Wydało im się to przerażające, ale jednak prawdopodobne. Mieliśmy niedzielny ranek 13 grudnia 1981 roku, od dawna sytuacja w Polsce była bardzo napięta. Po przemianach, do których doprowadziły porozumienia sierpniowe z 1980 roku, władza ludowa coraz bardziej się radykalizowała. Warunki porozumienia coraz częściej były łamane, dochodziło do prowokacji i konfrontacji. Wyglądało to kiepsko. - Wybuchła wojna - brzmiało jak wkroczenie wojsk radzieckich do Polski, czego tak wiele osób się wtedy obawiało. Podczas destabilizacji sytuacji na Węgrzech w 1956 roku czy Czechosłowacji w 1968 roku Armia Czerwona ruszyła do natarcia. W Polsce też przecież mogła to zrobić. Polscy hokeiści na trawie przebywali w Indiach od kilku dni. Mistrzostwa świata miały się tu rozpocząć w dość nietypowym terminie, bo na przełomie roku. Ruszały 29 grudnia 1981 roku meczem Indii z Malezją, a następnego dnia Polska miała rozegrać swój pierwszy pojedynek mundialu z RFN. Sylwestra biało-czerwoni spędzali więc na turnieju mistrzowskim i to w dalekim, egzotycznym kraju. Stan wojenny w Polsce, mundial w Indiach Gdyby nie decyzja o tym, by polecieć do Indii wcześniej, zapewne polska reprezentacja w ogóle by na mistrzostwach świata nie wystartowała. A przecież w latach siedemdziesiątych polski hokej na trawie awansował do szerokiej czołówki światowej. Polacy na mundialach w 1975 roku w Malezji oraz w 1978 roku w Argentynie zajmowali dziewiąte miejsca. Na okrojonych igrzyskach olimpijskich w Moskwie w 1980 roku przegrali walkę o brązowy medal z ZSRR. Potrafili wygrać z Holendrami, Belgami, bardzo wartościowe były też remisy 2-2 z Pakistanem (na mundialu) i Indiami (na igrzyskach).Indie i Pakistan były wielkimi potęgami hokeja na trawie. Do 1980 roku z czternastu turniejów olimpijskich Hindusi wygrali osiem, a Pakistańczycy - dwa. Kiedy więc pojawiło się zaproszenie dla Polski, by do Azji polecieć sporo przed turniejem i pograć sparingi z Indiami i Pakistanem, żal było nie skorzystać z okazji tak cennej konfrontacji.9 grudnia 1981 roku, na cztery dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, polska reprezentacja samolotem Ił-62 linii LOT poleciała do Bombaju. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że to kończyło podróż. - Mecze mieliśmy zorganizowane głęboko w Pendżabie, więc musieliśmy pojechać tam pociągiem. Podróż trwała dwa dni - wspominał Marek Cichy, wówczas trener polskiej drużyny. A zawodnik Zbigniew Rachwalski mówił: - Graliśmy mecze z zespołami indyjskimi i pakistańskimi, po obu stronach granicy. To było o tyle trudne, że Indie i Pakistan żyły ze sobą jak pies z kotem. Przekraczanie tej linii demarkacyjnej między nimi odbywało się tak, że Pakistańczycy nas dowozili w jedno miejsce, następnie szliśmy piechotą i przejmowali nas Hindusi. Kiedy więc Hindus zaczął pukać do drzwi pokoi hotelowych Polaków w niedzielę 13 grudnia, w nadgranicznej miejscowości Barela i krzyczał "wojna", mieli prawo pomyśleć, że chodzi o kolejny konflikt indyjsko-pakistański. Hindusi dodali jednak zaraz: - Wojna wybuchła w waszym kraju, w Polsce!- Zamarłem - wspominał Zbigniew Rachwalski, który wyjechał na mistrzostwa z ciężkim sercem. Zostawił w kraju kilkumiesięcznego syna. Stan wojenny. Polska reprezentacja bez kontaktu z krajem Ze strzępów informacji docierających do Indii można było wysnuć taki wniosek - telewizje pokazywały czołgi na ośnieżonych ulicach, gazety w Indiach donosiły o ofiarach śmiertelnych, więc wyglądało to groźnie. Telefony nie działały, nie było żadnego kontaktu z krajem. Barela znajdowała się o dwa dni drogi pociągiem od Bombaju i polskiej placówki dyplomatycznej. A Hindusi nie mieli wątpliwości, że Polska jest jak Afganistan, zaatakowany dwa lata wcześniej przez Armię Czerwoną. W ich pojęciu Polskę czekało to samo.Polscy laskarze wspominają, co trudno sobie wyobrazić w dzisiejszych czasach, że do chwili powrotu do Polski nie mieli żadnego kontaktu z bliskimi, jakichkolwiek informacji. Wysłali listy i pocztówki, niektóre doszły, ale nie wszystkie i po długim czasie. CZYTAJ TAKŻE: Wielkie chwile dużego kraju, który ostatnio był małyDo powrotu, którego mogło nie być, bowiem reprezentacja Polski w pewnym momencie zrobiła zebranie i na nim padło kluczowe pytanie: kto wraca do Polski stanu wojennego, a kto zostaje za granicą? Jednym z rywali biało-czerwonych była zespół Republiki Federalnej Niemiec. Niemcy zaproponowali polskim zawodnikom azyl, ale nikt się nie zgodził. Nawet na azyl w Australii i Nowej Zelandii, które grały na mundialu i też zwróciły się do polskich graczy z taką propozycją. Stan wojenny. Polska stawiła się w Bombaju Organizatorzy mistrzostw świata nie mieli dostatecznych informacji na temat tego, że polska drużyna od dawna jest w Indiach i gra tu sparingi. Kiedy więc 29 grudnia ruszał mundial, uznali za oczywiste, że reprezentacja kraju pogrążonego w wojnie domowej się wycofała. Taki wydany został komunikat, więc jakie było zdumienie wszystkich, gdy biało-czerwoni stawili się w Bombaju na meczu z RFN. Przegrali go wtedy 3-5, ale potem mieli całkiem udany turniej. Pokonali 2-1 Argentynę, 1-0 Hiszpanię i w meczach o miejsca 5-8 starli się w prestiżowym pojedynku ze Związkiem Radzieckim. Marek Cichy: - Hindusi byli pewni, że będzie krwawy mecz, bo będziemy chcieli wziąć odwet. na Rosjanach. Nic takiego się nie stało. Nikt nie użył laski do prania się po głowach.A Zbigniew Rachwalski wspominał, że początkowo nawet się zagotował na tych "ruskich", ale potem pomyślał: - Co ci radzieccy sportowcy są winni całej tej polityki?Polacy przegrali mecz 0-1 i zajęli ósme miejsce. Do domu wracali przez Moskwę. - Moskwa... ciary szły - opowiadał Zbigniew Rachwalski, ale to właśnie z tej styczniowej Moskwy mogli pierwszy raz zadzwonić do bliskich i powiedzieć, że są cali, zdrowi. I wracają.