Michalina Rudzińska przed rokiem miała najniższy ranking FIDE i najniższy tytuł z grona finalistek mistrzostw Polski, a jednak sięgnęła po złoto. W 2021 roku - w swoim debiucie w krajowym czempionacie - była ostatnia w finale, zajmując dziewiąte miejsce. Dwa lata później ma na koncie dwa triumfy z rzędu w mistrzostwach Polski. Stała się królową polskich szachów, choć do osiągnięć najwybitniejszych zawodniczek w naszym kraju wciąż jednak wiele jej brakuje. W rozmowie z Interia Sport nasza szachistka poruszyła temat wojny Rosji z Ukrainą. Mieszka bowiem w Suwałkach, które znajdują się na trasie między Rosją i Białorusią. Odniosła się też do udziału w rywalizacji szachistów z Rosji. Przebrał się za kobietę, by wziąć udział w turnieju. Zdradziło go... obuwie Michalina Rudzińska rządzi w polskich szachach Tomasz Kalemba, Interia Sport: Po raz drugi z rzędu została pani najlepszą szachistką w Polsce. Przed rokiem pani triumf był wielką sensacją. Teraz już jako dojrzalsza zawodniczka, choć wciąż bardzo młoda, bo ma pani 21 lat, znowu sięgnęła po złoto. Michalina Rudzińska: - Teraz ten triumf był o wiele spokojniejszy. Byłam jednak równie szczęśliwa, jak rok temu, co zresztą było widać po mojej reakcji. W tym roku nie było już takiego szumu wokół mojej wygranej, jak przed rokiem. Pewnie dlatego, że teraz była to mniejsza niespodzianka. Przed rokiem mój triumf był rzeczywiście sensacją. Sama nie wiedziałam wtedy, czego się spodziewać, bo w poprzednim finale zajęłam ostatnie miejsce. Nie byłam zatem wśród faworytek. Nigdy nie odniosłam też dużego sukcesu. Dlatego to moje zwycięstwo przed rokiem było zaskoczeniem dla wielu. W tym także dla mnie. Tak naprawdę sukcesów na pani koncie było dużo przed tym triumfem w mistrzostwach Polski, tyle że odnosiła je pani w młodszych kategoriach wiekowych. - Zgadza się. To wszystko były sukcesy juniorskie, a jednak seniorskie i dojrzalsze szachy to jest coś zupełnie innego. Jestem młodą osobą i nie było to dla mnie łatwe, by wejść do takiego grona. Potrzebowałam przełamania. Czuje się pani już gwiazdą w polskich szachach, bo jednak dwa razy z rzędu sięgnąć po tytuł mistrzyni Polski, to jest wydarzenie? - Na pewno czuję, że coraz bardziej należę do czołówki szachowej w Polsce. Czy jestem gwiazdą? Nie wiem. W ubiegłym roku ten mój triumf był szokiem. To było coś zupełnie nowego dla mnie. Było niedowierzanie. Bardzo trudno było mi się do tego wszystkiego przyzwyczaić. Teraz jest inaczej. Czuję się już częścią drużyny narodowej i polskiej czołówki. Coraz częściej dociera do mnie to, że zasługuję na to, w jakim jestem miejscu i że nie jest to przypadek. Miała już pani okazję wystąpić na olimpiadzie szachowej, choć nie w pełnym wymiarze. To było dla pani zawód, że nie grała we wszystkich partiach? - Rzeczywiście na początku sądziłam, że zagram zdecydowanie więcej partii, a tymczasem skończyło się na pięciu z 11. Nie powiem jednak, że to był zawód. Trafiła nam się bowiem taka olimpiada, w której każda z dziewczyn grała świetnie w drużynie. Trener miał taki problem, że każda z nas była chętna do gry i do tego grała na wysokim poziomie. W sporcie mówi się, że zwycięskiej drużyny się nie zmienia, a dziewczyny w pewnym momencie zaczęły wygrywać wszystkie mecze. Kibicowałam im z boku i denerwowałam się, ale nie byłam zawiedziona. Taka jest cena sukcesu W swoim wpisie na Instagramie po ostatnim sukcesie w mistrzostwach Polski napisała pani: "Po prostu dziękuję wszystkim, którzy widzieli mnie, kiedy było naprawdę źle". Co się działo? - Można tutaj przywołać to, co się działo u mnie przez ostatni rok. Po moim pierwszym triumfie w mistrzostwach Polski w Kruszwicy, które były dla mnie wielkim sukcesem, nagle okazało się, że nie byłam na to wszystko gotowa. Nałożyłam na siebie tak wielką presję. Zostałam rzucona na głęboką wodę. Dla mnie to była zupełnie nowa sytuacja. Nagle stałam się rozpoznawalna, a ludzie baczniej zaczęli się przyglądać temu, jak gram. Zaczęli śledzić moje wyniki i czekali na