawki, to często nie tylko nie potrafili ich przeczytać, ale tym bardziej nie potrafili ich uzasadnić. Mam nadzieję, że teraz to się zmieni. Niech w końcu do parlamentu wróci debata. Moim zdaniem to będzie bardzo ciekawa kadencja. Polska 2050 ma przygotowane projekty, programy - od tego co zrobić z mediami publicznymi po ochronę zdrowia i służbę cywilną. Od pierwszego posiedzenia Sejmu zapowiadają się bardzo ciekawe prace. Wybory parlamentarne. To oni zasiądą w Sejmie X kadencji Coś pana zaskoczyło w tej kampanii wyborczej? - Było mi przykro, że świat sportu, a przede wszystkim sportowcy byli tak mało aktywni w tej kampanii. Sport to jest przecież odwaga. Tymczasem było smutno, kiedy sportowcy milczeli. Poza Marcinem Gortatem sygnałów, związanych z tych wyborami, nie dostrzegłem. I to mnie bardzo martwi. Być może ludziom ze świata sportu było tak wygodnie, a może po prostu bali się, by nie stracić sponsora, a w przypadku prezesów związków groziło to może nawet utratą dotacji. Kilka tygodni temu atakowano jedną z piosenkarek, że w czasie koncertu na Stadionie Narodowym nie wypowiedziała słowa związanego ze zbliżającymi się wyborami. A sportowcy? Milczeli. Jakiś czas temu rozmawiałem z bardzo znanym polskim sportowcem. Nie powiem nazwiska, ale to była jedna z najsmutniejszych dyskusji. Dostrzegłem, jak ta osoba wpasowała się bardzo w to, co jest, jak boi się cokolwiek powiedzieć, bo... być może sponsor zerwie umowy. Przykre. Dla pana to będzie druga kadencja w Sejmie. To znaczy, że ma pan chrapkę na coś więcej? Był pan przez lata dziennikarzem sportowym, więc może ministerstwo sportu i turystyki wchodziłoby w rachubę? - Jestem posłem obywatelskim i dziennikarzem. Na pewno będę się bardzo angażował. W ostatnich godzinach mam wiele przemyśleń dotyczących tego, na czym chciałbym się skupić. Kto mnie zna, ten wie, że jestem bardzo daleki od zajmowania jakichkolwiek stołków. Mam tylko nadzieję, że tak jak obiecywała cała opozycja, powstanie rząd fachowców i ekspertów. Koniec z partyjnym rozdawnictwem stołków. Kto mógłby zostać zatem ministrem sportu? Pojawiają się już na giełdzie jakieś nazwiska? - Pewnie jakieś propozycje są, ale nie słyszałem o konkretnych nazwiskach. Uważam jednak, że to powinna być osoba absolutnie znająca realia i świat sportu, ale nie powinna być z nadania politycznego. W ogóle to nie powinien być polityk. Mnie strasznie wkurza, jak politycy przylepiają się do sportu zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej. Wielu, zakładając szalik w barwach klubowych, udaje, jak bardzo blisko są sportu. To jest fatalne. We Wrocławiu dziennikarz gazety, należącej do koncernu pana Obajtka, napisał, że zanotowałem wpadkę, bo poszedłem na mecz Śląska. Tyle że ja na mecze chodzę od 40 lat. Pojawiam się na stadionach różnych polskich miast. Mnie nikt nie może dokleić łatki tego, który chce się przypodobać sportowcom. Wracając do tematu ministra sportu, to powinien być nim ktoś, kto kocha sport i zna się na nim, ale też będzie miał swobodę w działaniu, a nie będzie musiał zatrudniać grupy kolesi. Zna się pan dobrze z Apoloniuszem Tajnerem, który zadebiutuje w ławach sejmowych. Posłuży mu pan pomocą na początku? - Uśmiecham się, bo jak zostałem posłem, to Polo mówił: Po co ci to było? Teraz mogę go zapytać tak samo. Cieszę się jednak, że Polo będzie w Sejmie. To może być jeden z kandydatów na ministra sportu. Wierzę, że bardzo ożywi działanie Komisji Kultury Fizycznej i Sportu. W ostatniej kadencji wiało tam nudą. "Wyborcy zakończyli mecz" Niesamowite było to pospolite ruszenie. Frekwencja sięgnęła blisko 75 procent. To chyba wymowne i najlepiej oddaje to, o co w tych wyborach chodziło. - Taka frekwencja to coś fantastycznego. Wielkie zaskoczenie dla wszystkich. Także dla socjologów, politologów i ekspertów. W czasie kampanii wyczuwałem jednak, że coś się wydarzy. Czuć było, że ludzie wyczekują tych wyborów i chcą zmiany, bo tylko w ten sposób mogą powiedzieć dość. Wyniki wyborów to potwierdziły. Moje hasło kampanii brzmiało - kończmy ten mecz. Cieszę się, że wyborcy go zakończyli. Finał wyborów był niewiarygodny. Ludzie głosowali do późnych godzin nocnych. Tak było choćby na Jagodnie we Wrocławiu. Tam wybory trwały prawie do trzeciej nad ranem. Pan - podobnie jak wiele innych osób - przynosił tym osobom ciepłe napoje i jedzenie. Wspaniała była ta ludzka solidarność. Wiele osób niosło pomoc po to, by inni mogli zagłosować. - I bardzo się cieszę, że tam byłem. Miałem bardzo fajny zespół, który ze mną pracował. Nie znałem tych ludzi, ale zebrała się grupa, która chciała mi pomagać w kampanii. W tym zespole był m.in. Krzysiek Głuszczyk. To człowiek gołębiego serca. Zresztą tak samo, jak jego żona Dorota. To są ludzie, którzy na drugie nazwisko mają "dobroć". I właśnie z Krzyśkiem się zgadaliśmy i szybko pojechaliśmy na Jagodno. Wzruszyłem się widząc przemarzniętych ludzi stojących w kolejce. Z odległej o kilka kilometrów stacji benzynowej przywoziliśmy ciepłe napoje, słodycze. Podziwiałem tych ludzi, W normalnej sytuacji pewnie dawno poszliby do domu, ale to było wyjątkowe zdarzenie by zagłosować, dlatego stali nawet po sześć godzin. I mało tego, w kolejce panował fantastyczny nastrój. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Największy krytyk polskiej piłki bez szans wyborach. Przegrał sam na sam