Kaczor początkowo był nieco rozczarowany przełożeniem zmagań w Tokio na 2021 rok. - Czułem trochę złość, bo łódka płynęła naprawdę szybko. Mogę porównać do ubiegłego sezonu, gdy trenowałem w Chinach z tamtejszą reprezentacją. W Azji było znacznie cieplej, a mimo to moja łódka teraz przesuwa się nawet szybciej niż w analogicznym okresie rok temu - mówił zaledwie dwa tygodnie temu poznański kajakarz. Z urazem barku zmagał się już jednak od ponad miesiąca. Na początku nie zdawał sobie sprawy z powagi kontuzji. - To wydarzyło pod koniec lutego, gdy przebywaliśmy na zgrupowaniu we włoskiej Sabaudii. Podczas treningu biegowego poślizgnąłem się i przytrzymałem się drzewa, żeby uchronić się przed upadkiem. Mocno szarpnąłem ręką i zabolało. Ten ból wracał, ale myślałem, że to po prostu stany przeciążeniowe. Na siłowni jednak mogłem wykonywać coraz mniej ćwiczeń i tydzień temu zrobiłem prześwietlenie USG. Wynik mnie trochę załamał - 2/3 ścięgna stożka rotatorów zostało zerwane - opowiada dwukrotny uczestnik igrzysk. Gdyby olimpijska rywalizacja miała się odbyć w tym roku, występ Kaczora, o ile uzyskałby kwalifikację imienną, stałby pod dużym znakiem zapytania. - Mógłbym po prostu nie wystartować. Gdybym dowiedział się o kontuzji, to może zdecydowałbym się na ostrzykiwanie barku czy blokady. Może dałbym radę, ale pewnie trudno byłoby mi przygotować się na 100 procent. Dzisiaj mogę powiedzieć, że całe szczęście, iż igrzyska zostały przełożone - przyznał. 30-letni kanadyjkarz w poniedziałek przeszedł operację w warszawskiej klinice Carolina Medical Center. Teraz czeka go kilkumiesięczna rehabilitacja. - Właśnie wracam do Poznania, mam dwa dni całkowicie odpocząć, a potem powoli ćwiczyć ten bark. Dostałem specjalne przyrządy do treningu. Za trzy tygodnie w "Carolinie" rozpocznę rehabilitację. Powiedziano mi, że w lipcu będę mógł ponownie wsiąść do kajaka. Jeśli to będzie sierpień, też nic się nie stanie - podsumował ubiegłoroczny mistrz Europy i wicemistrz świata w jedynce na 1000 m. Autor: Marcin Pawlicki