moje kolejne sukcesy. I moje wyniki po mistrzostwach Polski w Kruszwicy nie były najlepsze. To był dla mnie trudny czas. W kolejnych turniejach traciłam ranking. Nic nie szło po mojej myśli. Do tego na olimpiadzie szachowej też miałam wpadki. Ludzie tego nie widzą, ale dla mnie to był bardzo trudny rok, przez który musiałam przejść razem z bliskimi i trenerem arcymistrzem Wojciechem Morandą, bo w szachach takie okresy się zdarzają. Tym bardziej cieszę się z tego, że znowu sięgnęłam po złoty medal mistrzostw Polski i że wyszłam z głębokiego dołka. Potrzebna była pomoc psychologa? - Nie korzystałam z pomocy specjalistycznej, choć wiele się nad tym zastanawiałam. W tym momencie potrzebowałam akurat bardziej pomocy bliskich i trenera, który też przechodził przez to samo, co ja i miał takie same doświadczenia. Dlaczego szachy? Dla naszej mistrzyni to wciąż tajemnica. Ma ścianę oblepioną szachistami Kiedy zaczynała pani przygodę z szachami? - Nauczyłam się grać w szachy w wieku pięciu lat. Bardzo wcześnie. Jeśli chce się profesjonalnie podchodzić do tego sportu, to jest to bardzo dobry czas na stawianie pierwszych kroków w szachach. Nauczyłam się grać w przedszkolu. Mimo że miałam zaledwie pięć lat, to rodzice pozwolili mi wybrać zajęcia dodatkowe i postawiłam na szachy. Wciąż jest dla mnie tajemnicą, dlaczego akurat tak zdecydowałam, choć sama nie wiedziałam do końca, co to jest. Nigdy nie widziałam, by ktoś grał w szachy w rodzinie. To była najlepsza decyzja życia. Potem okazało się, że w szachy grał trochę tata, który mi pomagał. I tak to się powoli rozwinęło. Była pani chyba strasznie zakochana w szachach, bo słyszałem, że u pani w pokoju wisiały plakaty z... szachistami? - I dalej mam swoją ściankę, nazwijmy ją motywacyjną w pokoju. Mam na niej zdjęcia szachistów. Całkowicie losowe, ale są na nich tylko szczęśliwi szachiści. Takie, na których widać radość z sukcesu albo uśmiech przy szachownicy. Patrzę na takie zdjęcia i wtedy wiem, że szachy potrafią dawać szczęście. To mnie bardzo motywuje i staram się nimi cieszyć. Dość nietypowy sposób, ale działa i pomaga. Wiele godzin spędza pani na treningu szachowym? - Na trening szachowy składa się wiele elementów. Prawdą jest, że wokół szachów kręci się całe życie, bo nawet jak nie jestem na turniejach, to jednak myślę o nich. Z trenerem mam zajęcia raz w tygodniu po półtorej godziny. Nie jest to dużo, ale trener jest przede wszystkim po to, by dać materiał do samodzielnej pracy. Samych szachów staram się trenować sześć godzin dziennie, a poza tym jest jeszcze przygotowanie kondycyjne i mentalne. Mieszka pani w Suwałkach. W tym mieście są tradycje szachowe? - Przez wiele lat byłam zawodniczką Hańczy Suwałki. Teraz gram w klubie w Strzelcach Opolskich, ale z Suwałk się nie wyprowadziłam. To miasto były dość dużym ośrodkiem szachowym. Tu się wychowali Ania i Tomek Warakomscy, którzy są na poziomie arcymistrzowskim. Strach po wybuchu wojny. Wieszczy chaos w szachach Żyjemy w dziwnych czasach. Suwałki są blisko granicy z Rosją i Białorusią. Czuć zagrożenie? - Na co dzień tego się tak nie odczuwa. Kiedy jednak rozpoczęła się wojna, to pojawił się strach, bo znajdujemy się w miejscu, które jest korytarzem między Rosją a Białorusią. Nie odczuwamy bezpośredniego zagrożenia wojną, ale skutki tego, co się dzieje za wschodnią granicą już tak. W mieście jest wielu Ukraińców. Zresztą moja mama pomagała wielu uchodźcom. Co pani sądzi na temat dopuszczenia rosyjskich sportowców do rywalizacji? - To temat, o którym trzeba mówić. Z jednej strony to nie sportowcy wywołali tę wojnę, ale z drugiej nie wolno zamykać oczu na to, co się dzieje. W szachach też zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Słyszałam, że rosyjska federacja przeszła do Azji. Każdy rosyjski szachista może za darmo do końca sierpnia tego roku zmienić federację. I zanosi się w związku z tym na wiele transferów, co może wprowadzić olbrzymi chaos. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport